Wyścig zbrojeń
Po latach spokoju, latem 2006 roku, policja znowu odnotowała znaczny wzrost liczby „zakłóceń spokoju” powodowanych przez grupy młodzieży tańczącej „na dziko” w polu lub w lesie przy dźwiękach głośnej muzyki techno płynącej z soundsystemów mieszczących się choćby w niewielkich vanach.
- To jak kolejne lato miłości – okrzyknęły media. Policja, choć już nie pod rządami konserwatystów, jak poprzednim razem, potrzebowała spektakularnej akcji, aby pokazać, że ma sytuację pod kontrolą.
- Naszą pracą jest ochrona prawa – powiedział Mike Ellis, koordynator policji do spraw porządku publicznego. – Nasz stosunek do nielegalnych lub zakłócających społeczny spokój imprez tanecznych jest bardzo stanowczy. W znacznym stopniu dezorganizują one życie mieszkańców i dlatego akcje przeciwko nim będą podejmowane niezwłocznie – ostrzegał.
Rozpoczął się „wyścig zbrojeń”, czy też jak wolą to zwać inni „zabawa w kotka i myszkę”. Młodzież starała się organizować coraz większe imprezy, aby zagrać na nosie stróżom prawa. Rozwojowi sytuacji kibicowały największe media. Wreszcie policji udało się w porę zlokalizować planowane miejsce megazlotu tysięcy amatorów „wolnego techno” i zneutralizować wydarzenie przy pomocy armatek wodnych, policyjnych pałek, psów i aresztowań.
Na złość władzom
W tym roku sezon polowań na rave party rozpoczął się wcześnie, bo już pod koniec stycznia, w Manchesterze, kiedy to akcja policji mająca na celu zneutralizowanie dopiero się rozpoczynającej imprezy w opuszczonym budynku przemysłowym spowodowała zamieszki młodzieży nadciągającej na imprezę ze wszystkich stron miasta.
- Zachowanie policji jest idiotyczne – komentuje Nils z Goeteborga, od pięciu lat żywo uczestniczący w życiu alternatywnej sceny techno w Londynie. – Nie rozumiem, dlaczego toleruje się tłumy agresywnych i pijanych dresiarzy w klubach w centrum miasta, a nam zabrania się nikomu nie szkodzących imprez na uboczu. Chyba tylko dlatego, że na nich nie zarabia żaden wielki przemysł – oburza się. Według niego rave party zazwyczaj organizowane są w miejscach odludnych, jak pola lasy czy opustoszałe dzielnice przemysłowe.
- Nikomu nie zależy, żeby zakłócać spokój okolicznych mieszkańców, bo to zawsze oznacza wizytę policji. Nie chcemy też nieproszonych gości. O imprezie wiedzą zwykle tylko ci, którzy mają wiedzieć – mówi. Dzięki temu na tego typu wydarzeniach nigdy nie dochodzi do żadnych nieporozumień, bo każdy wie, czego oczekiwać i po to właśnie tam przychodzi. Interwencje policji to według niego codzienność. Zazwyczaj kończą się konfiskatą sprzętu grającego, zatrzymaniem na kilka godzin jednej lub dwóch osób, najczęściej tych, które podejrzane są o rozprowadzanie narkotyków.
- Właściwie nic nikomu się nie dzieje. Taki sobie pieprzyk emocji. Bez tej otoczki undergroundu, nielegalności i buntu wobec mieszczańskich zasad społecznych te imprezy straciłyby połowę swojego uroku i popularności. Policja sama sobie robi na złość – kwituje. Wszystko wskazuje więc na to, że latem tego roku wydarzenia znowu potoczą się wedle słów utworu Beastie Boys: „You gotta fight for your right to party!”, czyli „musisz walczyć o swoje prawo do zabawy”.
Jaromir Rutkowski, Laif
Bądź pierwszą osobą, komentującą ten artykuł.