MojaWyspa.co.uk - Polski Portal Informacyjny w Wielkiej Brytanii. Polish Community in the UK
Polska strona Wielkiej Brytanii

14/07/2006 12:18:07

PRZYWRACAĆ NADZIEJĘ CHORYM I UBOGIM

Na emigracji mamy bardzo wiele przykładów pięknej, bezinteresownej pracy społecznej. Wielu ludzi wywodzących się z szeregów emigracji wojennej poświęciło całe swoje życie na tego typu pracę. Jednych widać bardziej, innych mniej. Ale właśnie tych, których nie dostrzegamy „na pierwszej linii ognia” jest najwięcej. Swoją piękną i szlachetną pracę wykonują z pełnym oddaniem, cicho, często w ukryciu, nie licząc na poklask i zaszczyty

 

Dla nich hasło „Bóg, Honor, Ojczyzna” jest w dalszym ciągu najważniejsze i pomoc innym uważają za swój podstawowy obowiązek. Do takich osób należy pani Janina Kwiatkowska, która niesie pomoc wszystkim potrzebującym. W roku duszpasterskim – którego hasło brzmi: „Przywracać nadzieję ubogim” – warto przybliżyć czytelnikom tę postać, która realizuje tę ideę już od wielu lat.

 

W służbie chorym i cierpiącym

Działa w kilku emigracyjnych organizacjach: w POSKu, w Zjednoczeniu Polskim, w Stowarzyszeniu Polskich Kombatantów, w IPAKu. Należy też do Ogniska Polskiego, a kiedyś była członkinią Szkoły Młodszych Ochotniczek.

Obecnie cały nacisk kładzie na działalność w POSKu, gdzie z ramienia Zarządu prowadzi Sekcję Charytatywno-Społeczną. Zajmuje się przede wszystkim ludźmi chorymi. Pod swoimi skrzydłami ma dwa szpitale – Charing Cross i Hammersmith Hospital, gdzie chodzi dwa razy w tygodniu, odwiedzając naszych chorych rodaków. Niesie im uśmiech, dobre słowo, a często konkretną pomoc. W zeszłym roku w Charing Cross odwiedziła 226 pacjentów, a w Hammersmith Hospital – 175. Już te cyfry Świadczą o skali pomocy, a przecież jest to tylko wycinek pracy, którą podejmuje.

Mimo bardzo zaostrzonych przepisów bezpieczeństwa, według których, aby odwiedzić pacjenta w szpitalu, trzeba znać jego dane personalne, tak że praktycznie może odwiedzać go tylko rodzina, a człowiek obcy może przyjść tylko na wyraźne żądanie, wyrobiła sobie w obu szpitalach kartę wejścia. Załatwianie formalności trwało sześć miesięcy. Teraz, dzięki posiadanej karcie, p. Janina nie ma trudności w poruszaniu się po szpitalach i łatwo może sprawdzać w szpitalnej bazie danych, jacy są nowi polscy pacjenci. Potem osoby te odwiedza. Są jej niezmiernie wdzięczne, gdyż niejednokrotnie są to starsi ludzie, samotni lub przyjezdni z Polski, którzy nie mają tu żadnej rodziny. Ale jak mówi p. Kwiatkowska, najważniejsze jest to, że może listę polskich pacjentów przekazywać do polskiego kościoła, by do chorych mógł przyjść z Komunią Św. ksiądz, chociaż – jak mówi – jest to sprawa bardzo delikatna, bo wizyta kapłana ludziom starszym kojarzy się często ze śmiercią.

System pracy, który wypracowała sobie p. Kwiatkowska, obowiązywał jednak do dnia, w którym z nią rozmawiałam. Jak mi powiedziała, według najnowszego zarządzenia NHS, teraz będzie można odwiedzić kogoś leżącego w szpitalu tylko i wyłącznie na jego wyraźne żądanie. Rozgoryczona p. Janina sama nie wiedziała jak będzie wyglądała jej dalsza praca. Przypuszcza, że w najbliższym czasie zapadną jakieś konkretne decyzje i że znajdzie się jakieś konstruktywne rozwiązanie, aby w dalszym ciągu można było odwiedzać chorych.

