- No koleś, za keczup nie płacimy, tylko za całe pomidory. Masz potrącone 20 funtów z wypłaty - za nim stał „Wodzu”.
Mniej więcej po dwóch godzinach historia się powtórzyła. - I znów jesteś w plecy 20 funtów - usłyszał od „Wodza”
Później już było spokojnie, tyle że marynarka gdzieś znikła. Niedobrze, bo były w niej pieniądze i dokumenty. Kiedy załamany wracał z pracy do campingu, zobaczył, że marynarka, poplamiona białą farbą i pocięta na paski, wisi na ogrodzeniu. Pieniądze i dokumenty nie zginęły.
Nadszedł czas wypłaty. „Wodzu” przyjechał szarym bmw.
- Pieniędzy jeszcze nie ma, ale ja wam dam ze swoich, tyle że nie wszystko, dostaniecie zaliczki po 40 funtów, ja sobie później odliczę. Jak przyjdzie przelew, to dostaniecie resztę - wyjaśnił.
Podchodził z listą do każdego: podpis, kasa, podpis, kasa. Do każdego z wyjątkiem Roberta i czterech Ukraińców.
- Wiesz, dlaczego – rzucił w kierunku Roberta.
Robert wiedział, ale nie wiedzieli Ukraińcy, którzy od dwóch tygodni nie dostali wypłaty. „Superwajzer” ich zwodził, tłumacząc, że nie dostał pieniędzy od właściciela.
Jeden z Ukraińców, Witia z Charkowa, dobrze mówił po polsku, bo przesiedział w polskim więzieniu osiem lat – rozboje, wymuszenia itp.
- Będziesz miał duży problem, jak nie zapłacisz nam dzisiaj – powiedział do „Wodza”.
- Kogo, ty straszysz ruska świnio? Mnie? Jesteś skończony! Już nie żyjesz! – zapienił się „Wodzu”.
„Superwajzer” na drzewie
Kiedy wieczorem „superwajzer” wychodząc z domku garbatego dozorcy zmierzał w stronę swojego bmw, poczuł nagle na wygolonym karku, dotyk chłodnego metalu. Ktoś wyrwał mu kluczyki i dał mu po łbie. Odzyskał świadomość, kiedy Witia wraz ze swoim rodakiem Myronem wyciągali go z bagażnika szarego bmw. Oklejony taśmą „Wodzu” pod eskortą trzech-czterech Ukraińców i Roberta, był na tyle otumaniony, że pokornie szedł w kierunku niewielkiego zagajnika. Tu Myron zakleił mu usta. Robert przeraził się nie na żarty – najpierw pistolet w ręku Witii, teraz ta taśma.
- Co chcecie z nim zrobić? – zapytał.
- Nic. Porozmawiać.
Powiesili go za nogi, na gałęzi, na dwóch związanych linkach holowniczych. „Wodzu” zaczął dawać znaki głową, że chce mówić. Miron zdjął mu taśmę z ust.
- Powiem, gdzie mam kasę. Chłopaki, puście mnie! – wrzeszczał.
- Ta my już wsio znajem, ty już nie musisz nic mówić - odparł Myron.
Taśma znów znalazła się na ustach „Wodza”. Witia założył mu reklamówkę na głowę. – O tak, sztoby adidasów nie pabrudzić.
Kopali na zmianę - trochę Witia, trochę Miron, Robert oraz dwaj pozostali też sobie kopnęli ze dwa razy.
- Chwatit’ - zdecydował Witia. – Ubiwat’ jewo nie nada.
Przestali. Robert otrzeźwiał i znów się przeraził. Może „Wodzu” już nie żyje? Przecież policja ich namierzy. Dożywocie pewne.
- My go tak kopali, żeby nie ubić. Ty się nie bój, u nas jest praktyka. On teraz będzie dobry człowiek, jak on spadnie z tego drzewa - uspokoił go Witia.
Kluczyki od bmw poleciały gdzieś w krzaki, „Wodza” zdjęto z gałęzi i położono na ziemi, obok samochodu. Żył, a nawet próbowal coś mówić.
- My go nie bili za to, że on nam pieniędzy nie dał, my go nie bili za to, że nas nazwał ruskie świnie – tłumaczył Robertowi Witia.
- My go bili za to, że on kłamał, że on jest z mafii, a to nie on, tylko my jesteśmy z mafii. Kiedy dotarli do obozu, w przyczepach wszyscy już spali. Witia ich pobudził krzycząc: - Wypłata! Wypłata!
Kiedy już wszyscy pojawili się na placu, Witia każdemu wypłacił po 300 funtów. Robert dostał 1500.
- Ty masz te pieniądze, żeby ty już wracał do domu. Ty się tu nie nadajesz – powiedział mu, wręczając pieniądze.
Jeszcze tej samej nocy podwieźli go swoim starym transitem do Bedford i udali się na północ. Robert przesiedział na skwerze do rana i pierwszym autobusem udał się do Oksfordu, a stamtąd do Londynu. Dwa dni spędził w okolicach Victorii i autobusem wrócił do Polski.
Widać polubił bachory, bo uczy teraz angielskiego w jednym z bydgoskich gimnazjów, ale do Anglii nie zamierza wyjeżdżać juz nigdy.
Janusz Młynarski, Polish Express
Bądź pierwszą osobą, komentującą ten artykuł.