MojaWyspa.co.uk - Polski Portal Informacyjny w Wielkiej Brytanii. Polish Community in the UK
Polska strona Wielkiej Brytanii

12/12/2006 14:39:39

Twarde lądowanie

Ojczyzna oczekuje od nas, którzy wyjechaliśmy żyć i pracować na Wyspach Brytyjskich, że po kilku latach wrócimy z poszerzonymi horyzontami, kosmopolityczną ogładą, znajomością języka, kwalifikacjami i... kiesą wypchaną uciułanymi funtami, które zainwestujemy w budowę naszego wspólnego domu - Polski. Jak te powroty wyglądają w praktyce?

Polish Expres - Polski tygodnik w Wielkiej Brytanii

Wrocław to miasto, które najbardziej obnosi się z żalem za utraconym na rzecz zagranicy kwiatem młodzieży. Władze zorganizowały akcję promocyjną pod hasłem „Wrocloves you”, czyli, jak żartują miejscowi, „Wracaj ziomku do Wrocławia”. Ma ona zachęcić młodych imigrantów do osiedlania się w tym, zaczynającym przeżywać boom gospodarczym, mieście - tak przynajmniej twierdzi promocyjna strona internetowa www.terazwroclaw.pl. Po kilku latach tułaczki po obczyźnie Kuba dał się skusić. - Zawsze żartowaliśmy z kolegami, że bliżej nam do Berlina niż Warszawy – mówi pochodzący z Kostrzyna 25-latek. Już jego studia na kierunku ekonomicznym w Szczecinie usiane były wyjazdami na saksy do Danii. - Kiedy je wreszcie skończyłem, nie wiedziałem za bardzo, co ze sobą zrobić. Nie bawiła mnie perspektywa powrotu do mieszkania rodziców w Kostrzynie i praca w ich sklepie z materiałami budowlanymi – wyznaje. Zdecydował się więc na wyjazd do rodziny, do Kanady, gdzie pracował przy urządzaniu ogrodów. Po pół roku wrócił. - Status nielegalnego imigranta nie pozwalał mi na zalezienie lepszego zajęcia, a kopanie dołów pod ogrodowe stawy wykańczało mnie – wspomina. W kraju nie zagrzał jednak długo miejsca. W trzy miesiące po powrocie był już w drodze do Edynburga w Szkocji, gdzie z otwartymi ramionami czekali na niego jego brat i połowa kolegów z Kostrzyna.

 

Dwa tysiące za życie
- Pojechałem ze 100 funtami w kieszeni. Przez dwa tygodnie rozdawałem ulotki – opowiada o swoich początkach na Wyspach. Wkrótce jednak znalazł pracę jako kelner we francuskiej restauracji z pensją 12 tysięcy rocznie plus napiwki. - Po roku stwierdziłem jednak, że nie chcę do końca życia być kelnerem – mówi. Na powrót do Wrocławia namówił go kolega, z którym wynajmował mieszkanie i, który w tym samym czasie zdecydował się na powrót w rodzinne strony. - Prawdę mówiąc strasznie się bałem. Znowu miałem zaczynać wszystko od początku – opowiada. Przyznaje, że przez trzy miesiące po powrocie do kraju tylko udawał, że szuka pracy. - Kiedy jednak wziąłem się do tego na serio, znalazłem ją w tydzień – śmieje się. Dziś jest specjalistą do spraw kredytów w głównej polskiej siedzibie dużego, zagranicznego banku. Zarobki, które wraz z premiami kształtują się w okolicach 2 tysięcy złotych miesięcznie, nie zadowalają go jednak. Planuje wkrótce wyjazd do pracy do Kopenhagi. - Na moim stanowisku ciąży ogromna odpowiedzialność. Czasem decydując o przyznaniu lub nie kredytu na leki, decyduję o czyimś życiu. Tymczasem w Danii minimalna stawka godzinowa to w przeliczeniu 80 złotych – tłumaczy. Twierdzi, że za to, co robi w Polsce, powinien dostawać przynajmniej 3 tysiące złotych na rękę.

