Według badań przeprowadzonych przez uSwitch.com, ponad 700 tysięcy kobiet w Wielkiej Brytanii znajduje się obecnie w sidłach shopoholizmu. Przeciętna uzależniona od zakupów kobieta wydaje na ciuchy i zabiegi ok. 100 funtów więcej miesięcznie niż jej koleżanka, która potrafi powiedzieć „nie” nowej bluzeczce.
Jak twierdzi socjolog Iwona Kuszpit, trudno nie zauważyć ogromu zakupów dokonywanych przez Polaków na Oxford Street w Londynie. – Czasami jest to po prostu normalna kolej rzeczy, polscy emigranci dysponują większymi finansami, więc mogą sobie pozwolić na większe wydatki niż w Polsce. Problem pojawia się jednak wtedy, gdy co sobotnie zakupy wymykają się spod kontroli i zaczynamy wydawać pieniądze tylko po to, by wydawać – mówi polska socjolog.
Ciężka praca a potem zakupy
Dochodzi południe, a Oxford Street przypomina już wielkie morze ludzi. Magda zauważa bluzeczkę na wystawie sklepu River Ireland. Wchodzi z koleżanką do środka i nagle obie dziewczyny znikają sobie z oczu. Po chwili jedna z nich czeka w kolejce do przymierzalni, a druga zachwyca się parą kozaczków. W okamgnieniu obie opuszczają sklep z wielkim uśmiechem na twarzy i z portfelem lżejszym o ponad 100 funtów. – W Primarku pewnie mogłybyśmy za to kupić „furę” ciuchów, ale trzeba sobie czasem pofolgować. Ciężko pracujemy, więc należy się nam – mówią.
Ten swoisty syndrom Kopciuszka socjolog Iwona Kuszpit tłumaczy w następujący sposób: – Wielu Polaków bardzo ciężko pracuje przez cały tydzień, więc gdy przychodzi weekend, zakupy są dla nich najlepszą i najprostszą formą wynagrodzenia wysiłków i napięć – mówi.
Jak twierdzi psycholog Agnieszka Major, przyczyny robienia nałogu zakupów bardzo często tkwią w niskiej samoocenie Polaków, którzy niejednokrotnie pracują na Wyspach poniżej swoich możliwości. Wśród wykształconych, młodych Polaków, praca w restauracji niejednokrotnie budzi frustracje. Po całotygodniowym serwowaniu dań, polska pani magister chce się dowartościować, zamienić fartuszek na sukienkę, a niski obcas na szpilki. Co robi? – Oczywiście idzie na zakupy – stwierdza Agnieszka Major.
Na stronie internetowej poświęconej nałogom, www.addictions.co.uk, specjaliści od uzależnień tłumaczą, że robienie zakupów to forma ucieczki przed rzeczywistością. Kupowaniu nowych rzeczy zazwyczaj współtowarzyszą swoista gorączka i pobudzenie, które powodują, że „ofiara” traci nad sobą kontrolę i kupuje rzeczy, których wcale nie potrzebuje. Adrenalina i fantazja towarzyszące napadowi zakupomanii przynoszą zgubne odczucie uwolnienia się od życiowych problemów.
Sposób na chandrę
Aneta twierdzi, że zakupy to lekarstwo na chandrę. Ona też kocha cotygodniowe sprawunki. – Tydzień temu kupiłam sobie dwie bluzeczki, jedną za 30 funtów, a drugą za 20 funtów. Dzisiaj chodzę za butami, ale znam siebie, więc pewnie wpadnie mi w ręce również jakaś biżuteria. Nigdy nie umiem się powstrzymać przed kupnem kolczyków czy wisiorka – mówi. Aneta pracuje w Londynie jako sprzątaczka i zarabia 250 funtów tygodniowo. Chociaż sama nie uważa się za shopoholiczkę, mówi, że zakupy to zazwyczaj jej „sposób na chandrę”. – Nawet jeśli za parę butów i wisiorek zapłacę w sklepie 60 funtów, jest to jedna czwarta moich zarobków – tłumaczy. Ponadto, choć nie uważa się za maniaczkę zakupów, koło ładnej rzeczy nie potrafi przejść obojętnie. – W tygodniu też zawsze coś kupię. A to koszulkę za 10 funtów, a to sweterek za 15 funtów – wylicza.