Nagle z grupki polskich dzieci wyłonił się Łukasz. Był szczęśliwy i roześmiany. Z daleka krzyczał coś do swojej mamy. Poczatkowo jego słowa były niezrozumiałe. Kobieta podniosła się gwałtownie i ruszyła w kierunku swojego syna. Był wyraźnie podekscywtowany. Jego twarz okrył rumieniec.
-Mamo, mamo! Krzyczał zadyszany. - "Mamo ta dziewczynka i tamten chłopiec mówią po polsku" - wskazał palcem na Martynę i stojącego obok niej chłopca w granartowej kurtce i adidasach.
Jego radość i towarzyszace temu emocje nie sposób wyrazić słowami. Ten sposób zachowania był czymś noramlnym, oczywistym a mimo to wywołał takie zawirowanie w umyśle Justyny i jedo mamy. Chłopiec był tak zadowolony jakby ofiarowano mu wspaniały podarunek.
Wysarczył ten fakt, że czuł się dobrze, był akceptowany i rozumiany. To szczęście wywołała naturalna potrzeba, by nie odbierano mu tego, co zdążył już poznać, z czym zdąrzył się oswoić, co zaadoptował. Taka strata, okaleczyłaby jego kontakt ze światem, z rodziną i rówieśnikami, rodakami.
Nie trzeba wcale mówić zbyt wiele. Czasami wystarczy dobrze nam od lat znany gest dłoni, zakorzenione od czasów dzieciństwa mrugnięcie powieki. Wtedy zdołamy wyrazić o wiele więcej niż cały szereg zdań pozbawionych emocji, bo wyuczone słowa i sztywne zasady nie zawierają innego rodzaju, niezbędnej więdzy językowej, która pozwala na to, by zostać zrozumianym i otworzyć się na rozumienie otaczającej nas rzeczywistości społecznej.
Nie odbierajmy sobie tego, co w nas najlepsze, do czego mamy pełne prawo. Niech polskie słowo żyje nie tylko w naszym sercu, ale i na codzień w umyśle. Niech nasze dzieci nauczą się wspaniale posługiwać polskim słowem, bo słowo angielskie wysunie się przed szereg, zanim zdąrzymy się obejrzeć za siebie.
Małgorzata Martynowska, Życie Na Wyspach