MojaWyspa.co.uk - Polski Portal Informacyjny w Wielkiej Brytanii. Polish Community in the UK
Polska strona Wielkiej Brytanii

24/09/2006 19:09:24

Przede wszystkim praca

Płk dr Franciszek Nitzke mieszka w Birmingham i właśnie skończył 101 lat. O przepisie na długowieczność i o historii jego życia z jubilatem rozmawia Lidia Tułacz.Czy miał Pan już styczność z „Gońcem Polskim”?

Goniec Polski .:. Polski Magazyn w Wielkiej Brytanii

Tak, już wiele razy miałem okazję natknąć się na „Gońca”. Przypominam sobie, że ostatnio czytałem tam artykuły o Polsce przedrukowane z angielskich gazet. Dopiero teraz zaczynają mówić o naszym kraju. Dziwi mnie, że nie mamy reklamy. Inne państwa opowiadają o swoim kraju, a o Polsce nic nie słychać. Moim zdaniem, my Polacy jesteśmy bardzo nieśmiali. Przecież w Birmingham mamy chór męski, żeński oraz rodzinny, mamy towarzystwa polskie, teatr i odbywają się różnego typu przedstawienia, np. tańce ludowe. Od jakiegoś czasu organizuje się już koncerty. Parę lat temu wystąpiło tu Mazowsze w sali ratuszowej. Polaków było jednak niewielu. Gdy Anglicy zobaczą nasze stroje, są zwyczajnie zachwyceni. Walijczycy mają swoje zwyczaje, Szkoci też, a Anglicy nie mają. Wszystko jest jednostajne. Pamiętam Birmingham w Święto Niepodległości, które było obchodzone razem z Anglikami. Nasza Polska, eks żołnierze, kobiety z AK. Koło 200 osób w strojach ludowych. To było wprost przepiękne.

Mógłby Pan, oczywiście w skrócie, opowiedzieć historię swojego życia? Jak znalazł się Pan w Anglii?
Urodziłem się 21 września 1905 roku w Bralinie, w powiecie Kępno. Do szkoły podstawowej chodziłem na miejscu, następnie do gimnazjum klasycznego w Kępnie. Później uczęszczałem na uniwersytet we Wrocławiu. Zawsze bardzo podobało mi się wojsko. Dowiedziałem się przypadkiem, że w Warszawie istnieje wojskowa szkoła sanitarna, która szkoliła przyszłych lekarzy. Studiowałem tam 6 lat. Po tych kilku latach rozpocząłem pracę w biurze oficerskim jako podporucznik lekarzy. Następnie przydzielono mnie jako wychowawcę do szkoły sanitarnej dla podchorążych. Spędziłem tam kilka lat, choć wcale tego nie planowałem. Byłem tam dowódcą. Będąc w szkole, chodziłem dodatkowo na specjalizację. Na wojnie pracowałem jako lekarz, mogłem zginąć w Katyniu. Aż do zakończenia wojny przebywałem we Francji, byłem lekarzem naczelnym pułku. Następnie internowano cały nasz pułk do Szwajcarii, tam miałem za zadanie zbudować szpital. Mówiłem biegle po niemiecku, francusku i rosyjsku. Z tego, między innymi, powodu powierzono mi funkcję komendanta szpitala, którą pełniłem 5 lat. Przez całą wojnę nie miałem kontaktu z rodziną. Po jej zakończeniu przyjechałem do Anglii. Pierwszą pracę znalazłem w szpitalu w Edynburgu. W Szkocji pracowałem jako asystent. Spędziłem tam prawie 3 lata. Miałem propozycję wyjazdu do Kanady, ale nie skorzystałem z niej. To nie było dla mnie. Po skończeniu praktyki przeniosłem się do Birmingham. Obecnie mieszkam w Castle Bromwich.

Często odwiedzał Pan Polskę?
Od przyjazdu do Anglii byłem kilka razy. Uczestniczyłem m.in. w międzynarodowym zjeździe lekarzy. Był to mój pierwszy wyjazd po wojnie.

Słyszałam od Pańskich przyjaciół, że bardzo dużo pomagał Pan Polakom. Czy może Pan powiedzieć o tym coś więcej?
W Anglii pracowałem jako internista. Była to ogólna przychodnia. Do Polski wysyłaliśmy paczki. Początkowo żywnościowe, zawierające także proszki do prania itp. Później doszły lekarstwa, protezy do polskich szpitali. Anglicy także pomagali – z Londynu przysyłano ciężarówki, które wiozły te produkty do naszej ojczyzny. Wszystko tutaj, w klubie, pakowaliśmy. Jeden Polak pomagał drugiemu. Byliśmy niezwykle dobrze zorganizowani.

Czy pochodzi Pan z długowiecznej rodziny?
Oj tak. Rodzice zmarli mając 90 lat.

Proszę zdradzić nam sekret – co robić, aby w tak dobrej formie psychicznej i fizycznej dożyć Pana wieku?
Pracować. Przede wszystkim praca. Byłem aktywny zawodowo do 80 roku życia. Należy znaleźć także czas na zabawę. Z umiarem, oczywiście. Nie ma jednak jednakowej recepty dla wszystkich. Każdy musi wiedzieć co i jak robić. Nie można zmuszać się do niczego. Trzeba się także umieć śmiać. Miłość i rodzina jest też bardzo ważna. Z żoną, Haliną, byliśmy razem niestety tylko 20 lat, gdyż umarła ona nagle na serce. Drugiej takiej idealnej kobiety już nie znalazłem.

Czy ma Pan jakieś przesłanie do młodych Polaków, których los rzucił na obcą ziemię?
Żebyście nigdy nie zapomnieli o Polsce, swojej ojczyźnie, swoich korzeniach. Tego nie można zapomnieć! Bądźcie patriotami. Nieważne gdzie jesteście. Na ogół tutaj wszyscy Polacy trzymają się razem. Szczególnie starsze pokolenie. Spotykają się w polskim klubie przy kawie, jedzą wspólnie obiady. Z młodymi jest taka historia, że dzieci uczą się w angielskich szkołach i poza szkołą rozmawiają między sobą również po angielsku. Pamiętajcie, nigdy nie zapominajcie o Polsce!

Mówi Pan idealnie po polsku, czy po przyjeździe do Wielkiej Brytanii czytał Pan polską prasę, książki?
Tak, od samego przyjazdu czytam polskie dzienniki. Do dziś jeden z nich przychodzi do mnie w prenumeracie. W domu mam wiele książek. Oglądam także polską telewizję. Ze wszystkimi Polakami rozmawiam po polsku. Nie rozumiem Polaków, którzy ze swoimi krajanami rozmawiają wyłącznie po angielsku. Wydaje mi się, że wiele zależy od rodziców. Znam rodziny, gdzie w domu mówi się tylko po angielsku. Rodzice twierdzą, że nie chcą psuć dzieciom języka angielskiego. W istocie sami nie mówią poprawnie.

Serdecznie dziękuję za rozmowę!
Ja także dziękuję z nadzieją na kolejne spotkanie.

rozmawia Lidia Tułacz

 
Linki sponsorowane
Zaloguj się lub zarejestruj aby dodać komentarz.

Komentarze

Bądź pierwszą osobą, komentującą ten artykuł.

Reklama

dodaj reklamę »Boksy reklamowe

Najczęściej czytane artykuły

        Ogłoszenia

        Reklama


         
        • Copyright © MojaWyspa.co.uk,
        • Tel: 020 3026 6918 Wlk. Brytania,
        • Tel: 0 32 73 90 600 Polska