Zaczęło się jeszcze na lotnisku. Walizka Radka wzbudziła podejrzenia pani z odprawy bagażowej. Popatrzyła na wagę i z obojętną miną warknęła, że wiezie parę kilogramów za dużo. Miał do wyboru dopłacić kilkaset złotych, albo zostawić część rzeczy w Polsce. Wyrzucił to, co najcięższe – glany, książki, dwie butelki wódki, a nawet pierogi ruskie ulepione przez jego mamę. - Uparcie twierdzili, że nie mogę wziąć więcej niż piętnaście kilogramów. Człowiek bywa w domu tylko raz na kilka miesięcy i ma większe potrzeby. A oni od razu chcą szarpnąć takiego za portfel - irytuje się.
Wspomina, że na pokładzie wcale nie było lepiej. Fotele poustawiano tak gęsto, że siedział ściśnięty jak sardynka. Nie pozwolono mu wnieść nawet wody mineralnej. Stewardessy za malutką buteleczkę krzyknęły jakąś kosmiczną cenę. - Do tego musiałem słuchać drących się wniebogłosy dzieciaków. Chyba co trzecia pasażerka trzymała na kolanach niemowlę – mówi ze zgrozą. I porównuje lot do spokojniejszej podróży autem. - Posłuchałem radia, zatrzymałem się po drodze na obiad. Mogłem zabrać do bagażnika, co tylko chciałem. Europejskie autostrady są znakomite, po kilkunastu godzinach byłem w domu – cieszy się. Na pytanie, czy mimo wszystko nie lepiej przemęczyć się dwie godziny w samolocie, przyznaje przyciszonym głosem: - Chyba tak naprawdę boję się latania.
Wiało przez okno
Skargi na tanich przewoźników nie należą do rzadkości. Paweł Cybulak, właściciel portalu Pasażer.com uważa, że system funkcjonowania low costów jest nastawiony na maksymalny zysk, a w razie problemów podróżni są zostawieni samym sobie.
- Najczęściej chodzi o odwołane rejsy. Jeśli bilety słabo się sprzedają, samolot może nie wystartować. Pasażerom proponowana jest podróż dopiero za kilka dni i nikogo nie obchodzi, że muszą akurat dzisiaj dostać się do Londynu – wyjaśnia Cybulak. - Zdarza się, że nikt ich wcześniej nie informuje, że będzie problem z wylotem. O odwołanym rejsie dowiadują się dopiero na lotnisku - dodaje.
Monika pracowała dla biura podróży jako rezydentka w Egipcie. Urlopowiczów dowoził wyczarterowany samolot tanich linii. Nie było dnia bez skarg. – Jedna kobieta twierdziła, że dostała miejsce za blisko okna. Było nieszczelne i ją przewiało – rezydentka nie może się powstrzymać od śmiechu.
Ale nie zawsze jest wesoło. Portal Pasażer.pl odnotował skargi na fatalny kontakt z obsługą klienta. – Do niedawna linia Ryanair miała jedyne call center w Irlandii. Dodzwonienie się tam graniczyło z cudem. Co prawda udostępnili teraz polski numer, ale minuta połączenia kosztuje aż dwa złote – irytuje się Cybulak.
Wojtek, muzyk z Wrocławia, odczuł to na własnej skórze. Kupił bilet promocyjny Ryanaira do Londynu za 100 złotych. Nie dostał jednak e-maila z potwierdzeniem rezerwacji. Gdy zadzwonił na infolinię, przez pół godziny słuchał reklam hoteli i wypożyczalni samochodów. Nagrany głos co chwilę zapewniał, że wkrótce ktoś się zgłosi. – Na telefon wydałem prawie tyle, co na przelot w obie strony – wścieka się artysta. – Takie sprawy możnaby załatwić przez e-mail. Ale Ryanair nigdzie nie podaje takich namiarów – rozkłada ręce.
Linia lotnicza przyznaje, że skontaktowanie się z nią przez Internet jest niemożliwe. – Z usług online oferujemy zmiany daty rezerwacji czy nazwiska pasażera, które można wykonać samodzielnie. Ale nie posiadamy adresu mailowego do korespondencji – przyznaje Tomasz Kułakowski, dyrektor sprzedaży i marketingu Ryanair w Europie Środkowej.