Wieczne wakacje
- I co, za trzy tysiące byś został? – śmieje się z niego kolega, z którym wrócił z Edynburga. Tomek Ziółko spędził tam około roku, pracując w kasynie. W Polsce zostawił ukończone studia w Wyższej Szkole Zarządzania i Marketingu we Wrocławiu, mieszkanie, które kupił z pomocą rodziców oraz pracę jako przedstawiciel handlowy sieci telefonii komórkowej z tysiącem trzystu złotymi netto na miesiąc. - Trzeba było jakoś spłacić kredyt za to mieszkanie i wyposażyć je. Poza tym ciągnęła mnie przygoda, chciałem coś zmienić w swoim życiu – wyjaśnia. Praca przy podawaniu drinków w kasynie, która oprócz tysiąca funtów pensji miesięcznie dawała mu około 300 – 400 dodatkowych z napiwków, jawi mu się z perspektywy czasu jako niekończące się wakacje, podczas których mógł sobie pozwolić na wszystko. - Wolny weekend? Wsiadam w samolot i lecę dokąd chcę – wspomina. Wrócił, bo tęsknił za domem i przyjaciółmi. - Człowiekowi zawsze czegoś brakuje – kręci głową. Dziś pracując we Wrocławiu w firmie marketingowej i zarabiając 1 800 zł miesięcznie, narzeka na zbyt dużą presję i ciążącą na nim odpowiedzialność. - Może jestem mało ambitny, ale znów chciałbym być kelnerem, żyć beztrosko i móc sobie na wszystko pozwolić – wyjawia. We Wrocławiu ciąży mu również międzyludzka atmosfera napięcia. - W Edynburgu wszyscy są wyluzowani i otwarci. Tutaj trwa szarpanina o każdy grosz, która wykańcza ludzi psychicznie – ocenia. Dlatego znowu chce wszystko rzucić – pracę i mieszkanie, tym razem już spłacone i umeblowane. Może do pracy w klubie na Majorce. To byłyby prawdziwe wakacje. - To nawet nie dla pieniędzy. Chyba jestem po prostu zepsuty, bo marzy mi się beztroskie życie – wyznaje.

London life
Dominika Chama i Kasia Struś poznały się na dworcu autobusowym PKS we Wrocławiu, gdy wsiadały do autobusu, który zawiózł je do Londynu. - Usiądź obok tej w różowych włosach, doradziła mi siostra, i tak się zaczęło – wspomina Dominika. A zaczęło się jeszcze w czasach, gdy w Polsce mało kto wierzył, że nasz kraj będzie w Unii Europejskiej, a rynek pracy na Wyspach będzie stał dla nas otworem. Dziewczyny pobrały wtedy dziekanki i zawiesiły studia na kołku. - Było wtedy z wyjazdem do Wielkiej Brytanii sporo zachodu. Ja wykupiłam na rok szkołę językową. Przy którymś z kolei powrocie do Londynu rodzice ufundowali mi bardzo drogi bilet lotniczy, bo tacy podróżni mieli większe szanse dostania się na Wyspy – Kaśka wspomina czasy, kiedy nie było jeszcze tanich połączeń lotniczych z Londynem. Obie wracały kontynuować studia i wyjeżdżały ponownie kilkukrotnie. - Na shopping – podsumowuje ze śmiechem Dominika. Skoro już bowiem były i zarobiły w Londynie – żyły pełną piersią. W restauracjach w Covent Garden i przy Canary Wharf oprócz kelnerskiej pensji oznaczało to nawet 100 funtów napiwków z udanego wieczoru. - A towarzystwo miałyśmy wspaniałe. Zaraz po pracy w taksówki i na imprezę – wspominają z rozbawieniem.

