Relacja Ryana Parry z "Daily Mirror" jest o tyle szokująca, że wszystko działo się w dniach, gdy królewska ochrona szykowała się do przyjazdu prezydenta George’a Busha. Operacja związana z bezpieczeństwem ma kosztować brytyjskich podatników 5 mln funtów.
By dostać pracę, Ryan Parry odpowiedział na ogłoszenie prasowe Pałacu Buckingham, który poszukiwał chętnych do służby. W swoim podaniu nie wspomniał o tym, że jest dziennikarzem, zamieścił natomiast kilka spreparowanych referencji.
Reporter otrzymał pracę i w krótkim czasie uzyskał dostęp do królowej i członków jej rodziny. Gdyby został na służbie, mógłby nawet obsługiwać prezydenta Busha i jego żonę Laurę, którzy od wczoraj goszczą w Londynie. "Gdybym był terrorystą, który chce zabić królową lub amerykańskiego prezydenta, swój plan mógłbym zrealizować z łatwością" – twierdzi Parry. Dziennikarz udowadnia, że procedury bezpieczeństwa obowiązujące w Pałacu Buckingham są fatalne i wyjątkowo łatwe do ominięcia.
Wydawca "Daily Mirror" jako przykład niekompetencji podaje sposób sprawdzania referencji przez personel Pałacu Buckingham. W przypadku Ryana Parry polegało to na wykonaniu telefonu do pubu, do którego często zaglądał dziennikarz i który podał w swoim CV. Telefon zadzwonił przy barze, a podający piwo głośno powtórzył pytanie "Czy ktoś tutaj zna Ryana Parry?". Odpowiedzi udzielił jeden z mężczyzn siedzących przy barze. "Ja go znam! To porządny facet". Na podstawie takich referencji dziennikarz został zaangażowany w Pałacu Buckingham.
Bądź pierwszą osobą, komentującą ten artykuł.