15/10/2006 09:54:59
Są wśród nas tacy, którym dopisało szczęście, mieli w chwili przyjazdu dobry fach w ręku, albo potrafili się go szybko wyuczyć. Trafili na dobry moment lub na dobrych ludzi. Dziś dobrze stoją pod względem materialnym i społecznym. Mają swoje firmy, zatrudniają innych dają im pracę tak, jak jeszcze niedawno im dawano. Druga grupa to tacy, którzy wprawdzie swoich firm nie mają, ale cały czas mniej więcej udaje im się znaleźć pracę. Jeżeli mają jakieś w niej przerwy to raczej związane z sezonem, albo zmianą na lepsze. Wreszcie trzecia grupa to ci, którym wiedzie się nie najlepiej. Mają trudności ze znalezienie się w tutejszej rzeczywistości. Częściej są bez pracy niż ją mają. Walczą jednak uparcie i maja nadzieję, że pewnego dnia szczęście, po które tu przyjechali, i do nich się uśmiechnie. Wreszcie i dla nich zaświeci słoneczko na brytyjskiej ziemi.
Postrzegani tu na ogół jesteśmy pozytywnie. Przyjęto nas z lekką obawą, ale przyjaźnie i bez specjalnych zgrzytów. Na ogół też poprawnie się zachowujemy. Nieuniknionych w tym wypadku potknięć jest mało, jak na tyle tysięcy Polaków, którzy znajdują się na tych Wyspach. Oby tylko nie było gorzej.
Nie zawsze jednak i nie wszędzie jesteśmy mile widziani. Nie zawsze polish plumber, carpenter, czy decorator jest „warm welcome”, wśród lokalnej społeczności, do której trafił.
Wyjątki wprawdzie potwierdzają podobno regułę, i w tym wypadku też tak zapewne jest. Nie mniej jednak warto przyjrzeć się bliżej kilku wydarzeniom z ostatnich miesięcy. Chociażby tylko po to, aby naszym czytelnikom uświadomić, że poza tą generalnie jasną istnieje i ciemniejsza strona tego samego problemu.
Oto kilka przykładów, wybranych z lokalnej prasy brytyjskiej i irlandzkiej. Przeczytajcie je Państwo uważnie, a wnioski wysuńcie z nich sami.
„The Belfast Telegraph”
Jedna z największych gazet północno-irlandzkich donosi o protestach, jakie mają miejsce w tym mieście przeciwko wzrastającej liczbie polskich robotników na terenie Północnej Irlandii. Zdaniem protestujących, oprócz tego, że Polacy zabierają miejscowym pracę, zachowują się aspołecznie. W ich domach odbywają się całonocne libacje, po pijanemu załatwiają swoje potrzeby na ulicy. Protestujący zastrzegają się jednak, iż ich akcja nie ma charakteru rasistowskiego. Zdaniem dziennika, protest jest wynikiem stale rosnącego napięcia pomiędzy społecznością południowego Belfastu a mieszkającymi tam od niedawna Polakami. Kilka godzin przed akcja protestacyjną, miał miejsce rasistowski (według gazety) atak na trzy domy zamieszkałe przez naszych rodaków. Jeden z nich 51 letni mężczyzna, którego nazwiska nie podano, przyjęty został do miejscowego szpitala z ranami zadanymi mu młotkiem.
Rzecznik miejscowej społeczności irlandzkiej Tom Morrow, wyraził żal z powodu takiego obrotu sprawy. Jego zdaniem protest jako forma zwrócenia uwagi na narastający pomiędzy dwoma grupami etnicznymi konflikt jest formą lepszą niż fizyczna przemoc, do jakiej doszło.
„Chcemy wyjść naprzeciwko oczekiwaniom społecznym w naszej dzielnicy, powiedział, mamy nadzieję, że po tym proteście polska społeczność będzie w stanie podjąć z nami dialog w wyniku, którego możliwe będzie zgodne miedzy nami współżycie”.
Przeprosił także w imieniu lokalnej społeczności ofiarę napaści. Policja wszczęła w tej sprawie śledztwo i, jak powiedział miejscowej gazecie, nadzorujący je detektyw Superintendent H. Eccles policja nie będzie tolerowała żadnych napaści szczególnie o podłożu rasowym i zdecydowana jest postawić przez sądem jej sprawców.
Swoje zaniepokojenie zajściem wyraziła także organizacja South Belfast Anti Racism Network, która działa na rzecz wzajemnego zbliżenia obu społeczności. Rzecznik tej organizacji Mark Hewitt powiedział „Atak ten nastąpił zaraz po tym, kiedy ogłoszone zostały liczby obrazujące wzrost przestępstw mających swoje źródło w rasowej i narodowościowej nienawiści. Ma to zresztą, jego zdaniem, swoje podłoże społeczne w niedoinwestowaniu regionu, wysokim bezrobociu i ogólnym spadku poziomu życia.
Tyle „The Belfast Telegraph”. Zajścia takie w Irlandii nie są pierwszymi I zapewne nie ostatnimi, o jakich słyszymy. Okazuje się jednak, że może być nawet gorzej. Oto następne „kwiatki z tej łączki”.