 

Z miłości do bliźniego

Do p. Kwiatkowskiej często dzwonią z prośbą o pomoc różne londyńskie szpitale. Przysyłają również wiele listów. Sprawa nasiliła się szczególnie po wejściu Polski do Unii Europejskiej. Chodzi najczęściej o Polaków z marginesu społecznego, których policja przywozi do szpitali pijanych i pobitych. Otrzymują tam potrzebną pomoc, a potem uciekają, by po paru dniach znowu wrócić w jeszcze gorszym stanie. Czasami p. Janina proszona jest o interwencję. Jak mówi, są to bardzo trudne sprawy, bo chociaż margines w stosunku do ilości Polaków przebywających w W. Brytanii jest maleńki, właśnie on jest najbardziej widoczny i wszystko psuje.

Są też sytuacje tragiczne, jak choćby przypadek 18-letniej dziewczyny, która w wyniku przyjmowania tabletek antykoncepcyjnych została sparaliżowana. Przed wyjazdem do Londynu matka dziewczyny bała się, by córka nie zaszła w ciążę, więc zaprowadziła ją do lekarza, który bez zbadania krwi, zapisał jej silne tabletki antykoncepcyjne, w wyniku czego po miesiącu brania ich dostała bardzo silnych bólów głowy. Kilka razy była w szpitalu po poradę, ale za każdym razem odsyłano ją z niczym. W końcu dziewczyna zdecydowała się wracać do Polski. Na lotnisku w Luton, przed odlotem samolotu, zemdlała. Zabrano ją do szpitala i samolot odleciał bez niej. Po dwóch godzinach wypuszczono ją ze szpitala, ale gdy wsiadła do autobusu, żeby wracać z powrotem do Londynu, została sparaliżowana. Przywieziono ją do Charing Cross, gdzie leżała 3 miesiące. Była to bardzo trudna sprawa, bo trzeba było znaleźć pieniądze, by odprawić ją do szpitala w Polsce.

Inny przypadek to sprawa pana, którego znaleziono pobitego na Śmietniku. Był w strasznym stanie. Ledwo żywy. Przeszedł wylew. W szpitalu zrobiono mu operację mózgu, ale został do połowy sparaliżowany. Nie miał przy sobie żadnych dokumentów. Szpital poprosił o pomoc p. Kwiatkowską. Okazało się, że człowieka tego pobiła córka z zięciem. Zabrali mu paszport. Pani Janinie wiele czasu zajęło odszukanie rodziny i odzyskanie paszportu, który po wielu perypetiach został podrzucony do szpitala. Przy wielkiej pomocy Konsulatu RP i p. Ewy Becli, z biura podróży „Bogdan Travel”, udało się przewieść tego człowieka na dalsze leczenie szpitalne do Polski.

Teraz zajmuje się sprawą pana Sławka, który w wyniku wypadku stracił obie ręce i nogi. Odwiedza go w szpitalu raz w tygodniu, lub raz na dwa tygodnie. Wspomina, że gdy go zobaczyła pierwszy raz, była kompletnie zdruzgotana, gdyż pierwszy raz w życiu spotkała tak okaleczonego człowieka. Sławkowi niewiele może pomóc, ale zbiera pieniądze dla jego żony, która zarabia 600 zł. miesięcznie i ma dwoje małych dzieci. Jest to prosta kobieta, mieszkająca na wsi pod Łodzią. W sprawie tej rodziny p. Kwiatkowska poruszyła wszystkie polskie kościoły i wiele organizacji. Teraz zbierane pieniądze wysyła bardzo regularnie do Polski.

