- W czasie Wigilii też byliśmy razem. Junior na ekranie laptopa, przed którym stał talerzyk, zaśpiewał kolędę, elegancko! – entuzjazmują się chłopacy.
Choć jako grupa funkcjonują od niedawna, każdy z nich ma z sobą po dziesięć, piętnaście lat tworzenia w tych klimatach.
- Ja już tak od ’97 roku – wspomina Seb. – Zacząłem z Budakiem, moim sąsiadem z naprzeciwka. Byliśmy jak przybrani bracia. Moja laska też z nami rymowała, była MC – opowiada. Potem nastały czasy formacji KSCH.
- To skrót od klatki schodowej – śmieje się Seb.
Ekipa dwunastu kolesi pod przewodnictwem najbardziej doświadczonego, Rumuna, dawała koncerty w barze „Królewski”. Potem Seb był też organizatorem większych imprez, jak na przykład „Podlaski hip-hop festiwal” w Łapach.
- Na miejskim stadionie od rana do pierwszej w nocy grało około osiemdziesięciu MCs. W pobliżu las, ludzie spali w namiotach, był bigos, piwko i polskie dziewczyny. Taki piknik – wspomina Seb.
Na zawsze hip-hop
- Ludzie z KSCH porozchodzili się po świecie: studia, pieniądze... Ale ja zawsze będę robił hip-hop, nawet jak będę miał czterdzieści lat. Bo to nie zajawka do zrezygnowania. To tak, jak z tymi, co wyrośli kiedyś na rock’n’rollu. Do teraz go grają – porównuje. Dziś w Londynie robi przy „demolce”, czyli rozbiórce budynków.
- Dobrze mi tu, ale wiem, że nie jestem u siebie. Na pewno wrócę – deklaruje.
- Ja byłem w Polsce w zeszłym roku. Tak bez powodu to już mi się tam więcej nie chce jechać – oświadcza Urban. – Nawet z rodziną nie mam dobrego kontaktu. Moja rodzina jest tutaj – wskazuje na swoich kumpli. Także z choinki się nie urwał. Miał swoją audycję o hip-hopie w lokalnym radiu w Trójmieście. Poza tym zagrał jedną z głównych ról w filmie „Towar” Abelarda Gizy, jednym z przebojów kina offowego w Polsce. Wygrał też pierwszą polską edycję programu „Bar” w Polsacie. Do dziś na stronie internetowej Polsatu widnieje jego zdjęcie z podpisem „Są dwie rzeczy, dla których warto żyć: hip-hop i teatr. I nie zmienia się nic”. Bo Urban bawił się również w teatr. Tego wieczoru też da przedstawienie. Będzie skreczował w wojskowym moro i wielkich ciemnych okularach.
Na co dzień zasuwa po centrum Londynu na rikszy.
- To świetne zajęcie. Daje niezły zarobek i pracujesz, kiedy chcesz. Tu w Londynie wszystko jest łatwiejsze. W Polsce myślisz, jakby tu zarobić, tu, co by tu nagrać – kwituje.
Junior, mimo swojej ksywki, jest najstarszy z nich wszystkich. W hip-hopie robi od piętnastu lat. Ze swoją poprzednią formacją „Babilon” zaistniał między innymi kawałkiem umieszczonym na ścieżce dźwiękowej do filmu „Klatka” Sylwestra Latkowskiego. W Białymstoku mieszka z żoną Katarzyną, która jest jego „największym krytykiem muzycznym”, i kończy studia.
- Nieraz kończę nagrywać o trzeciej w nocy, a siódmej muszę się zrywać na egzaminy. Ale daję radę – zapewnia.
Do Londynu się nie wybiera, bo dobrze mu tam, gdzie jest.
- Chyba że na koncerty, jak już skończymy nagrywać materiał na pierwszą płytę – zastrzega. Bo przecież musi pojawić się na scenie z bit-maszyną. Niczego nie należy puszczać z playbacku.
- Przy muzyce puszczanej z CD to tylko karaoke – śmieją się.
Na pewno zawitają też do Polski. Tymczasem swój materiał zamieszczają na świeżo na stronie internetowej cartel-project.com.
Bądź pierwszą osobą, komentującą ten artykuł.