Takich jak on zgłasza się coraz więcej do konsulatu w Londynie. Pytają, jak przestać być Polakiem. Chcą zrzec się obywatelstwa!
Trzeba się do niego zwracać Michael. Chce zapomnieć o nazwisku, chociaż siłą rzeczy musi się nim jeszcze posługiwać – w banku, w agencji nieruchomości, w pracy. Przeszkadza mu polskie obywatelstwo, więc zamierza się go zrzec.
– Nie jest łatwo oderwać się od miejsca, w którym przyszedłeś na świat – przyznaje. – Zdałem sobie sprawę z tego, ile mnie z nim łączy, gdy zacząłem starać się o przerwanie tych związków.
Wstyd, lament i francuscy poeci
Najgorzej jest z rodziną. – Nie, nie chcę się wyrzec matki, ojca, brata, a nawet ciotki Gieni. Chcę, żeby zrozumieli moją decyzję i pogodzili się z nią.
Z tym zrozumieniem jest jednak bardzo trudno. Michael zadzwonił do Polski, by pokazać jak bardzo. Gdy ojciec dowiedział się, że historia syna będzie opisana w gazecie, zaczął krzyczeć: – Przynosisz nam wstyd! Nie waż się podawać nazwiska! Pamiętaj, że ja również je noszę!
– Matka też lamentuje, ale przynajmniej nie krzyczy. Stara się coś tam we mnie zmienić, zawrócić „ze złej drogi”, ale ja już zdecydowałem – mówi z przekonaniem Michael.
Rodzina zawsze miała z nim kłopot. Był punkiem, takim prawdziwym, z irokezem na głowie, glanami na nogach i podartym ubraniem na grzbiecie.
– Nawet mi znak anarchii został – mówi, podciągając rękaw i pokazując niezdarnie wytatuowane na ramieniu koło z literą „A” w środku. – Ale jeszcze więcej zostało w głowie – dodaje.
W akademiku w Warszawie miał kolegę – właśnie znikąd. Jego rodzice urodzili się w złym miejscu i czasie, na terenie Ukrainy wcielonej po wojnie do Polski. W ramach akcji „Wisła” zostali wysiedleni na Pomorze. Kolega miał wpisane w starym dowodzie: „narodowość – ukraińska, obywatelstwo – bezpaństwowiec”. – Strasznie mi to imponowało. Chociaż mówił, że to same problemy, na przykład z wyrobieniem paszportu, z urzędami itp. – wspomina Michel.
W czasie studiów chłopak jeździł po Europie: Holandii, Francji, Hiszpanii, Anglii. Mieszkał w squatach, na polach namiotowych pod scenami największych imprez rockowych, poznawał ludzi – innych, dziwaków, nawiedzonych, abnegatów i ideowców. – Nauczyłem się od nich więcej niż we wszystkich szkołach razem wziętych. Od „krisznowców” podstaw hinduizmu, od rastafarian ich kultury, od francuskich anarchistów ich ulubionych poetów. Chłonął wszystko jak gąbka.
Z Polski, czyli znikąd
To we Francji usłyszał po raz pierwszy o Ubu Królu. Znajomy z Paryża śmiał się z niego, że pochodzi z Polski, czyli znikąd.
– Jak to znikąd? Z Polski, przecież mówię – żachnął się Michael.
– A „Ubu Króla” znasz? – odpowiedział znajomy. – To taka sztuka Alfreda Jarry’ego, zakręcona jak jej autor, który tuż przed śmiercią poprosił o wykałaczkę, którą podłubał sobie w zębach i wyzionął ducha…
– No i…?
– Pełny tytuł tej sztuki to „Ubu Król, czyli Polacy”. A w didaskaliach jest napisane, że akcja dzieje się „w Polsce, czyli nigdzie”.
Michael przeczytał tego „Ubu Króla”.