MojaWyspa.co.uk - Polski Portal Informacyjny w Wielkiej Brytanii. Polish Community in the UK
Polska strona Wielkiej Brytanii

13/02/2007 00:29:51

W pubie jak w domu

W pubie jak w domuNiedawno opublikowane badania donoszą, iż po zbadaniu wycinka genetycznego tak naprawdę nic nie wskazuje na to, że ktoś urodził się Brytyjczykiem. Dziecko powite w Londynie, w angielskiej rodzinie, niczym nie różni się od tego urodzonego np. w Belgii.

Zadziwiające wydaje się to szczególnie dla tych, którzy są przekonani, że Brytyjczycy są inni od całej reszty. Skoro nie ma czegoś takiego jak „brytyjskie geny” - to czym jest brytyjskość? Wszystko wskazuje na to, że owa brytyjskość to kultura. Słynny dr Johnson (samuel Johnson, XVIII-wieczny myśliciel i eseista) uznaje, że kultura to nic innego jak literatura, architektura, obyczaje, które wyróżniają pewną grupę ludzi. Literatura w przypadku Brytyjczyków to chociażby Szekspir, w architekturze charakterystyczne obiekty to np. Stonehenge czy The Gherkin, a jeśli dołączymy do tego kulturę popularną, to na pewno nie zabraknie strony trzeciej w „The Sun”, ale również tradycyjnego pubu.


Zgodnie z tezą Johnsona, który był nie tylko świetnym myślicielem, ale także znawcą trunków, aby mówić w ogóle o brytyjskości - dyskusję najlepiej rozpocząć właśnie od tradycji pubów, które od czasów Rzymian na dobre zadomowiły się na Wyspach.

Dzisiaj każdy przewodnik czy książka o Anglii poleca przynajmniej kilka pubów, które należy odwiedzić, aby zrozumieć brytyjską kulturę. Niektóre z nich nie tylko dźwigają kilkusetletnią historię, ale są jednocześnie miejscem, w którym jeszcze można spotkać prawdziwych Anglików, tych z krwi i z kości.

My home is my castle

„The Castle” to jeden z tych uroczych angielskich pubów, który na szczęście nie znajdują się w tłocznym centrum Londynu. W bocznej uliczce, takie miejsce jak „The Castle” - to drugi dom dla pobliskich mieszkańców. Tam spędzają zimowe popołudnia i letnie wieczory, siedząc na zewnątrz w ogródku otoczonym kwiatami zasadzonymi w drewnianych donicach. Niektórzy emerytowani mieszkańcy Battersea zaczynają dzień od wizyty w „The Castle”, siadając przy barze i rozwiązując krzyżówki z porannej prasy. Inni regularni bywalcy wpadają do pubu codziennie, chociażby na chwilę, żeby napić się wody mineralnej z sokiem cytrynowym, inni wolą dzień zacząć od „pinty” piwa.

- Większość klientów to stali bywalcy, raczej rzadko pojawiają się nowe twarze. Tworzy to specyficzny klimat, bardzo rodzinny i ciepły. Nigdy nie myślałam, że jestem w stanie zapamiętać tyle imion. Po roku pracy w tym miejscu pamiętam wszystkie twarze i imię co drugiego klienta. I chociaż może się to wydawać nudne i czasem takie rzeczywiście jest, to daje poczucie bezpieczeństwa i wiem, czego się spodziewać następnego dnia – opowiada Justyna, która od ponad roku pracuje w pubie na Battersea.

Atmostera „The Castle” ma w sobie coś nieuchwytnego. Stara, wyślizgana, drewniana podłoga, na środku okrągły solidny bar w kolorze ciemnego dębu, a wokół niego stoliki. Niektóre mniejsze, inne bardzo duże na kilkanaście osób. Wokół stołów tłoczą się krzesła, każde inne – mniejsze, większe, ciężkie i lekkie z oparciem. Pomimo tego eklektyzmu wszystkie te graty pasują do siebie, stanowiąc mieszankę różnych stylów z lat trzydziestych dwudziestego wieku.

- W powietrzu unosi się taki charakterystyczny zapach. Oprócz papierosów, zmieszanych perfum gości, starego drewna, to też zapach Battersea. Tak przynajmniej to sobie wyobrażam – dodaje Justyna.

