Zamiast kochać tanie linie lotnicze, częściej je nienawidzimy. Niektórzy wolą tłuc się kilkadziesiąt godzin samochodem, niż podróżować low costami!
Najtańsze bilety, najnowocześniejsza flota, najmniej zagubionych bagaży
– linie typu low cost przodują w statystykach najsolidniejszych przewoźników. Mimo to Polacy nie zostawiają na nich suchej nitki. Wystarczy odwiedzić pierwsze lepsze lotnisko i można się przekonać, że tani bilet nie zawsze jest tym, czego oczekuje pasażer znad Wisły. Co takiego mu nie odpowiada? Wsadź kij w mrowisko, to się przekonasz. Lista życzeń jest tak długa, że do wysłuchania wszystkich fanaberii nie wystarczy nawet dwugodzinnego lotu do Polski. A zaczyna się jeszcze w terminalu...
Zdezorientować klienta
Alicja pracuje na lotnisku we Wrocławiu. Gdy tylko idzie odprawiać loty na Wyspy, natychmiast skacze jej ciśnienie. Pasażerowie uważają, że to właśnie ona jest przedstawicielem linii lotniczej i wyrzucają przy niej wszystko, co leży im na wątrobie.
- Wściekają się, gdy muszą ponieść dodatkowe opłaty. Właśnie ode mnie dowiadują się, że bilet za parę groszy to nie wszystko. Czują się nabici w butelkę – mówi Alicja.
Najczęściej chodzi o zapłatę za nadbagaż. Okazuje się, że muszą wyrzucić część rzeczy ze swojej walizki, bo każdy dodatkowy kilogram kosztuje 32 złote. Czyli prawie tyle, co najtańszy bilet z opłatami lotniskowymi.
Przewoźnicy prześcigają się w sposobach na złapaniu pasażera w pułapkę. Najnowszym wymysłem jest odprawa przez Internet, dzięki której sami możemy wydrukować kartę pokładową i iść prosto do samolotu. Dziewczyna z lotniska ostrzega. - Taką rezerwację musimy wcześniej potwierdzić Internetem. Jeśli nie mamy wydrukowanej karty, nikt nas nie wpuści na pokład. Wtedy trzeba iść do tradycyjnej odprawy, no i oczywiście słono zapłacić.
Obsługa lotniska po cichu przyznaje, że wielu podobnych sytuacji można by uniknąć, gdyby podróżni znali angielski. Właśnie w tym języku wyświetla się regulamin, który musimy zaakceptować przed kupnem biletu. Ludzie robią to bez zastanowienia, nie wiedząc nawet, na co się godzą. A jeśli regulamin został zaakceptowany, nie pomogą żadne pretensje ani reklamacje.
- Inna rzecz, że co chwilę zmieniane są zasady odpraw. Chodzi o to, by zdezorientować klientów i złapać ich na dodatkowych kosztach – Alicja nie ma złudzeń. – Tylko z jednego rejsu kasuję od pasażerów około 1400 złotych dodatkowych opłat.
Szarpią za portfel
Radek pracuje w Edynburgu od dwóch lat. Co kilka miesięcy odwiedza rodzinę w Polsce. Zostawił tam żonę i syna, więc zawsze jest wielka radość, gdy tylko przylatuje. A dokładniej przyjeżdża, bo ostatnim razem wybrał się w podróż własnym samochodem. Za kierownicą stracił ponad dwadzieścia godzin, a na benzynę – prawie 200 funtów. Mimo to uważa, że zaoszczędził sporo nerwów.
- Na samą myśl o tanich liniach dostaję białej gorączki. Kilka razy leciałem różnymi samolotami i mam serdecznie dosyć – zarzeka się. Co takiego mu się nie spodobało? Okazuje się, że prawie wszystko.