4. Patriotycznie, czyli jedziemy do domu
Sposobem na złapanie trochę słońca i podreperowanie nastroju jest stosowany przez wielu wyjazd do Polski. Ceny przelotów co prawda nie zachęcają do wypraw do rodzinnego kraju, ale perspektywa upalnych wakacji, maminych obiadków i świeżych pomidorów prosto z ogrodu kusi niewymownie. Poza tym, wyjazd do Polski zwykle wiąże się z załatwianiem tysiąca i jednej sprawy, chodzeniem po urzędach i odwiedzaniem lekarzy, więc trudno nazwać to samą przyjemnością. Ponadto, mało kto może sobie pozwolić na pobyt dłuższy niż dwutygodniowy, więc rozwiązanie to dobre, acz doraźne. Pozostają jeszcze odwiedziny znajomych i krewnych z kraju u nas, którzy to - prócz podwędzanych wędlin, pliku najświeższych gazet i słoików z tegorocznymi przetworami – przywieść nam mogą odrobinę polskiego, sarkastycznego humoru. Ryzykowne, acz dla wielu wystarczająco atrakcyjne, by gościć u siebie w pokoju kominkowym watahy „krewnych i znajomych królika”.
5. Konformiści górą, czyli uciekamy od deszczu!
Skuteczną i najprostszą metodą na zabieganie słonecznym niedoborom jest wycieczka tam, gdzie słońca jest w bród. Wyszukiwarki tanich lotów i biura podróży (z najpopularniejszą wśród dorabiających się Polaków: budgettravel.ie oraz cassidytravel.com) prześcigają się w ofertach, a my za cenę 400-500 euro bez wysiłku możemy wylegiwać się na gorącej plaży Wysp Kanaryjskich, hiszpańskiego wybrzeża czy w jednym z tureckich kurortów. Na dwutygodniowe wczasy wydamy nieco więcej, niż przyzwoitą tygodniówkę, a korzyści z urlopu wielorakie: wypoczęci z ochotą wrócimy do pracy; opaleni wzbudzać będziemy pełne pożądliwości spojrzenia sąsiadów i przechodniów, a setki zdjęć, poczynione podczas zwiedzania wulkanicznych kraterów, starożytnych ruin czy pretensjonalnych klubów będą dobrą okazją, by zaprosić znajomych na grilla i pokaz slajdów z podróży. A że za oknem pewnie będzie padać, to i lepiej zawczasu kupić więcej sałatek i mrożonej pizzy, które szybko będziemy mogli podać wprost z piekarnika. I irlandzkie deszcze jakoś przetrzymamy, rozgrzewani wspomnieniami i znikającymi śladami plażowej (nie mylić z tą z solarium) opalenizny!
Grunt, to nie tracić dobrego nastroju – w końcu kiedyś chyba przestanie padać? Póki co, kończę właśnie pisać ten tekst i wyglądam przez okno: nie chcę zapeszać, ale od rana nie spadła ani kropla deszczu, a i niebo dość jasne...
Anna Paś, Polski Express
Bądź pierwszą osobą, komentującą ten artykuł.