George Bush przyjeżdża do Wielkiej Brytanii na zaproszenie królowej. Będzie to typowa wizyta państwowa, podczas której prezydencki konwój będzie co najmniej kilka razy musiał przemierzać ulice miasta.
To przyprawia o ból głowy amerykańskich speców od ochrony. Secret Service twierdzi, że aby zapewnić bezpieczeństwo Bushowi chronić go musi co najmniej 250 amerykańskich agentów, trzeba też będzie wyłączyć z ruchu spore obszary w centrum miasta.
Brytyjskie władze zapowiadają, że do pilnowania porządku na ulicach stolicy skierują 4 tys. policjantów. Nie chcą się jednak zgodzić na zamknięcie centrum. Wtóruje im burmistrz Londynu Ken Livingston: "Od 190 lat nikomu nie udało zabić się żadnego z naszych premierów. Dobrze znamy nasze miasto i wiemy jak zadbać w nim o bezpieczeństwo. Zamkniecie centrum jest niemożliwe z powodów ekonomicznych".
Poza tym – podkreśla Livingston – zamknięcie centrum miasta uniemożliwiłoby przeprowadzenie zapowiadanej antyamerykańskiej demonstracji. Organizacje pacyfistyczne zapowiadają, że w marszu ma wziąć udział ok. 100 tys. osób.
Londyński "The Times" pisze, że władzom nie podoba się również wizja amerykańskich agentów biegających po ulicach z gotową do strzału bronią. Gazeta stwierdza, że istnieją obawy, że nerwowi "faceci w czerni" mogą użyć jej bez wyraźnej potrzeby. Najwyraźniej możliwość taką dopuszczają też Amerykanie, którzy domagają się dla agentów immunitetu.
Bądź pierwszą osobą, komentującą ten artykuł.