Ustatkować się
Przy którymś jednak z kolei wyjeździe natknęły się w Londynie na pierwszą falę „unijnych” imigrantów z Polski. - Widziałam, jak się zachłystują tym życiem, jak przeżywają emocje, które były moim udziałem ładnych parę lat wcześniej – wspomina Dominika. Uświadomiła sobie wtedy, że czas ucieka, a ona wciąż jest tylko kelnereczką z hiszpańskiej restauracji, do której na lunch zjeżdżają ze swoich szklanych wież Canary Wharf brytyjscy biznesmeni. - Spojrzałam wtedy na swoich zniszczonych latami hulaszczego życia kolegów z pracy i stwierdziłam, że to ślepy zaułek, że stąd już nigdzie nie zajdę – wyznaje Dominika. Obie z Kasią w podobnym czasie, bo około półtora roku temu, postanowiły wrócić do Polski i ustatkować się. Czy przywiozły ze sobą oszczędności? Dominika wydała wszystko na półroczną podróż po Ameryce Południowej. - A ja w Londynie wyskakiwałam na zakupy nawet w przerwie na lunch, tak mnie uwierały zarobione przez pierwszą połowę dnia pieniądze – kwituje temat kapitału Kasia. Mimo to urządzić się we Wrocławiu nie było im ciężko. Obie znalazły pracę bez problemu. Dominika jest przedstawicielem handlowym firmy produkującej krzesła. - Pracuję z mieszkania, w którym mieszkam z babcią i które wykupiłam, a podróżnicze pasje realizuję jeżdżąc po Europie w delegacje do klientów firmy – mówi Dominika. Jej zarobki uzależnione są od prowizji ze sprzedaży, jaką wypracuje. - W Polsce da się za to żyć, ale za granicą dalej jestem dziadem – ocenia. Jej szef chciałby, żeby zarabiała na poziomie brytyjskim, na razie jednak dał jej służbowy samochód, którym może jeździć do woli. - Chyba boi się, że jakby mi dał coś zaoszczędzić, to znowu zniknę na pół roku w Ameryce Południowej – żartuje.

Twarde lądownie
Kasia pracuje jako asystentka kierownika budowy wielkiego centrum handlowego we Wrocławiu. - Zagraniczny inwestor wymaga, aby wszelka dokumentacja tłumaczona była na język angielski i tym się głównie zajmuję – wyjaśnia. Gdyby od początku wiedziała, z jaką terminologią przyjdzie jej się zmagać, być może nie podjęłaby się. Poprawia jednak nawet po zawodowych tłumaczach. - Kilku nowych słówek nauczyłam się bez problemu – informuje. Stanowisko to daje jej 2 tysiące złotych na rękę miesięcznie. - Zaczynałam jednak od stawki 1700 złotych, z czego 450 od razu szło na wynajęcie malutkiego pokoju – nadmienia. Dziś jednak wprowadza się właśnie do dwupokojowego mieszkania na przedmieściach Wrocławia, którego opłacanie w ramach kolejnej podwyżki zaproponował jej pracodawca. Czy warto wracać? - Wspaniała praca, jaka ma tu niby czekać na młodych, to na razie bardziej chwyt marketingowy mający zareklamować samo miasto – ocenia Dominika, przyznając jednak, że czasami musi odmówić klientowi kontraktu, bo firmie brakuje pracowników. - Praca jest, tylko za ile. W tej nowej fabryce monitorów LG inżynierom oferują 1200 złotych – dodaje Kasia. Obie potwierdzają, że gdyby nie ich wieloletni pobyt za granicą i świetna znajomość języka, nie dostałyby takich prac i zarobków, jakie mają. - Niech ci, co wyjechali, na razie tam siedzą – radzi Dominika. – Tylko niech mają jakiś cel: albo niech się uczą języka, albo ostro oszczędzają, bo inaczej lądowanie w Polsce może być twarde – ostrzegają.

Jaromir Rutkowski

 
Linki sponsorowane
Zaloguj się lub zarejestruj aby dodać komentarz.

Komentarze

Bądź pierwszą osobą, komentującą ten artykuł.

Reklama

dodaj reklamę »Boksy reklamowe

Najczęściej czytane artykuły

        Ogłoszenia

        Reklama


         
        • Copyright © MojaWyspa.co.uk,
        • Tel: 020 3026 6918 Wlk. Brytania,
        • Tel: 0 32 73 90 600 Polska