Więc schodzimy nad kanał. Wzdłuż całej trasy wiedzie dość wąski chodnik dla pieszych. Czy rzeczywiście taki romantyczny? Zważywszy na liczne graffiti zdobiące poszczególne mosty, pod którymi się przechodzi (choć nie można graficiarzom odmówić konsekwencji – malowali tylko na nowoczesnych, stalowych konstrukcjach, zostawiając stare kamienne wiadukty w spokoju), stan wody, którą co jakiś czas oprócz kaczek przepłynie też stary but, pusta butelka czy opakowanie po chipsach – czy wreszcie dziwny odór, który pojawia się tu i ówdzie, a którego pochodzenia lepiej nie zgadywać, trudno byłoby się zgodzić z mieszkańcami Camden. Dłuższy spacer wzdłuż kanału wystarczy, żeby się przekonać, że to właśnie po opuszczeniu miasteczka subkultur okolice kanału nabierają uroku. Przepływa obok londyńskiego zoo, Parku Regenta i milionowych posiadłości, na których oko zatrzymuje się dużo chętniej niż na smutnym, postindustrialnym pejzażu Camden, który dużo bardziej przypomina Łódź niż Wenecję.
Popełniłem jednak ten błąd, że o swoich wątpliwościach opowiedziałem moim kolegom, rodowitym punkom z Camden.
- Coś ty, stary, chyba cię matka za mocno kołysała! Przecież właśnie na tym polega cały urok...
Po półgodzinnym wykładzie na temat domniemanego uroku Camden nie byłem mimo wszystko do końca przekonany. W nozdrzach wciąż tkwił mi drażniący odór kanału. W jednym natomiast mogę się zgodzić z Matthew i Nickiem – kto raz tam zstąpi, będzie już zawsze pamiętał, nawet mimo braku śpiewających gondolierów, braku lazurowego nieba nad głową i starych próchniejących kamienic...
Jakub Czernik, Lajf
Bądź pierwszą osobą, komentującą ten artykuł.