Bardzo dobrze nauczymy się Wielkiej Brytanii oglądając brytyjską telewizję. Co prawda nie serwuje ona tanich sensacyjek z prac rządu (do czego się już przyzwyczailiśmy), ale dla każdego coś się znajdzie. I tu nie brakuje teleturniejów czy programów typu „Taniec z gwiazdami” i „Idol”. Mają też tubylcy swoje seriale – tasiemce ciągną się już nie przez lata, a dziesiątki lat (jak „Eastenders”). Są też doskonałe dokumenty (z czego słynie BBC) – zarówno przyrodnicze, historyczne, jak i podróżnicze. Są wreszcie światowe hity telewizyjne, emitowane zdecydowanie wcześniej niż w Polsce (jak np. serial „Lost”).
O konieczności choćby sporadycznego wyjścia do jednego z kilkudziesięciu londyńskich muzeów przekonywać nie będę, bo przecież każdy lubi darmową rozrywkę na dobrym poziomie (największe muzea są bezpłatne).
Kiedy proces asymilacyjny nabierze już swego tempa, trzeba uważać, żeby się nie zagalopować i nie popaść ze skrajności w skrajność. Coraz częściej zdarzają się bowiem przypadki, gdzie młode, wolne Polki „nie chcą się już zadawać z Polakami”, a jako partner interesuje je tylko Anglik bądź jakikolwiek przedstawiciel kraju zachodniej Europy, Ameryki Północnej lub Południowej. Podobnie czynią panowie z Polski, przekonani o swym nieodpartym słowiańskim uroku i poszukujący na przykład „jakiejś czekoladki”. Cóż za wyrafinowanie! Co prawda „pary mieszane” (pod względem narodowości) to teraz norma, ale ja na przykład nie wyobrażam sobie budowania związku z kimś, kto nie zna Misia Uszatka lub nie rozumie, dlaczego kiedyś w Polsce buty i cukier były na kartki. Pod tym względem asymilacja mi nie wychodzi, ale na pewno jestem przedstawicielką nielicznych wyjątków.
Są też osobniki, które drażni wszystko, co polskie – nie pojadą do ojczyzny na wakacje, „bo to nie w modzie, teraz się jeździ na Hawaje/Kanary/Ibizę”, nie noszą polskich ubrań, „bo nie mają odpowiednich metek”, nie kupią coraz częściej i bardziej dostępnego polskiego jedzenia, „bo nudne” – itp. itd. Świat poznawać trzeba, ale nie można zapominać, jakie piękne miejsca są w Polsce (morze, góry, jeziora)!
Oczywiście, problem naszej asymilacji jest zdecydowanie bardziej złożony i można mu poświęcić opasłe tomiska prac doktoranckich. Ale najważniejsze jest to, co z łatwością możemy pomału wprowadzać do swoich zwyczajów na co dzień, tak na początek. Wystarczy się otworzyć na tę ciekawą, brytyjską kulturę, wystarczy pouczyć się trochę języka, a reszta sama przyjdzie. I na pewno będzie warto to zrobić – bez względu na to, czy jesteśmy tu tylko na chwilę, czy chcemy zostać całe życie. Dajmy sobie szansę.
*Asymilacja kulturowa - proces określający całokształt zmian społecznych i psychicznych, jakim ulegają jednostki, odłączając się od swojej grupy i przystosowując się do życia w innej grupie o odmiennej kulturze.
Najczęściej o asymilacji mówi się w przypadku przystosowania się imigrantów do norm życia społecznego kraju, w którym się osiedlili bądź przedstawicieli mniejszości narodowych do norm zbiorowości (narodu) dominujących w danym kraju lub krainie. Zjawisko to może mieć naturalny, niewymuszony charakter; niekiedy państwa prowadzą aktywną politykę asymilacyjną, która ma prowadzić do wykorzenienia innych wartości kulturowych i narzucenia norm narodu panującego.
(„Wikipedia”)
Adriana Chodakowska-Grzesińska, Cooltura