MojaWyspa.co.uk - Polski Portal Informacyjny w Wielkiej Brytanii. Polish Community in the UK
Polska strona Wielkiej Brytanii

06/08/2006 17:11:22

Czy to jeszcze życie, czy już kultura?

Zdarzyło się to w jakiś rok po moim przyjeździe do Irlandii, kiedy ciągle jeszcze wierzyłam, że Irlandia to wyłącznie mgły, wrzosowiska, tajemnicze zamczyska, rudzielce z zielonymi oczyma i pełna życia oraz melancholii muzyka.
 

Mieszkałam wtedy w niewielkiej wiosce w hrabstwie Fermanagh, z której tak niedaleko już do opiewanych w tradycyjnych pieśniach Wzgórz Donegal. Tam też, w przydrożnej knajpie w Ballybofey uczestniczyłam w jednym z najbardziej wzruszających wieczorów w jakich mi było dane brać udział od momentu mojego pierwszego zetknięcia z Zieloną Wyspą.

Wydaje mi się, że był to czas jednego z festiwali, których tu zresztą bez liku w okresie letnim.  Wraz z grupą moich znajomych dowiedzieliśmy się o „session”, które miało się odbyć w niedalekiej wiosce Ballybofey. Session to nic innego, jak wieczorne spotkania Irlandczyków przy Guinnessie i z pieśnią na ustach. Dotarliśmy na miejsce bardzo późno, bo ok. 22:30, ale jak się okazało nic nie straciliśmy, gdyż tutaj żyje się poza czasem a priorytetem są relacje międzyludzkie (pogaduchy innymi słowy). Pub ten nie miał w sobie nic szczególnego. Była to otwarta sala, gdzie w ogromnej wrzawie i chaosie rozmawiało i przekrzykiwało się chyba ze sto osób.

W którymś momencie ktoś wyjął skrzypce, w kilka minut później dało się zauważyć gitarę, za chwile flet i zaczęło się. W ogólnym roztargnieniu rozległy się pierwsze dźwięki muzyki. Nie miało to w sobie nic z koncertu. Nie dało się odczuć napięcia, czy tremy. Muzycy siedzieli przy stole popijając piwko, grając i śpiewając, a każdy mógł się do nich dołączyć, jeżeli miał na to ochotę. Nagle wszyscy na sali zamilkli, nawet ci najbardziej podchmieleni przestali wydzierać się na całe gardło. Ktoś z tłumu wstał i zaczął śpiewać przepiękną, sentymentalna balladę. Zaskakujące było to, że wszyscy bez względu na wiek i stan upojenia słuchali z przejęciem (lub może jedynie ja się przejęłam pod takim byłam wrażeniem).

Zaraz potem na środek wyszła młoda dziewczyna, mogła mieć może 18 lat. Ktoś powiedział, ze jest świetną tancerką. Nie czekając na zachętę szybko dołączył do nie chłopak. Wtedy to po raz pierwszy w życiu miałam szczęście oglądać niezwykle dynamiczny, żywiołowy taniec irlandzki (tzw. Ceili dancing).

 Brak mi słów, aby opisać uczucia, jakie wywołał we mnie ten wieczór. Chyba największym zaskoczeniem było to, że jak się później dowiedziałam, takie spotkania nie należą do rzadkości. Powiedziałabym więcej, są one częścią irlandzkiej rzeczywistości. Po ciężkiej pracy każdego tygodnia przychodzi czas na rozrywkę, najlepiej w gronie „swoich”, przy muzyce, którą sami sobie zagrają.       Wszystko to miało miejsce jakiś czas temu, w niewielkiej miejscowości w Donegal.

Są jednak takie miejsca w Belfaście, do których warto zajrzeć, aby poczuć tego ducha. Zachęcam. Nie pożałujecie.

Biuletyn „Belfast i My”, Nr3 lipiec 2006         M-lena

 
Linki sponsorowane
Zaloguj się lub zarejestruj aby dodać komentarz.

Komentarze

Bądź pierwszą osobą, komentującą ten artykuł.

Reklama

dodaj reklamę »Boksy reklamowe

Najczęściej czytane artykuły

        Ogłoszenia

        Reklama


         
        • Copyright © MojaWyspa.co.uk,
        • Tel: 020 3026 6918 Wlk. Brytania,
        • Tel: 0 32 73 90 600 Polska