MojaWyspa.co.uk - Polski Portal Informacyjny w Wielkiej Brytanii. Polish Community in the UK
Polska strona Wielkiej Brytanii

13/08/2006 11:29:44

Samotność emigranta

Ceną emigracji, każdej emigracji, jest samotność. Mniejsza lub większa, ale zawsze samotność. Nawet jeśli emigrujemy z rodziną, to zostawiamy przyjaciół. Nawet jeśli i nasi przyjaciele przyjechali do Londynu, to idąc ulicą jesteśmy otoczeni tłumem obcych ludzi, którzy nie rozumieją naszego języka, naszej historii, ani naszych, nawet może śmiesznych, przyzwyczajeń, które nie dziwią nikogo z rodaków.

Goniec Polski .:. Polski Magazyn w Wielkiej Brytanii

Typowy sen dawnego emigranta to wspomnienie rodzinnych stron lub domu. Powrót do ukochanych miejsc i przebudzenie w lichym hoteliku lub wynajętym pokoju. Tęsknota i świadomość, że wrócić nie można.
Mnie przez wiele lat śniła się Warszawa, smutne, szare miasto mojego dzieciństwa. Błądziłam po szarych ulicach lub równie szarych blokowiskach, gubiłam się i czułam uwięziona. Miasto zamknięte, z którego nie można wyjechać. To był mój „sen emigranta”.
Szczęśliwie dzisiejsi emigranci, a raczej może nie emigranci, a „ludzie w podróży” nie muszą mieć takich snów. Tani samolot jest zawsze dostępny, a wyjazd nie uzależniony od dobrej woli smutasa z Urzędu Paszportowego, który na każdego wyjeżdżającego na Zachód patrzył podejrzliwie i w każdej chwili mógł włożyć z powrotem do biurka tę małą książeczkę dającą na chwilę poczucie wolności.

Dziś koszmary emigrantów są zupełnie inne. Znajoma opowiadała mi, że przyśnił się jej kuzyn, który przyjechał do niej do Londynu żądając mieszkania i pomocy. Obudziła się zlana zimnym potem. A jakie sny mają nowi przybysze? Zapewne również niewesołe.
W ostatnim roku odnotowano znaczną liczbę samobójstw wśród Polaków, którzy niedawno przyjechali do Wielkiej Brytanii. Dzienne ośrodki dla bezdomnych są pełne Polaków, którzy z różnych powodów znaleźli się na ulicy. O rozpowszechnionym alkoholizmie nie warto nawet wspominać – to widać na ulicach tych dzielnic, gdzie polska społeczność jest liczna. Przyczyny tych ludzkich tragedii są z pewnością bardzo różne, ale kilka elementów jest wspólnych: poczucie obcości w nowym świecie, tęsknota za bliskimi i miejscami, które się zna. Ale i brak presji środowiska, która sprawia, że „nareszcie możemy sobie na wszystko pozwolić” – na co nie pozwalali rodzice, żona, czy zwykłe poczucie obowiązku. Alkoholizm to chyba najczęstsza choroba samotnego emigranta. Towarzyszyła mu zawsze, bez względu na to, czy uciekał po którymś z przegranych powstań, czy też jechał za chlebem za daleką wodę.
Najtrwalsze przyjaźnie zawiązują się w dzieciństwie i wczesnej młodości. Do dziś mam przyjaciółkę w Polsce, z którą chodziłam razem do szkoły podstawowej, a potem średniej. Choć widujemy się bardzo rzadko i nie rozmawiamy zbyt często przez telefon, sama świadomość tego, że ona gdzieś tam daleko jest, ma dla mnie znaczenie. Żadna z osób poznanych w Londynie nie jest mi tak bliska, choć zapewne spędziłam z nimi w sumie więcej czasu niż z nią.
W popularnych serialach amerykańskich takich jak „Friends”, „Sex and the City”, grupa przyjaciół siada, by (najczęściej) przy kieliszku wina bez końca analizować „on powiedział, ona powiedziała” i co z tego wynika. Te seriale przedstawiają wirtualny świat dorosłych przyjaźni. W rzeczywistości większość telewidzów ma dziś mniej przyjaciół niż mieli ich rodzice. Z amerykańskich badań wynika, że w ciągu ostatnich dwudziestu lat o jedną trzecią zmniejszyła się liczba tych, którzy mają w najbliższym otoczeniu kogoś, komu mogą się zwierzyć i poradzić w ważnych sprawach życiowych. Jeszcze bardziej niepokojące jest to, że blisko jedna czwarta Amerykanów w ogóle nie ma takiej osoby. Myślę, że gdyby podobne badania przeprowadzić w Polsce, ich wynik nie byłby tak zły. Ale wśród Polaków mieszkających w Wielkiej Brytanii? Nie wiem. Zapewne wskazanymi osobami byłyby te zostawione daleko – w domu.

