Pamiętam, jak na początku lat 90. inna gazeta codzienna, próbująca w tamtych czasach (nie bez powodzenia) dyktować narodowi wybory polityczne i cały kodeks zachowań, poinformowała na pierwszej stronie o aresztowaniu pewnego biznesmena. Lekkomyślnie zawierzono informatorowi, który powtórzył zwyczajną plotkę. Nie pamiętam już, czy fałszywa informacja była prostowana na pierwszej, czy na ostatniej stronie. Był to jednak casus wyjątkowy, bo dziennik ów pretendował do rządu dusz w Polsce i miał stanowić wzorzec poważnego, odpowiedzialnego dziennikarstwa. Krytycy twierdzili wprawdzie już od pewnego czasu, że i pretensje na wyrost, i wzorzec wybrakowany, ale za te herezje byli przez pewną siebie i swej misji gazetę przykładnie niszczeni.
Nieco później w redakcji, bardzo jak na owe czasy odważnego tabloidu, wybuchła dzika awantura po tym, jak prowadzący wydanie próbował umieścić na pierwszej stronie zdjęcie – bodaj – ofiary wybuchu gdzieś w byłej Jugosławii. Fotografia była rzeczywiście drastyczna, taka nie do oglądania przy jedzeniu. „Nie będziemy epatować ludzką krwią i bebechami” – brzmiało jedno z łagodniejszych zdań wypowiedzianych w trakcie strasznego redakcyjnego rabanu. Było to, przypominam, w brukowcu. Dziś gorsze zdjęcia chodzą rutynowo na pierwszych stronach i to bynajmniej nie tylko brukowców. I wcale nie tylko w Polsce.
Tak oto, nie krok po kroku, tylko na łeb na szyję spadały standardy dziennikarstwa. W Polsce i nie tylko. Atmosfera wisielczego humoru zapanowała w redakcjach gazet, rozgłośni i stacji telewizyjnych.
Martwimy się, bo nasz, wysłany w delegację za ciężkie pieniądze reporter nie dostarczył spodziewanych, sensacyjnych informacji? To podrasujmy jego nudnawy reportaż, pociągnijmy go mocnym tytułem, sprzedajmy tę kaszankę jako pieczeń z jelenia!
Nie podoba nam się, z przyczyn choćby tylko towarzyskich, nowy rząd wyłoniony po wyborach gdzieś za granicą? To napiszmy, że mamy do czynienia z nietolerancyjnymi ignorantami, obsmarujmy go już z góry w naszej, uważanej na całym świecie za najbardziej obiektywną, londyńskiej gazecie (tytułu brytyjskiego dziennika nie wymienię, ale było, było)! Sprowokujmy nagonkę mediów zachodnich na niedoświadczony nowy gabinet, wywołajmy jego gniewną reakcję, drugą, trzecią i wreszcie zaprowadźmy go, jak dziecko za rękę, na pozycję, na której wygodnie nam go widzieć. Będziemy mieli samospełniającą się przepowiednię.
Mało jest w życiu politycznym, społecznym i gospodarczym naszej globalnej wioski czynników tak ważnych, jak media. Już kiedyś przypominaliśmy na tych łamach stare powiedzenie, że kto sieje wiatr, zbiera burzę.
Aleksander Kropiwnicki, Polskie Radio
Bądź pierwszą osobą, komentującą ten artykuł.