Na początku dała parę ogłoszeń w Internecie, gdzie w skrócie wyjaśniła, kogo poszukiwała. Nie były to wygórowane oczekiwania - poza dobrym angielskim i obsługą komputera liczyło się również obycie oraz doświadczenie w obsłudze klienta. To właśnie praca w obsłudze klienta, z którym nowy pracownik miałby rozmawiać twarzą w twarz wzbudziły najwięcej problemów. Zgłoszeń nadeszło tak dużo, że po tygodniu ogłoszenie zniknęło z popularnej strony internetowej. Ale czy rozwiązało to problem mojej koleżanki?
Na pierwszy ogień poszły te zgłoszenia, w którym nadawcy nie załączyli nawet życiorysu, a w treści emaila jedynie opisali siebie w kilku słowach. O zgrozo, takich zgłoszeń była cała masa. Potem pozbyliśmy się tych, którzy w swoim CV wyraźnie zmyślali, nie kwapiąc się nawet o poprawne napisanie nazw firm, w których pracowali. Potem z reszty wybraliśmy kilkanaście, które co prawda wzbudzały zainteresowanie, ale nie można było traktować ich poważnie. Dałem się przekonać mojej koleżance, która stanowczo twierdzi, że nigdy nie zatrudni kogoś, kto wysyłając swoje CV jako adres kontaktowy podaje nazwę konta „długowłosa24” czy „twardziel”.
– Musisz być ostrożny kogo zatrudniasz, bo potem możesz z kimś takim mieć jedynie problemy – tłumaczyła mi, śmiejąc się jednocześnie z dziwnie brzmiących nazw kont pocztowych. Tym sposobem na stole zostało kilka podań od młodych dziewczyn, które koleżanka zaprosiła na rozmowę kwalifikacyjną.
Miało być łatwo, ale kto powiedział, że będzie bardzo łatwo? Nie było. Dzień później zrozpaczona koleżanka zadzwoniła tłumacząc, że z siedmiu dziewczyn, z którymi rozmawiała, nie zatrudniła nikogo, bo nikt się do tej pracy nie nadawał. Owszem, dziewczyny były piękne, nawet bardzo, ale poza tym cała reszta nie pasowała do opakowania. Problemy z pisaniem na komputerze, kiepski angielski, brak doświadczenia, o którym pisały w życiorysach - jedynie wygląd pierwsza klasa.
Nie wiedziałem, czy śmiać się czy płakać. I wówczas natknąłem się na opublikowaną właśnie książkę autorstwa Carol Platt Liebau, byłej redaktorki „Harvard Law Review”, pod znamiennie brzmiącym tytułem: „Prude: How The Sex-Obsessed Culture Damages Girls”. Autorka pisze, że jedyną lekcją życia, jaką pobierają nastolatki od otaczającego je świata jest: jak być „sexy”, pomijając inteligencję, cechy charakteru czy nawet wykształcenie.
Czytam w gazecie recenzję tej książki pod znamiennym tytułem: „Dzisiejsze dziewczyny walą być seksi niż mądre” i zastanawiam się, czy jest to jedynie problemem w Ameryce czy Londynie, czy też dotarło to już do Polski. Moja koleżanka, szukająca pracownika, przekonuje mnie, że w Polsce już od dawna jest to problemem, ale ja w duchu pocieszam się, że może nie jest aż tak źle. Jeszcze nie jest.
Igor Smolarek, Cooltura