Kułakowski zaznacza, że jego firma przewozi rocznie 50 milionów pasażerów, dlatego telecentrum czasami nie nadąża z odbieraniem telefonów. – Nie posadzimy przecież 50 milionów telefonistek, aby każdemu klientowi zapewnić własnego konsultanta – ironizuje. Potwierdza, że Ryanair zarabia na telefonach do obsługi klienta. Ile? Dyrektor zasłania się tajemnicą handlową.
Nieugięci
Wydaje się jednak, że przyszłość tanich linii lotniczych nie jest zagrożona. Z roku na rok przewożą one coraz więcej pasażerów i nawet incydentalne przypadki nie odstraszają następnych chętnych. Alicja z wrocławskiego lotniska opowiada o pasażerach, których nic nie jest w stanie zniechęcić. Podaje przykład ludzi spóźnionych kilka minut na odprawę. – Błagają niemal na kolanach, aby polecieć. Linia jest jednak nieugięta, trzeba kupić drugi bilet i poczekać na następny samolot. Ze spuszczoną głową odchodzą w stronę kas biletowych. Tanich linii, oczywiście.
Paweł Cybulak zaobserwował z kolei, że linie lotnicze starają się oduczyć nas podróżowania z bagażami. W cenie biletu często nie ma wliczonej opłaty za walizkę. Trzeba więc doliczyć drugie tyle, co za sam przelot. Powód? Przewoźnicy chcą odciążyć obsługę naziemną, czyli znów ograniczyć koszty.
- Pierwszy wprowadził takie zasady Ryanair. Inne linie są w niego zapatrzone, więc niebawem wszyscy będą zalecali podróżowanie jedynie z bagażem podręcznym – przewiduje.
Mimo tylu niedogodności właściciel portalu uważa, że wygodniej podróżować low costami niż samochodem. – To tylko kilka godzin
i jesteśmy na miejscu. Chyba jednak warto się przemęczyć
– zapewnia.
Tomasz Ziemba, Laif