2. Uciec przed deszczem – czyli na sportowo
Latem (podobno) wstępuje w nas nowa energia, siły witalne krążą ze zdwojoną siłą a uśpione podczas zimowych miesięcy lędźwie aż rwą się do fizycznego wysiłku. Podobno. Być może taka właśnie prawidłowość zachodzi w krajach, gdzie lato oznacza zwiększone nasłonecznienie i nadprodukcję hormonów szczęścia z tym związaną – lecz jak mówi przysłowie: „jak się nie ma, co się lubi, to się lubi co się ma”. Niech więc kalendarzowe lato będzie pretekstem do zwiększenia dawki sportu w naszym życiu. Depresję deszczową zwalczać można na sto sposobów: od najbanalniejszej siłowni (karnet roczny kosztuje około 600 euro, lecz wiele klubów właśnie teraz ogłasza świetne promocje na zapisy), przez basen (jeśli zamknąć oczy, to nawet można udawać, że to jezioro), aż po wycieczki rowerowe
(w obowiązkowej pelerynie przeciwdeszczowej) i górskie wyprawy. Te ostatnie szczególnie warte są polecenia – na łonie natury pogodowe anomalie jakoś mniej dają się we znaki, kiedy przed nami rysuje się perspektywa zdobycia Slieve League w Donegal, okrążenia Upper Lake w Glendalough, czy wejścia na poczciwy Bray Head.
Nieprzemakalne ubrania, dobre buty i zapas jedzenia i picia – i ahoj przygodo! Oczywiście, każdy sportowiec (choćby amator) wie, że z niebezpieczeństwem nie warto igrać, dlatego przed poważniejszą wyprawą warto upewnić się w punkcie informacji turystycznej, że wejście na szlak jest bezpieczne.
Dla mniej wprawionych piechurów, warte polecenia są wycieczki do supermarketu. Tam, wyekwipowani w gustowny dres, zakupujemy też zestaw „małego kibica” (telewizor plazmowy, wygodna kanapa, zgrzewka piwa oraz antena Polsatu od zaprzyjaźnionego polskiego dystrybutora) i przez całe lato śledzimy wyczyny naszych mistrzów lekkoatletyki, siatkówki czy pożal się boże przygotowania do Euro 2012.
Tak zaaplikowana dawka sportu z pewnością zwróci się z nawiązką w jesienne wieczory, kiedy wraz z coraz krótszym dniem, gaśnie w nas zapał do ruchowej aktywności. Niech więc lato będzie czasem, kiedy energetyczne akumulatory załadujemy „na full”.
3. Wykształciuch na wczasach, czyli może trochę kultury?
Człowiek kulturalny i inteligentny nigdy się nie nudzi, więc w zasadzie ten punkt moglibyśmy sobie podarować. Ale gwoli porządku, należy się w tym miejscu również krótki przegląd metod bardziej wyrafinowanych, lub – jak kto woli – będących dobrym pretekstem do przebrania się z wygodnego domowego dresu w coś bardziej reprezentacyjnego. Na pierwszy ogień przy aurze jak ta za oknem idą więc książki. Czytać można po polsku (właśnie do Irlandii, różnymi kanałami, docierają nowości wydawnicze, jak choćby ostatnie wywiady z Kapuścińskim, świetna powieść Orhana Pamuka „Nazywam się czerwień”, czy przekomiczna książeczka „Absurdy PRL-u”), po angielsku (premierowy Harry Potter!), lub bawiąc-uczyć, szlifując przy okazji lektury inne języki. Przy okazji języków obcych, warto zastanowić się może nad jakimś kursem – o przydatności języka angielskiego w Irlandii nikogo nie trzeba przekonywać, a lato może okazać się dobrym pretekstem, by zapisać się na intensywny kurs hiszpańskiego, francuskiego czy niemieckiego. Wiele szkół językowych oferuje dwutygodniowe czy miesięczne szkolenia, po których może nie będziemy jeszcze biegle rozprawiać o sytuacji geopolitycznej w Darfurze, ale zamówić kawę i ciastko w wakacyjnym kurorcie nad Morzem Śródziemnym już nie powinniśmy mieć problemu. Ciekawym pomysłem jest wyjazd na miesiąc do szkoły językowej w danym kraju – moje koleżanki z powodzeniem uczyły się tak włoskiego w Sienie i portugalskiego w Lizbonie, dlatego więc pozostaje nam tylko przekonać szefa do dania nam urlopu i w drogę!
Człowiek wykształcony i kulturalny nie będzie też poddawał się pogodowemu terrorowi, starając się wyszukiwać atrakcje, dla których słońce jest zbędne. Może więc deszcz niech będzie wreszcie pretekstem do odwiedzenia kilku galerii czy muzeów – szczególnie godna polecenia jest Hugh Lane przy Parnell Square oraz Muzeum Sztuki Współczesnej IMMA – albo zobaczenia tych wszystkich zabytków, o których piszą przewodniki po Dublinie, lecz nam, mieszkającym tutaj, jakoś zawsze do nich nie po drodze...
Osobną kategorię w życiu kulturalnego człowieka zajmuje kino. Tutaj sezon ogórkowy trwa w najlepsze, choć jest kilka perełek, ratujących nas przed filmową posuchą: począwszy od kilku letnich festiwali filmów, jakie organizowane są w Irish Film Institute, po premiery rodzynków w rodzaju kolejnej części przygód czarodzieja z Hogwartu, czy wreszcie niedzielne kino „pod chmurką” na Meeting Square na Temple Bar – „Manhattan”, „Psycho” czy „Obywatel Kane”, choćby oglądane pod parasolem ale na świeżym powietrzu, mają w sobie niezaprzeczalny urok.
Bądź pierwszą osobą, komentującą ten artykuł.