Nierzadko, im bardziej jest rozwinięta ta ideologia, tym mniej wzniosła sama idea.
Gdy przyjechałem do Londynu i pracowałem w supermarkecie, to jadąc między regałami z towarem maszyną zamiatającą podłogę czułem uniesienie. Uświadamiałem sobie, że oto dzięki mojej pracy czysty będzie kawałek świata. Może niewielki, ot kilkaset metrów kwadratowych powierzchni, ale jednak.
To oczywiście nieprawda – wcale tek wtedy nie myślałem. Ale przyznajcie Państwo – pięknie brzmi. Czyż nie? Ten przykład wziąłem akurat, ot tak „z kapelusza”. Skądinąd uważam, że każda praca lub każdy rodzaj aktywności na niwie społecznej, własnych pasji, czy w innych dziedzinach życia może dawać mniej lub bardziej szeroko rozumianą satysfakcję, albo nie dawać jej za grosz. Nieść za sobą wyższe wartości albo nie. Nie tylko zresztą, gdy ma się profesję należącą do „misyjnych” lub „powołaniowych”. Zależy to od najróżniejszych czynników. W przypadku pracy zawodowej czynnik materialny jest jednym z nich. Szczególnie, gdy się pracuje, żeby zarabiać na życie, a nie na przykład z nudów. Acz znam i takie przypadki, chociaż jak tylko o nich pomyślę, to zaraz skręca mnie z zazdrości.
Jednakże niektórzy uważają, iż fakt robienia czegoś tylko dla chleba (nawet jeśli dzieją się przy tym równolegle zupełne chwalebne sprawy) jest niemalże uwłaczający ich godności. Taki ktoś czuje się w obowiązku obwieścić światu, że oto działa ze znacznie wyższych niż materialne pobudek – z powołania, z racji misji, wizji lub poczucia odpowiedzialności za innych. No, to dopiero pięknie brzmi.
Poczucie misji, odpowiedzialności i obowiązku wobec szerokich rzesz, a nawet mas społeczeństwa są nieustannie przywoływane przez wielu polityków, ale także np. artystów, ludzi mediów i różnych działaczy. W tym społecznych. Misja i obowiązek są obudowywane najróżniejszymi „filozofiami”, a im ich więcej, tym nierzadko bardziej banalna rzeczywista motywacja. Głównie obracająca się jednak wokół portfela.
Bądź pierwszą osobą, komentującą ten artykuł.