W minioną niedzielę Jan Żyliński i jego żona Rie wydali przyjęcie dla około 300 osób, przede wszystkim przyjaciół i ludzi, którzy w różny sposób wspierali małżonków w czasie pięcioletniej budowy pałacu. Zaproszenie otrzymało również grono osób, którym inwestycja Polaka nie przypadła do gustu. Nie jest ich wielu i co najważniejsze nie wywodzą się z polskiego środowiska, ale gospodarz chciał, żeby przynajmniej zobaczyli co krytykują. bo prawdopodobnie nie wszyscy widzieli ten obiekt na własne oczy.
– Jestem pod dużym wrażeniem. Wspaniała budowla, wzniesiona przez wspaniałego człowieka. Nie sądzę, aby z powodu architektonicznych lub krajobrazowych ten obiekt mógł komuś przeszkadzać – powiedział „Dziennikowi” dr inż. Andrzej Fórmaniak, członek Zarządu Stowarzyszenia Techników Polskich w Wielkiej Brytanii.
Podobnego zdania jest większość sąsiadów Jana i Rie – zarówno Polaków, jak również Brytyjczyków. Wielkie uznanie dla tego projektu wyraził, między innymi David Mealing, członek Ealing Decorative and Fine Art Society.
Goście przyjęcia mogli podziwiać pałac z zewnątrz, a także wnętrza, gdzie trwają jeszcze prace wykończeniowe. Właściwie wszystko tam budzi podziw. Począwszy od klasycystycznego stylu całości, poprzez stylowy wystrój sal, a skończywszy na parkietach, które są wykonane metodą intarsji z czterech gatunków drewna. W jednej z sal są one identyczne jak w Zamku Królewskim w Warszawie.
– Moja babcia miała przed wojną w Gozdowie, to wieś między Płockiem, a Sierpcem. Po wojnie, gdy wyjechała pałac został zniszczony. Jako sześciolatek obiecałem jej, że go odbuduje. Po 50 latach dotrzymałem słowa – mówi Jan Żyliński.
Gospodarze po zakończeniu wszelkich robót budowlanych zamierzają urządzać tu koncerty, zapraszać grupy teatralne i baletowe. Jan Żyliński jest koneserem szt uki, przed laty pisywał na ten temat w znanych brytyjskich wydawnictwach.
Jak mówi, pałac ten ma wiele dedykacji, a wśród nich jest poświęcony właśnie sztuce oraz miłości do ukochanej żony, z pochodzenia Japonki, Rie.
O pałacu i jego właścicielu napiszemy więcej w najbliższym „Tygodniu Polskim”.
Robert Małolepszy , Dziennik Polski