MojaWyspa.co.uk - Polski Portal Informacyjny w Wielkiej Brytanii. Polish Community in the UK
Polska strona Wielkiej Brytanii

15/10/2006 09:56:19

Czy jesteśmy tu bezpieczni? - część II

W poprzednim odcinku naszego cyklu poruszyliśmy problem bezpieczeństwa naszych rodaków w tym kraju. Być może nie jest to sprawa, która spędza przeciętnemu Polakowi sen z oczu. Nie można także oczywiście wpadać w panikę, żyć w poczuciu stałego potencjalnego zagrożenia, jakkolwiek czasem i nad tą stroną życia trzeba się zastanowić.

Dziennik Polski

W ciągu kilku lat Polacy i Polki stawali się ofiarami przestępstw, również tych najcięższych, czyli zabójstw. Ostatni przypadek tragicznej śmierci Angeliki Kluk był chyba najbardziej nagłośniony przez media. Nawet dziś jeszcze, tuż przed południem, informacje o postępach śledztwa w tej sprawie podawały wszystkie brytyjskie serwisy wiadomości, w tym nawet Radio Classic FM. Naturalnie, śmierć ta i inne wcześniejsze tragedie nie miały akurat nic wspólnego z narodowością ich ofiar. Codziennie przecież czytamy i słyszymy w mediach o zabójstwach, strzelaninach, w których giną ludzie. Te jednak, których ofiarami padają nasi rodacy, co jest zrozumiałe, bardziej nas poruszają. Warto więc sobie przynajmniej uzmysłowić, iż nie jesteśmy nietykalni. Możemy i my, tak jak Angelika i inni, znaleźć się o niewłaściwym czasie w niewłaściwym miejscu.
Niegdyś, zaraz na początku wzrastającej fali przyjazdów na wyspy brytyjskie naszych ziomków, podawaliśmy w tym miejscu szereg podstawowych rad dotyczących elementarnych zasad bezpiecznego życia i poruszania się w wielkim mieście. Zrobiliśmy to zdając sobie sprawę z tego, iż wielu z nas przyjechało tutaj z małych miast i wsi, w których życie toczy się według zupełnie innych standardów. Środowisko jest ogólnie znane, wiemy na ogół kto jest kim, znamy miejsca, do których chodzimy. Inne jest poczucie bezpieczeństwa w małej wiosce, a inne w Londynie. Nasze porady dotyczyły przede wszystkim nowicjuszy na tym terenie, a kobiet i dziewcząt w szczególności. Bardzo ważnym elementem tego jest także znajomość, a raczej nieznajomość realiów tutejszego życia społecznego. Skomplikowanych układów etnicznych w tej wielonarodowej masie przybyszów z całego świata. Wielu z nas z taką mieszanką narodowości, ras i wyznań dopiero tu, w Londynie, zetknęło się po raz pierwszy. Przestrzegaliśmy więc przed popełnianiem nawet nieświadomych gaf towarzyskich, które w niektórych kulturach mogą być poczytywane za wielką obrazę. Ostrzegaliśmy przed zbyt ostentacyjnym manifestowaniem swojej przynależności narodowej, mimo iż w zasadzie żadna, nawet najbardziej niecodzienna i egzotyczna nacja nikogo tu nie dziwi. Ale to w zasadzie tolerancyjne społeczeństwo, jak każde, ma swoje drugie, a czasem i trzecie ukryte dno. Pomimo oficjalnych tendencji, rasizm, ksenofobia, a nawet wrogość wobec inności pod każdym względem, nie jest tu zjawiskiem nieznanym.
Te nieprzychylne zachowania wobec Polaków mogą mieć różne podłoża. Jednym z nich jest na przykład obawa tubylców różnej narodowości przed konkurencją na rynku pracy czy też w dziedzinie biznesu. O tym, że takie obawy nie są bezpodstawne niech zaświadczy sprawa, do której nasza gazeta dotarła w ostatnich tygodniach. Chodzi tu mianowicie o sklep z polską żywnością. Konkretnie zaś o taki, który założyli Polacy – pan Robert i pani Agnieszka, już od kilku lat mieszkający w zachodnim Londynie.