Charakteru dodaje Nick, przystojny właściciel i menager. Ma głos jak Rupert Everett z „Importance of being Ernest” i cały bar zmienia charakter, kiedy on pojawia się na horyzoncie. Wysoki i szczupły, ma sarkastyczny żart i dzięki temu buduje wokół siebie atmosferę. Tylko kilku klientów się z nim spoufala. Znają się bowiem od kilku lat. Niejedno piwo wypili razem po godzinie 23.00, kiedy Nick zamyka bar i zaczynają się imprezy po godzinach dla wybrańców. Najczęściej zostaje podstarzały, gruby Alex z równie grubym portfelem, który szuka dla siebie sprzątaczki, kucharki, kochanki - najlepiej z Polski. Jest też nieco młodszy wytatuowany Allan, który rzadko rozstaje się ze swoim motocyklem, a kiedy pije, to tylko „lager” z odrobiną lemoniady. Zostaje też Joe, niespełniony policjant, który wylądował za barem, i który po kilku piwach z chęcią opowiada o swojej karierze w branży pornograficznej. Jinty, pulchna blondynka po 30-tce z aktorskimi i tanecznymi ambicjami, jest jedną z nielicznych, która widziała pikantne sceny z udziałem Joe. Jinty wynajmuje pokój w domu przyjaciela przecznicę obok. W domu tym mieszka też Paul, który wraz z Jinty i właścicielem domu Spikem zachodzą do „The Castle”. To ich „local pub”, gdzie bywają dość często, kiedy nie mają żadnej innej alternatywy na wieczór lub niedzielny lunch. To ich drugi dom. Podobnie jak dla pozostałych stałych klientów.

- Od lat nie zmieniam swoich nawyków. Mam swoje ulubione piwo, które z chęcią piję w swoim ulubionym pubie. Na tyle lubię to miejsce, że od tygodnia nie zabrałem swojej karty kredytowej zza baru. Za każdym razem, kiedy tam jestem, dobijają do mojego rachunku. Do bankomatu też nie chodzę. Jak potrzebuję gotówkę, to idę do swojego pubu i oni mi zrobią „cash back” – opowiada Alex, stały bywalec „The Castle”.

A czy zdarza mu się zaglądać do innych pubów?
- W zeszłym roku byłem w takim jednym nieopodal mojego „local” i wcale mi się tam nie podobało. Niby ładny ogród, niezłe piwo, ale nikogo tam nie znałem, barmani jacyś tacy niemrawi. Ja najlepiej czuję się u siebie. Lubię Justynę – naszą barmankę z Polski – jest miła, ma śmieszny akcent i zawsze pamięta co piję. Ledwo wejdę do baru, a moje piwo już na mnie czeka na barze. I to mi się podoba – dodaje Alex.

 
Linki sponsorowane
Zaloguj się lub zarejestruj aby dodać komentarz.

Komentarze (wszystkich 1)

Andrew_Bird

751 komentarz

5 listopad '07

Andrew_Bird napisał:

W polsce karczmy (bo tak na polski tłumaczymy słowo pub) też miały swój urok i były częścią kultury. Mój dziadek był wójtem na wsi lubelskiej i urzędowałw karczmie - to było przyjete zwyczajowo. Tradycję karczemna zlikwidował głównie ruch działaczy katolickich w amach akcji antyalkoholowej w latach osiemdziesiątych. efekt: zamiast pić w karczmie chłopi pija pod płotem. Do pubów w Anglii chodzi biedota. Osoby z towarzystwa chodzą do klubów - tam wymaga się rekomendacji innych członków i wnosi opłaty tak, aby właśnie nie spotkać tych karczemnych Anglików z krwi i kości, tylko osoby ustosnkowane z koneksjami.

profil | IP logowane

Reklama

dodaj reklamę »Boksy reklamowe

Najczęściej czytane artykuły

        Ogłoszenia

        Reklama


         
        • Copyright © MojaWyspa.co.uk,
        • Tel: 020 3026 6918 Wlk. Brytania,
        • Tel: 0 32 73 90 600 Polska