11/11/2006 10:09:03
Pierwszym punktem ich rekonesansu jest parking przed hipermarketem budowlanym przy Seven Sisters Road. Tu codziennie zbiera się grupa kilkudziesięciu Polaków, którzy w oczekiwaniu na samochód, który może podjedzie i zabierze ich na dniówkę do pracy, „zakłócają porządek publiczny”. - Parking jest własnością prywatną sklepu i firma nie życzy sobie tam takich zgromadzeń, zwłaszcza że, jej zdaniem, Polacy się tam upijają, wszczynają burdy i załatwiają na ulicy swoje potrzeby fizjologiczne - wyjaśnia Magda.
W oczekiwaniu na pracę
Dzisiaj jest na parkingu tylko dwóch mężczyzn. - Wszyscy pojechali do pracy - tłumaczy starszy z nich, ale Magda ma nadzieję, że to ich ciągłe nachodzenie i upomnienia doprowadziły do wyludnienia miejsca spotkań. - Ja czekam, bo za 35 funtów nie pojadę cały dzień robić - peroruje mężczyzna. - W polu to konie i traktory, a jelenie w lesie - komentuje. Magda dopytuje się o przypadki pijaństwa. - Gdzie pani, tu żaden Polak nie pije. No, może tak jak ja, przyznaję się, walnąłem sobie jednego kielicha, bo zimno, ale to tyle - broni się mężczyzna. Magda jednak nie poddaje się. Przecież przechodzi tędy codziennie w cywilu w drodze do pracy i widzi, co się dzieje. - To nie Polacy, tu jest coraz więcej Czechów, Węgrów, a nawet Albańczyków. To oni piją - protestuje Polak. Naprzeciwko widnieje polski sklep. Na razie zamknięty z powodu remontu. Magda odnotowuje, że trzeba napisać w raporcie, żeby czasem nie dostał koncesji na sprzedaż alkoholu, bo wtedy problem tylko się zaostrzy. - Alkohol to tu żaden problem. Turcy podjeżdżają samochodami, można kupić, ile się chce i jaki chce - zdradza polski robotnik. Gdy odchodzą, Magda tłumaczy Adamowi, który nie rozumie po polsku, treść rozmowy. - Sprawa nie jest wcale taka jednoznaczna - komentuje po chwili. Jeśli właścicielowi sklepu Polacy przeszkadzają na jego parkingu, może powinien postawić płot i bramę. Policja nie może stać na jego straży przez cały dzień. Pozwala poza tym zaopatrywać się oczekującym robotnikom w należącym do sklepu barze w kawę i herbatę, ale zabrania korzystania z toalety. Gdzie w takim razie mają pójść za potrzebą? Na rozwiązywaniu takich właśnie drobnych konfliktów polega praca Magdy i Adama. Chodzą po ulicach, zaprzyjaźniają się z mieszkańcami, przyjacielsko gawędząc, a nawet plotkując dowiadują się, co uprzykrza im życie, co sprawia, że nie czują się całkiem bezpieczni. W ten sposób można zlokalizować, który dom został niedawno zaanektowany na squat, w którym mieszkaniu sprzedaje narkotyki dealer. Mieszane patrole policji i community support pozwalają również zwiększyć ich liczbę na ulicach, a już sam ich widok zmniejsza przestępczość i poprawia nastrój spokojnych obywateli.
Uliczne piekło
Na kolejnej ulicy kobieta idąca naprzeciw patrolu, dostrzegłszy go, nagle zawraca. Adam przyspiesza kroku. Za rogiem kobieta zaczyna biec. - To z powodu menstruacji - tłumaczy swoją ucieczkę, gdy Adam ją wreszcie dopada. Wyzywający makijaż, mętne spojrzenie i nerwowe pocieranie nosa wyraźnie wskazują jednak, że wieczorna przechadzka nie była celem jej obecności na ulicy. - To najprawdopodobniej prostytutka. Mamy tu takich wiele na ulicach - podejrzewa Adam. - Na dodatek najprawdopodobniej paliła crack, narkotyk bazujący na kokainie, stąd atak paniki - sugeruje. Rewizja torebki nie wykazuje jednak obecności żadnych nielegalnych substancji. Jako mężczyzna Adam nie może dokonać rewizji osobistej kobiety. Niestety Magda, jako community support officer, też nie ma takiego prawa. Po spisaniu danych osobowych kobieta odchodzi wolno. Uprawnienia Magdy są dość ograniczone. Może wypisywać mandaty za drobniejsze naruszenia porządku publicznego, ewentualnie zatrzymać winnych na pół godziny do czasu przybycia wezwanego posiłku policji. Na swoim wyposażeniu nie ma kajdanek, ani nawet gazu paraliżującego, jak w przypadku policjanta. Jedynym narzędziem jej pracy jest mediacja i krótkofalówka do wezwania pomocy w skrajnych przypadkach. - Tak naprawdę pomaga mi to jednak we wczuciu się w pozycję mediatora pomiędzy normalnymi ludźmi a organem przymusu, jak często postrzegana jest policja - tłumaczy Magda. Do Harringay została przeniesiona na własną prośbę z Highgate, gdzie przedtem pracowała w identycznej roli. - Tam było jednak za spokojnie, żadnego wyzwania - narzeka. Tymczasem jej obecny rejon należy do pięciu najniebezpieczniejszych w Londynie. Dużo osiedli mieszkań komunalnych, młodzież o różnym pochodzeniu etnicznym wystawająca wieczorami na ulicach i paląca blanty, prostytutki przechadzające się pod latarniami, uliczne strzelaniny i bójki z użyciem noży.
Jaromir Rutkowski
Bądź pierwszą osobą, komentującą ten artykuł.
Paczki do polski - najtaniej na w...
Szybki, tani i bezpieczny transport paczek oraz przesyłek na...
Poszukujemy lekarzy do polskiej k...
Poszukujemy obecnie lekarzy do dwóch polskich, renomowanych ...
Opiekun seniora care and support ...
Care and Support Assistant Domiciliary (różne lokalizacje: H...