Polacy otwierają sklep

Polski sklep, o którym mowa, otwarty został w dzielnicy Perivale, gdzie po pierwsze – jak wiadomo – mieszka sporo Polaków, a po drugie – od kilku miesięcy lokalni biznesmeni z powodzeniem handlują polskimi towarami. Na głównej ulicy jest takich placówek handlowych kilka. Kilkanaście  innych jest w najbliższej okolicy, a więc w Greenford, Sudbury Hill czy Northolt. Wszystkie robią na naszych rodakach znakomity interes, albowiem ich właściciele szybko zorientowali się w naszych preferencjach smakowych. Wiadomo, angielskie jedzenie dla wielu z nas jest po prostu niejadalne. W tej sytuacji jedynie kwestią czasu było, aby na rynku pojawiła się konkurencja w postaci sklepów prowadzonych przez samych Polaków. Jesteśmy narodem nie mniej obrotnym niż inni, a żyłka handlowa tkwi w każdym z nas.
Nasza para, z która rozmawiamy, Agnieszka i Robert, wynajęli więc od prywatnego właściciela lokal i zaczęli swoją działalność. Problemy zaczęły się już po kilku dniach. Według słów naszej rozmówczyni, zaczęło się od wizyt pracowników i właścicieli już istniejących sklepów i sprawdzania cen towarów, jakie wystawione były w nowo otwartym sklepie. Tu okazało się, iż są one na ogół niższe niż w innych sklepach.
Mówi Robert: – Nie przejmowaliśmy się tymi wizytami. Ostatecznie nie ma w tym nic złego. Porównywanie cen własnych z tymi w innych placówkach podobnej branży to normalna procedura w biznesie. Każdy ma prawo konfrontować swoje ceny z tymi na rynku. Jednak po kilku dniach zgłosił się do nas człowiek, który zaproponował nam, że odkupi od nas nasz interes. Naturalnie nie mogło być o tym mowy. Po pierwsze nie po to go zakładaliśmy, aby zaraz sprzedawać, a po drugie sam „kupiec” nie wyglądał poważnie. Był to jakiś 18 latek, według mojej oceny – nasłany przez kogoś. Kiedy to nie dało rezultatu, przyszedł do nas właściciel pobliskiego sklepu i zaczął się awanturować. Wyzywał obecną w tym czasie w sklepie Agnieszkę od najgorszych, groził, że długo ten interes nie potrwa, doradzał, aby dobrze pilnować sklepu, bo może się przytrafić nieszczęście. Dosłownie wyraził się „Watch carefully your business”...

