Liczy się tylko marihuana Dilował w Polsce na studiach. Żeby się jakoś utrzymać. Tylko marihuana - pełny selfservice: sam sadził i kierowany zasadą, że małymi łyżeczkami można się lepiej najeść, nigdy nie sprzedawał dużych ilości. Tak twierdzi. Potem skończyły się studia, trzeba było znaleźć sobie jakąś konkretną pracę, bo sama marihuana to w Polsce ani specjalnie dochodowy, ani bezpieczny interes. Znalazł pracę - 1200 zł brutto plus prowizja od sprzedaży. Przedstawiciel handlowy - dilowanie oknami. Wciskanie ludziom kitu z szerokim uśmiechem na ustach. Poza tym obowiązkowo krawacik i wypucowane butki. Gdy sprzedawał marihuanę, wiedział, że materiał jest naprawdę godny polecenia. Teraz on wykonywał brudną robotę, a szef zgarniał trzy razy więcej. Sam mógłby sprzedawać jakiekolwiek badziewie - miał przecież doświadczenie z ziołem, ale na założenie własnej firmy potrzebny był jednak kapitał. Dlatego wyjechał - po pieniądze i żeby zacząć od nowa. Chciał do Dublina, ale że miał znajomego w Edynburgu, wyszedł Edynburg.
-Jak M. został dilerem
M. po przyjeździe złapał pracę jako kitchen porter. Tam, w kuchni, poznał Polaka, który skontaktował go z ,,hurtownikiem’’. Praca pozornie lżejsza i łatwiejsza niż mycie garów, niemniej bardziej stresująca i ryzykowna. M. musiał wziąć towar od
hurtownika w komis - hurtownik sprzedawał tylko większe ilości, z czym wiązały się większe pieniądze, których M. nie miał. W ten sposób stał się zależny od hurtownika. Nie lubi jednak o tym myśleć. Niczego mu przecież nie brakuje. Na Wyspach jest dopiero od roku, a już zarabia ponad 2 tys. funtów miesięcznie na rękę, mieszka w kawalerce w samym centrum miasta, ma samochód, nowego laptopa i kolekcje butów sportowych z lat 80. Niektóre z modeli kupił na e-bayu i przysłali mu je ze Stanów. Po pewne limitowane edycje jeździł specjalnie do Londynu. Dla M. w butach liczy się przede wszystkim design, czyli wygląd - to właśnie w wyglądzie kryje się piękno buta. U kobiet w pierwszym momencie zwraca uwagę na buty - największa piękność w złych butach jest już u niego stracona.
-Dzień z życia sprzedawcy
M. to solidna i uczciwa firma. Starannie sortuje i waży działki - zarzeka się, że w odróżnieniu od konkurencji, nie dosypuje szkła do ,,materiału’’, żeby zwiększyć jego wagę. Zaczyna pracę o 12. w południe, a kończy przeważnie o 4 nad ranem.
Pierwsza zasada: telefon M. jest dostępny tylko dla zaufanych ludzi, a jeśli dzwoni ktoś nowy, musi powołać się na naprawdę dobrze znanych klientów. Druga zasada: zawsze sam wyjeżdża do nabywców, a jego adres zamieszkania jest znany tylko rodzinie i przyjaciołom - w końcu praca to praca, a dom to dom - inaczej o każdej porze miałby pod swoimi drzwiami nienasyconych klientów.
Ostrożności nigdy za wiele - chociaż M. nie boi się policji - nawet jeśli go złapią, nigdy nie ma przy sobie dużej ilości narkotyków.
Prawdziwe ,,bizi’’ zaczyna się dla M.
w weekendy - piątek - sobota, to często dyżury całodobowe. M. rezyduje wtedy w ,,zaprzyjaźnionych’’ klubach, jest też cały czas dostępny pod telefonem dla stałych klientów. Kupujący, to przede wszystkim Szkoci - i to nie jakiś margines - ale typowa tutejsza klasa średnia - młodzi, wykształceni, dynamiczni pracownicy biurowi. Kupują najczęściej kokainę,czasami mdma. Polacy i Hiszpanie - ze względów finansowych i kulturowych - preferują marihuanę i haszysz. Gram kokainy u M. kosztuje 50 funtów - taka porcja wystarczy dla 2-3 osób. Gram mdma, czyli 10 porcji, to 50 funtów. Uncja marihuany to z kolei wydatek rzędu 200 funtów. M., znając potrzeby rynku, sprzedaje porcje po 20 funtów - wystarczy to na około 15 jointów - jednym jonitem mogą upalić się 3 osoby. Najlepiej zarabia się na kokainie - klienci wracają i biorą coraz większe ilości. Jakby mógł, tak jak za studenckich czasów, sprzedawałby samą
marihuanę, z tego jednak wyżyć się nie da.
M. stara się nie sprzedawać Polakom. Po pierwsze, są przeważnie młodzi i nie można im do końca ufać - przyjeżdżają tutaj na krótko, zarabiają duże pieniądze i narkotyki biorą często pierwszy raz w ramach zagranicznego ,,eksperymentu’’. Przy
pierwszej okazji mogą łatwo sypnąć, albo zrobić sobie krzywdę, zażywając zbyt duże ilości. Po drugie, Polacy to klienci sezonowi - po ,,eksperymencie’’ emigracyjnym wracają do nadwiślańskiej krainy i wtapiają się w system, gdzie oficjalnie rzeczy takie jak pornografia i narkotyki interesują tylko zboczeńców i zwyrodnialców.
-Diler ,,na zejściu’’
M. nie uważa, żeby robił coś złego, czy godnego potępienia. Twierdzi, że jego aktualna praca niczym nie różni się od tej, którą wykonywał, sprzedając okna. Ot, działa na zasadzie dostawcy dóbr, albo innych narkotyków takich jak kawa, alkohol czy nikotyna. Nikogo przecież nie zmusza do brania, M. wychodzi z założenia, że każdy jest wolny i odpowiedzialny za własne życie. Sam też nie bierze, kiedyś przesadził z cięższymi mieszankami i zrozumiał jak czuje się narkoman ,,na zejściu’’. Nie pali też ganji, bo palenie rozleniwia
i powoduje problemy z pamięcią - w ten sposób firma padłaby mu po tygodniu.
M. zdaje sobie sprawę, że ma inny problem - stał się częścią łańcucha większej organizacji. Mógłby wracać do Polski, ale boi się, że go tam dopadną. Ale pewnego dnia skończy z tym - wyjedzie i kupi sobie dom, gdzieś na końcu świata. I tylko przez e-baya będzie zamawiał sobie najpiękniejsze
modele butów.
Kuba Stojek, Głos Polski
Bądź pierwszą osobą, komentującą ten artykuł.