O lekarzu świadczy opinia chorych, o nauczycielu – uczniów. A o człowieku posługującym się zawodowo piórem – czytelników. Debiutowałem jako dwudziestoletni dziennikarz w katolickiej prasie w podziemiu niepodległościowym w latach II wojny światowej, a mając lat dwadzieścia dwa – także w prasie Armii Krajowej. Pracuję więc piórem już prawie sześćdziesiąt pięć lat. Napisałem sporo rzeczy lepszych i gorszych, ale źródłem prawdziwej satysfakcji jest dla mnie, że nie muszę się niczego, co napisałem, wstydzić, albo marzyć, aby zapadło się pod ziemię.
Wielu ludzi, w tym uczniów i studentów, zwraca się do mnie pisemnie o spotkania, rady, rozmowy. Proszę o zrozumienie, że nie jest to praktycznie wykonalne, bo przy pewnej żywości umysłowej, występują przecie ograniczenia fizyczne wynikające z wieku - nie mogę być więc wszędzie i dla wszystkich. Ale lubię ludzi, pokładam wielką nadzieję w ludziach młodych i przykro mi jest mówić „nie”, gdy chętnie powiedziałbym „tak”.
Może więc udostępnienie części tego, co myślę tą drogą (a piszę i publikuję tylko to, co naprawdę myślę, nigdy nic innego), zastąpi w znacznej części kontakt osobisty i rozmowę z wesołym staruszkiem?… – pisze na swej stronie internetowej Władysław Bartoszewski
– Przejrzałem dzisiejszą gazetę, zauważyłem nawet że jest notatka dotycząca mojej osoby pt. „Prywatny zbawca narodu” choć ja akurat powiedziałem, że prywatnym zbawcą nie będę – ale rozumiem, że to taki dziennikarski chwyt, zwraca się uwagę. Tak czy inaczej ledwie zostałem powołany, a tu już w Londynie informacja z komentarzem, wcale nie później niż w polskich mediach – rozpoczął rozmowę Władysław Bartoszewski, którą prowadziliśmy podczas wizyty profesora w naszej redakcji.
– Rozmawiamy w redakcji gazety z tradycjami, założonej przed 67 laty . Ponoć gazety rosną i rozwijają się wraz ze swymi czytelnikami. „Dziennik” zawsze najmocniej związany z emigracją niepodległościową dziś służy kilku pokoleniom. Sięgają po niego dzieci żołnierzy, ich wnuki, a także nowo przybyli na Wyspy rodacy z kraju. Gazeta chce rozwijać się i rosnąć wraz z nimi. Jest symbolem polskiego społeczeństwa, ale też jest przez społeczność utrzymywana. Jak to pogodzić?
– To w dzisiejszych czasach rzeczywiście niełatwe. Mnie trudno mówić w kategoriach rynkowych. W Anglii bywałem wielokrotnie. Głównie w latach dziewięćdziesiątych, ale i w osiemdziesiątych, jeszcze przed zmianami politycznymi w Polsce, kiedy niedobitki politycznej, starej polskiej emigracji odgrywały pewną rolę na kilku płaszczyznach. To były zupełnie inne czasy.
Mam na myśli choćby właśnie działalność wydawniczą – nie tylko gazety, ale i książki, przede wszystkim książki. Idea była wówczas taka, żeby być alternatywą dla kraju, który nie miał możliwości swobodnego prowadzenia tego typu działań.
Bądź pierwszą osobą, komentującą ten artykuł.