Włącza się Agnieszka: – Wizyty te, a także inne – tym razem ze strony lokalnych mętów, powtarzały się kilkakrotnie w ciągu pierwszych dni. Zawiadomiliśmy policję, a raczej próbowaliśmy ją tym zainteresować. Pierwszy radiowóz pojawił się dopiero po czwartym zgłoszeniu. Tych zgłoszeń było więcej i wszystkie numery referencyjne mamy zachowane. Trochę się bałam, bo jednak nie byliśmy przygotowani na taką reakcję. Wydawało nam się, że każdy może tu prowadzić legalny interes. Tymczasem nasi sąsiedzi zaczęli nas straszyć, że będą interweniować w councilu, że za dużo jest już tutaj polskich sklepów, itd. Były także pogróżki, że spalą nas, zniszczą sklep i gorsze. Nie zdawali sobie, widać, sprawy z tego, iż po pierwsze znamy nasze prawa, a po drugie nie jesteśmy strachliwi.
– Ciekawe – mówi Robert – że kiedy była ta wielka awantura z naszym sąsiadem-sklepikarzem, przed naszym sklepem zatrzymało się wielu przechodniów, którzy wzięli nas w obronę. Nie byli to tylko Polacy, również Hindusi i Anglicy. Wszyscy oni byli oburzeni takim stawianiem sprawy przez lokalnego biznesmena.
– Szczytem wszystkiego – dodaje Robert – były odwiedziny jednego z mieszkańców ulicy, znanego narkomana i dealera narkotykowego. Stwierdził on, że to jest „jego ulica” i Polacy nie mają prawa tutaj handlować. Ten także wyrażał się obraźliwie zarówno o nas jak i o Polakach w ogóle. Groził nam także, co naturalnie zgłosiliśmy na policję. Jak na razie bez rezultatu. Mamy zresztą do policji żal. Według nas nie zareagowała dostatecznie szybko i skutecznie. Nawet kiedy jacyś Irlandczycy zapłacili nam fałszywymi funtami szkockimi, operatorka w policyjnej centrali nie chciała przyjąć zgłoszenia w tej sprawie. Miała nawet do mnie pretensje, że do niej z tym telefonuję. Nie powiedziała jednak, do kogo mamy się z taką sprawa zgłosić, jeśli nie do policji.
– Teraz sprawa nieco się uspokoiła – kontynuuje Robert. Może dlatego, że głośno mówiliśmy wszystkim, iż zgłosiliśmy to na policję. Nie bez znaczenia zapewne było też poparcie mieszkańców. Może inni sklepikarze obawiali się, iż ich klienci w tej sytuacji uciekną do nas. Trochę się obawiałem o Agnieszkę, sam jeszcze prowadzę budowy, więc nie zawsze jestem tutaj obecny. Nie chciałem także załatwiać tego w sposób niezgodny z prawem, na przykład opłacić paru osiłków, aby zrobili porządek. Jesteśmy spokojnymi ludźmi. Nie chcemy niczyjej krzywdy, ale nie damy też jej zrobić sobie. Biznes, który prowadzimy jest legalny, płacimy podatki, „business rate” do councilu, wszystko jest więc w porządku. Poza tym to wolny kraj i każdy może prowadzić interesy. Nasz sklep jest tańszy, bo nie korzystamy z usług pośredników, tylko sami sprowadzamy towary prosto z kraju. Jednak, z tego, co wiem, podobne przypadki zdarzały się także innym tutejszym biznesmenom. Podobnie potraktowany został przez tego samego sklepikarza, a raczej przez ludzi przez niego nasłanych, właściciel innego sklepu, lokalnej poczty i jeszcze dwóch innych prowadzących tak zwane „convenience shops”. Wydaje się nam jednak, iż najważniejsze to nie ulec żadnej presji, nie dać się ponieś nerwom i nie bać się. W końcu żyjemy tu w państwie prawa. Że jest ono czasem nieco kulawe, to już inna para kaloszy.
Wnioski
Takie sprawy mają już, i zapewne będą miały, miejsce nie raz. Wprawdzie nic gorszego jak na razie się nie stało, ale może właśnie dlatego, iż nasi rodacy zachowali zimną krew, pokazali determinację i znajomość swoich praw. Sprawę tą opisujemy nie po to, aby zniechęcić naszych rodaków do otwierania własnych sklepów, ale aby przestrzec, iż czasem mogą spotkać się z podobną reakcją ze strony niektórych już istniejących biznesów. Tym jednak nie należy się przejmować. Tak jak nasi rozmówcy, każdy taki przypadek (jak również inne zjawiska tego typu) należy zgłaszać na policję. Wprawdzie, jak widać, nie jest ona nastawiona na szybką reakcję, nie znaczy to jednak, iż nie reaguje w ogóle. W każdym razie trzeba jednak być ostrożnym, byle nie do przesady.
Pewną nadzieję budzi fakt, iż w końcu środowisko i tak musi zaakceptować naszą aktywność na tym polu, tak jak akceptuje generalnie przedsiębiorczość innych nacji. Dobrze także jest w takich razach zwracać się o pomoc do lokalnych władz miasta lub do istniejących przy policji metropolitalnej placówek Community Support Police. To właśnie ta służba ma głównie za zadanie zapewnienie bezpieczeństwa i spokoju lokalnej społeczności. Po to zresztą została stworzona. Jej telefony i adresy znaleźć można na stronach internetowych lokalnych councilów.

Jędrek Śpiwok

 
Linki sponsorowane
Zaloguj się lub zarejestruj aby dodać komentarz.

Komentarze

Bądź pierwszą osobą, komentującą ten artykuł.

Reklama

dodaj reklamę »Boksy reklamowe

Najczęściej czytane artykuły

        Ogłoszenia

        Reklama


         
        • Copyright © MojaWyspa.co.uk,
        • Tel: 020 3026 6918 Wlk. Brytania,
        • Tel: 0 32 73 90 600 Polska