„Liverpool Echo”
Przynosi informację o tym, iż 29 letni Polak rodem ze Żmigrodu walczy o życie w lokalnym szpitalu w Walton. Został on napadnięty przez grupę nastolatków i pobity do nieprzytomności. W wyniku napaści doznał on bardzo poważnych obrażeń neurologicznych zagrażających bezpośrednio jego życiu. Zdaniem gazety, atak miał podłoże rasistowskie. Poszkodowany Polak pił piwo ze swoimi znajomymi na zewnątrz jednego z lokali w centrum miasta. Grupa nastolatków najpierw zaatakowała naszego rodaka słowami „Wracaj skąd przybyłeś”. Do fizycznej napaści doszło w okolicach Stanley Street. Polak został wielokrotnie uderzony w głowę, po czym upadł na ziemię nieprzytomny. Przechodzący tamtędy ludzie zajęli się nim i wezwali na miejsce zdarzenia ambulans. Zdaniem policji, napaści o podłożu rasistowskim wzmogły się odkąd na terenie Southport i w jego okolicy pojawiło się więcej Polaków pracujących na budowach oraz w okolicznych farmach.
„This is Wilthsire”
Informuje, że policja wszczęła śledztwo w sprawie morderstwa, po tym jak 19-letni Polak, ofiara napaści w Highworth, zmarł w Radcliffe Hospital. Tuż przed jego zgonem do szpitala dotarła jego matka. Znajdował się on jednak już w krytycznym stanie. Ten młody człowiek przyjechał do Anglii kilka miesięcy temu wraz ze swoim ojcem. Podjęli obaj czasową pracę w okolicach Swindon. Prowadzący śledztwo detektyw starszy inspektor Paul Jannings wyraził głęboki żal z powodu tej niepotrzebnej śmierci. Jego zdaniem, jest to wielka tragedia dla całej rodziny zmarłego, jego znajomych i przyjaciół a także lokalnej społeczności. Incydent ten wstrząsnął także polską diasporą w Swindon. Jej prezes, Władysław Surma, powiedział:
„To straszne, że takie coś musiało się stać. Jesteśmy tym zupełnie zaskoczeni i pogrążeni”.
Kraj, w którym przyszło nam mieszkać i pracować jest w zasadzie bezpieczny. To „w zasadzie” zostawia jednak pewien margines błędu. Pisałem już o tym przy innych okazjach a szczególnie, kiedy doradzałem jak znaleźć pracę w tym kraju. Pomimo generalnie życzliwego do nas stosunku, nie możemy oczekiwać, iż wszyscy tubylcy pałają płomienną miłością do cudzoziemców, w tym do Polaków. Niekiedy zaś sprawy przybierają inny, bardziej tragiczny, obrót jak choćby ostatnia tragiczna śmierć młodej Polki, która została mocno nagłośniona przez brytyjskie media. Wszystko wskazuje na to, że zabójstwo to miało podłoże seksualne.
Podobnych tragicznych wydarzeń z udziałem naszych rodaków i rodaczek jako ofiar, było już kilkanaście, odkąd Polska znalazła się w Unii Europejskiej.
Pewną „nowością” w stosunkach Polaków z tubylcami jest kilka znanych nam przypadków, wywierania presji( na razie tylko psychicznej) na tych, którzy otwierają tu swoje własne biznesy. Konkretnie chodzi o sklepy spożywcze. Jak wiadomo, dotychczas monopol na nie, oprócz kilku istniejących od dawna tego typu placówek polskich, mieli Azjaci. Pomału jednak pojawiają się na rynku sklepy zakładane przez co obrotniejszych nowo przybyłych Polaków. Redakcja nasza wie o dwóch przypadkach zastraszania ich właścicieli przez tych, którzy od kilkunastu już miesięcy handlują polskimi towarami w tak zwanych „Convenience shops” lub „Off licence”. Ich właściciele obawiają się konkurencji ze strony Polaków. Właścicielowi jednego z nich grożono nawet podpaleniem i próbowano straszyć nasyłając na niego lokalnych chuliganów. Zwrócił się on o pomoc do policji i zapewnił sobie ochronę specjalistycznej firmy. Przypadki te jak na razie monitorujemy, pomagamy zbierać zeznania, fakty i dokumentację, tak, aby można było powstrzymać ewentualną dalszą eskalację tych wybryków. Nie jest to proste zadanie udowodnić komuś takie działania, dopóki nie ma się na nie niezbitych dowodów. Mamy nadzieję, że pewne kroki poczynione w tej materii, sprawią, iż incydenty te zakończą się dla wszystkich pokojowo. Na wolnym rynku jest miejsce dla wszystkich, a ci co już tutaj handlują, muszą się liczyć z tym, że będą powstawały firmy (w tym sklepy) polskie, słowackie, czeskie i inne. Będą one także robiły konkurencję już istniejącym placówkom handlowym i usługowym, bo takie są prawa wolnego rynku. W jednym z najbliższych odcinków tego cyklu opiszemy wydarzenia, jakie miały miejsce w jednym z nowo powstałych sklepów z polską żywnością. Cokolwiek by jednak się nie działo, to mamy przecież prawo normalnie żyć, pracować robić zakupy, chodzić do pubów, spacerować z dziewczyną po ulicy, otwierać sklepy i zakłady usługowe. Niedopuszczalne jest wszakże abyśmy na każdym kroku przepraszali, że żyjemy.
Życie i praca w obcym kraju ma jednak swoje ciemne strony. Te zaś, które opisałem, należą do najciemniejszych. Miejmy nadzieję, że będzie ich mniej niż tych jasnych.
Jędrek Śpiwok
Bądź pierwszą osobą, komentującą ten artykuł.
Poszukujemy lekarzy do polskiej k...
Poszukujemy obecnie lekarzy do dwóch polskich, renomowanych ...
Opiekun seniora care and support ...
Care and Support Assistant Domiciliary (różne lokalizacje: H...
Paczki do polski - najtaniej na w...
Szybki, tani i bezpieczny transport paczek oraz przesyłek na...