Pomoc bez terapii
Porozumienie o współpracy samorząd dzielnicy Hammersmith i Fulham podpisał z Fundacją dwa miesiące temu. – Lokalni działacze zdali sobie sprawę, że bezdomni są coraz większym problemem, a brytyjska opieka społeczna zupełnie sobie z nimi nie radzi – tłumaczy Ewa Sadowska, sekretarz fundacji. – Anglicy zostawiają bezdomnych imigrantów praktycznie samych sobie. Owszem, ci biedacy mogą liczyć na podstawową pomoc jak posiłki i ubrania, porady pielęgniarki czy lekarza, nawet mogą poddać się przez kilka tygodni detoksowi, ale nikt nie udziela im realnego wsparcia, nie stara się ich przywrócić społeczeństwu, nie poddaje ich resocjalizacji. A bez tego ich działania nie dają żadnych długofalowych efektów. A większość z bezdomnych nie jest już w stanie bez pomocy wyrwać się z tragicznego położenia. Przy takiej postawie, pewne jest, że problem będzie narastał. Pytanie tylko, jak długo można od niego odwracać głowę.
Samorząd dzielnicy Hammersmith i Fulham jest pierwszym w Londynie, który postanowił się z tym zmierzyć. Nawiązał współpracę z „Barką”. Przedstawiciele fundacji chodzą po miejscach, gdzie żyją bezdomni, pomagają im, wspierają, ale ich głównym zadaniem jest namówienie do powrotu do kraju. – Tu niewiele możemy zrobić, Anglicy nie sięgają sedna problemu bezdomnych Polaków – mówi Grzegorz Niewolny, którego spotkałem w ośrodku pomocy społecznej Broadway Centre w okolicy stacji Goldhawk Road. To schludne miejsce z kilkunastoma stolikami, ma wyjścia na dwa małe podwórka z ławkami. Na miejscu można napić się gorącej kawy i herbaty, coś zjeść za symbolicznego funta. Dyżury mają wyznaczone: lekarz, pielęgniarka, dla chętnych organizowane są kursy zawodowe. Można też skorzystać z Internetu. Zakazów jest niewiele. Jeden z nich to zakaz wnoszenia alkoholu.
W środku spotykam kilku Polaków. Rozmawia z nimi Grzegorz. – Omawiamy takie ich codzienne sprawy – mówi. – Razem z angielskimi pracownikami radzimy im, co robić, pocieszamy, podnosimy na duchu.
Jednak system, jaki panuje w brytyjskiej opiece społecznej, dyskryminuje Polaków i imigrantów z pozostałych dziewięciu nowych krajów Unii. Nasi bezdomni mają zamknięte drzwi przed głębszą terapią i resocjalizacją. Bez nich nasza pomoc, to w zasadzie załatwianie spraw doraźnych.
Dowód mam jak na dłoni zaraz po wyjściu z ośrodka. Wychodzą ze mną Tomek i Marcin, obaj mają około 30 lat, już za drzwiami zaczynają zachowywać się hałaśliwie, dużo przeklinają, zaczepiają przechodniów. Od razu wyciągają ukryte za śmietnikami piwa. Gdy je wypijają, kupują 3-litrowego cidera, czyli napój alkoholowy za 2,89 funta. – Idziemy najeść się do Janny, to darmowa garkuchnia niedaleko stąd przy kościele metodystów. Tylko najpierw musimy wypić cidera. Tam też nie można wnosić alkoholu– komunikuje Marcin.
Dwunastu apostołów
„Barka” jest na Hammersmith niewiele ponad miesiąc. Będzie pracować przez sześć miesięcy. – To próbny okres. Chcą nam się przyglądać i jeśli uznają, że jesteśmy skuteczni, będziemy współpracować dalej – mówi Ewa Sadowska, koordynująca działania fundacji na Wyspach.
Umowa przewiduje, że „Barka” będzie miesięcznie namawiała do wyjazdu z Anglii i podjęcia terapii w Polsce trzech bezdomnych. Dwa wyjazdy już się odbyły. – Za pierwszym razem na miejsce, skąd odjeżdżał bus, przyszło siedem osób, ale w końcu odjechała tylko jedna – opowiada Sadowska. – Pozostali nie zaufali nam i odeszli. Za drugim razem namówiliśmy do wyjazdu już pięć osób. Teraz bus wróci tu na początku sierpnia. Mamy już dwunastu chętnych do drogi. Chcemy teraz organizować transporty co dwa tygodnie.