We wtorek, jak grom z jasnego nieba, nadeszła informacja, że dymisję złożył jeden z najbardziej kompetentnych ministrów - Radosław Sikorski, szef MON. Nie mógł już dłużej wytrzymać ze swoim podwładnym i dał premierowi do wyboru - on albo ja. Ów on to ”największy destruktor” polskiej sceny politycznej, mistrz hydrauliki, czyli pełzających przecieków do prasy dużych i małych tajemnic państwowych Antoni Macierewicz. Człowiek ów stoi na czele Kontrwywiadu Wojskowego. Gdy więc minister Sikorski poprosił premiera o dymisję Antka, premier zdymisjonował ... Sikorskiego. Mistrz Antoni okazał się bardziej zaufany. A że podobnie jak bracia Kaczyńscy świat widzi na kształt gabinetu umeblowanego w szafy wypełnione teczkami agentów służb specjalnych wszelakiego rodzaju, opanowany przez wszelkiej maści szpiegów i złowrogie układy, tedy bracia woleli pozbyć się nowoczesnego i byłego w świecie Radka. A że Radzio studia kończył na Oksfordzie, to też nie wiadomo, czy nie jest czasami agentem Jej Królewskiej Mości. Kto go tam wie? Angielski w końcu zna.
Po wtorkowym gromie, środa okazała się już prawdziwym armagedonem. Co prawda premier Kaczyński od dawna zapowiadał zmiany w rządzie, ale żeby aż takie i z wyrzucaniem takich tuzów, to ludzkie pojęcie przechodzić zaczęło. Zwany ”trzecim bliźniakiem” IV RP (to przez przyjaźń z Kaczyńskimi), szef ministerstwa spraw wewnętrznych Ludwik Dorn złożył dymisję jako drugi w kolejce. Nad Wisłą zatkało dosłownie wszystkich. No bo jak, i z jakiego powodu? - Nie zgadzaliśmy się z premierem w jednej sprawie i musiałem ustąpić - można streścić tłumaczenie Ludwika po ogłoszeniu dymisji. W politycznym światku zaroiło się od mniej i bardziej prawdziwych powodów odejścia ”żelaznego Ludwika”. Publicyści zaczęli nawet pisać o rewolucji pożerającej własne dzieci. Niby Kaczyńscy zaczęli konsumować Ludwika, czy jakoś tak. Prawdziwej przyczyny odejścia pewnie nie poznamy nigdy, ale faktem jest, że filar rządu troszkę się obsunął, acz pozostał na stanowisku wicepremiera.
Kto będzie następny? Skoro tacy rządowi wyjadacze żegnają się z fotelami, to co ma powiedzieć rządowa przeciętność? A takowa zajmuje w polskim rządzie przynajmniej połowę foteli.
Drżą więc Andrzej Lepper (rolnictwo) z Romanem Giertychem (edukacja), dwa wicepremiery z partii koalicyjnych. O posadkę pewny być nie może ”najgenialniejszy minister spraw zagranicznych” I, II, III i IV RP - Anna Fotyga. Ta, co przed podjęciem każdej decyzji pędzi po zgodę do prezydenta. A jak już ją dostanie, to jeszcze trzyma papier w szufladzie przez dwa tygodnie, aby się odpowiednio wyleżał i nabrał rumieńców.
Co się stanie z minister pracy Anną Kalatą z Samoobrony, która ostatnio zasłynęła z wielkiej dbałości o własny wizerunek i za państwowe pieniądze kazała się fryzować i malować pazurki. Ale cóż znaczą takie drobnostki wobec braku zaufania u premiera?
Za pieniądze podatników można sobie ondulować czuprynkę i jeszcze trochę pobyć w fotelu ministra. Gdy się jednak podpadnie Antoniemu, a niej daj Bóg samemu premierowi, to już grób i amen w pacierzu.
Morał z tego taki, że wszyscy ministrowie w rządzie Jarka powinni robić sobie manicure. Co najmniej raz w tygodniu. Radek i Ludwik może by się wówczas dłużej ostali. A tak została nam Kalata z zaostrzonymi pazurami.
Jacek Różalski