E-maile i tanie telefony dają złudne poczucie, że z bliskimi możemy w każdej chwili się skontaktować. Ale taki kontakt nie zastąpi długich nocnych rozmów Polaków. I nie zastąpią ich namiętne dyskutuje w sieci, gdzie wymienia się opinie o sprawach natury ogólnej, własnych problemach, wielkiej i małej polityce. Czytanie tych stron dla mnie osobiście jest depresyjne. Mam wrażenie, że siedząc w zaciszu domu lub w internetowej kafejce piszący przyjmują inną osobowość. Mogą sobie pozwolić na skrajne poglądy, nie muszą niczego udowadniać i z niczego się tłumaczyć. Najwyżej, gdy nie będzie im odpowiadał atak innych internautów, przestaną pisać. I poszukają sobie innego chat roomu. W wirtualnym świecie możemy być tym, kim chcemy. Ale nie mamy w nim prawdziwych przyjaciół – takich, którzy nie oceniają naszych nieodpowiednich partnerów, tylko wyrozumiale czekają aż minie pierwsze oszołomienie, a zarazem taktownie zwrócą nam uwagę, że „brzuszkowe” dziewczyny muszą być wiotkie i młode. Na ramieniu takich przyjaciół czasem można się bez powodu wypłakać. Komputer czy SMS-y na taką bliskość nie pozwalają.
Przyznaję, że sama nie jestem bez winy. Ileż to razy obiecałam do kogoś zadzwonić, a potem mi się nie chciało. Może straciłam w ten sposób szansę na przyjaźń. Ostatnio zdarzyło mi się pokłócić z przyjacielem, którego znam ponad dwadzieścia lat. Każde z nas miało zapewne swoje racje. Obecnie wymieniamy e-maile, ale żadne z nas nie zdobyło się na telefon. Czy to początek końca przyjaźni?
Przyjaźń trzeba kultywować. Na emigracji jest to znacznie trudniejsze. Tu przede wszystkim liczą się interesy, walka o byt, wola przetrwania. Nie mamy często na przyjaciół, z którymi spędzony czas w sensie materialnym jest czasem straconym. I w dodatku te ogromne londyńskie odległości.
Tegoroczne wyjątkowo upalne lato sprzyja kultywowaniu przyjaźni. Możemy zaprosić ich na grilla, jeśli mamy ogródek lub urządzić piknik w pobliskim parku, pójść na długi spacer lub wybrać się gdzieś do małej angielskiej miejscowości tak odmiennej od pędzącego nie wiadomo dokąd Londynu. Zainwestowany dzisiaj czas z pewnością zaprocentuje w przyszłości. Bo każdy emigrant jest do jakiegoś stopnia samotnikiem i nawet jeśli w przyszłości zdecyduje się na powrót, to może ze zdumieniem spostrzec, że czuje się tam obco, że nie ma już wspólnego języka z dawnymi przyjaciółmi, a wiele spraw, które tak łatwo załatwiało się w Wielkiej Brytanii, wymaga tego, aby się „nachodzić”. Dolą emigranta jest to, że czuje się obco w miejscu zamieszkania. Najgorzej jednak jest czuć się obco we własnym kraju.

Katarzyna Bzowska

 
Linki sponsorowane
Zaloguj się lub zarejestruj aby dodać komentarz.

Komentarze

Bądź pierwszą osobą, komentującą ten artykuł.

Reklama

dodaj reklamę »Boksy reklamowe

Najczęściej czytane artykuły

        Ogłoszenia

        Reklama


         
        • Copyright © MojaWyspa.co.uk,
        • Tel: 020 3026 6918 Wlk. Brytania,
        • Tel: 0 32 73 90 600 Polska