Jest sporo Anglików, jednak zdecydowanie dominują Polacy. – Chętnych nie brakuje, zarówno dziewczyn jak i chłopaków. Tyle że sporo osób się wykrusza. To twardy, selektywny sport, tu nie ma miejsca na fuszerkę – mówi Jacek Lipiński, właściciel i instr uktor londyńskiej szkoły karate i kick-boxingu School of Masters.
Późne popołudnie, niewielka sala powoli zapełnia się ćwiczącymi. Trafiamy na trening grupy młodych ludzi w wieku 9-12 lat. Można powiedzieć, że wielu z nich to już weterani, bowiem w Szkole Mistrzów ćwiczą nawet 4-letnie dzieci. Lipiński jest na miejscu znacznie wcześniej. Trzeba rozłożyć materace, tarcze, wszystko przygotować. – Mamy swoje oddziały w kilku punktach Londynu – na Ealing Common, Northolt, Balham, Puttney. Prowadzimy zajęcia dla różnych grup wiekowych, od najmłodszych, kilkuletnich dzieci, po dorosłych. Praktycznie na okrągło coś się dzieje. Trening, zawody, zgrupowania... Dużą wagę przywiązujemy też do imprez integracyjnych. Organizowaliśmy na przykład bale z okazji św. Mikołaja, Hallowen, spotkania przy cieście...
V DAN
Lipiński stoi na środku sali. Lekki rozkrok, ugięte nogi. Wdech, wydech, wdech, wydech; rozluźnienie. Zawodnicy powtarzają za nim kolejne elementy treningu. Mają się od kogo uczyć, trudno bowiem Jackowi odmówić znajomości tematu. V DAN w karate shotokan, wielokrotny medalista światowych i krajowych championatów, w przeszłości również instr uktor oddziałów antyterrorystycznych. Mimo swoich 36 lat nadal prezentuje świetną formę. Kilka miesięcy temu z mistrzostw świata w karate WUKO rozegranych w hiszpańskim mieście Torrent przywiózł brązowy medal. To piękne ukoronowanie zawodniczej kariery, gdyż – jak zapowiada – był to zapewne jego ostatni start w imprezie tego kalibru. Wiek robi swoje, a poniżej pewnego poziomu nie wypada schodzić. Teraz Jacek ma nowy cel – chce poświęcić się swojej szkole i wychowywaniu następców. I trzeba przyznać, że dobrze mu to idzie.
Przełamać kryzys
Najpierw jest ceremoniał. Trenujący ustawiają się w jednej linii, ukłonami oddając sobie szacunek. Po tym rytualnym powitaniu nawiązującym do starej wschodniej tradycji można rozpocząć rozgrzewkę. Bieg, wymachy rąk i nóg, rozciąganie... Po kilkunastu minutach nadchodzi czas na to, na co większość czeka – część główną treningu. Ciosy, uniki, bloki, kopnięcia... Na twarzach zawodników pojawiają się kropelki potu, słychać coraz cięższe oddechy. Słabsi mają kłopoty z wytrzymaniem tempa. -– Karateka, nawet gdy jest zmęczony, nie pokazuje tego po sobie. Musicie przełamać kryzys – Lipiński głośno zachęca do jeszcze intensywniejszego wysiłku. Młodzi ludzie wpatrzeni są w swego mistrza, zaciskają zęby, na twarzach rysuje się grymas zmęczenia. Padają kolejne, wydawane w języku japońskim komendy. – Muszą nauczyć się dyscypliny i samozaparcia. To im się przyda nie tylko tu na macie, ale także potem w życiu codziennym – tłumaczy Jacek, dodając, że do każdego trzeba podchodzić indywidualnie. Wszystko zależy od możliwości ćwiczącego, stopnia wytrenowania, zdolności, podejścia do wykonywanych zadań.
Bądź pierwszą osobą, komentującą ten artykuł.