W szpitalu, w którym leży p. Sławek, musiała podpisać oświadczenie, że z chwilą, gdy zrobią mu wszystkie kończyny i zakończą rehabilitację, to człowiek ten wróci do Polski. W Anglii nie przysługuje mu renta. Polska też odmówiła zapomogi. Pani Janina poruszyła w tej sprawie Konsulat RP, a nawet zawiozła konsula i jego żonę do szpitala. Uważa, że muszą p. Sławkowi przydzielić jakąś pomoc, choć polska zapomoga to zaledwie 126 zł miesięcznie na dziecko. Jak mówi, jest to sprawa bardzo smutna, gdyż p. Sławek, nawet gdy będzie miał dorobione kończyny, nic nie będzie mógł robić. W szpitalu leży już siedem miesięcy. We wszystkim jest zdany na innych. Chyba bardziej tragicznego życia nie można sobie wyobrazić. W Anglii będzie jeszcze trzy miesiące. Szpital dostał 96 tys. funtów, wywalczonych przez p. Kwiatkowską, na leczenie i na wykonanie kończyn. Pani Janina uważa jednak, że p. Sławkowi robią najprostsze i najtańsze kończyny. Sytuacja jest tragiczna, ale – jak mówi – teraz jest to dla niej najważniejsza sprawa, którą chce doprowadzić do końca.

Opisałam tylko trzy przypadki. Każdy tragiczny. Każdy trudny. A przecież takich beznadziejnych przypadków jest o wiele więcej. Każdy chory w szpitalu, to inny Świat. Inna historia. Inne nieszczęścia. Trzeba mieć naprawdę wielkie serce i wielką wiarę, by brać na siebie te wszystkie ludzkie nieszczęścia i w każdym czynnie uczestniczyć. Oddawać nie tylko swoje kochające serce, ale i swój czas, i energię.

 

Spontaniczna,

bezinteresowna pomoc

Należy tu też wspomnieć, że oprócz odwiedzin w szpitalach, p. Kwiatkowska zajmuje się pięcioma starszymi paniami, którym bardzo regularnie składa wizyty, żeby porozmawiać, dotrzymać im towarzystwa, wlać w serce trochę nadziei i optymizmu.

Gdy Zjednoczenie Polskie w W. Brytanii zorganizowało akcję Świątecznej pomocy dla nowo przybyłych Polaków, p. Kwiatkowska jeździła z workami, przewożąc uzbierane dary do POSKu. Była też jedną z organizatorek Wigilii dla bezdomnych Polaków, z ramienia Salvation Army.

Oprócz tego odpowiada na całe stosy rozpaczliwych listów, które przychodzą z kraju. Ostatnio dostała list od młodego wdowca, wychowującego sześcioro małych dzieci. Żona umarła na raka. Teraz skupia się na pomocy dla tej rodziny. I tak ciągle coś. Każdy dzień przynosi nowe wyzwanie, aby komuś pomóc, do kogoś wyciągnąć rękę. Kogoś obdarzyć nadzieją.

Gdy była młodsza i miała więcej sił – wraz z Władą Majewską i Teresą Miziniak – organizowała tombole, z których dochód wynosił Średnio 3-3.5 tys. funtów. Na tombole zabierały z domu wszystko, co się nadawało na ten cel, piekły też i sprzedawały ciasta oraz kupowały z powrotem rzeczy, które uprzednio przyniosły z domu. Wtedy było dużo zaangażowanych ludzi i wszyscy bardzo hojnie wspierali te akcje. Panie zbierały również pieniądze pod wszystkimi polskimi kościołami. Potem wysyłały je do sierocińców polskich na Wschodzie.

Za czasów p. Tadeusza Walczaka robiła z kolei loterie, by ratować „Dziennik Polski”. To były dobre dochody – z jednej loterii zbierała ok. 20 tys. funtów. Robiła również wiele innych akcji, których nie sposób jednak tu wszystkich wymienić.

Wspomnę jeszcze tylko, że jest założycielką Komitetu Pomocy Polakom na Wschodzie, który obecnie prowadzi pan M. Hampel. Zbierała pieniądze na pomoc dla ludzi na nieludzkiej ziemi. Jej dziełem jest też pomnik zamęczonych w Rosji, znajdujący się pod witrażem gen. Władysława Andersa w kościele Św. Andrzeja Boboli w Londynie, na który zebrała 8.5 tys. funtów.

Jak mówi, za największe osiągnięcie w swej pięknej pracy społecznej uważa wywalczenie 96 tys. funtów dla ratowania p. Sławka. Mówi, że to jest namacalne. Jednak w swej wielkiej skromności uważa, że w sumie nic takiego nie robi. Pomoc innym uważa za swój obowiązek. I to wszystkim, których Bóg stawia na jej drodze.

Pewnego razu kiedy zaczęła przyjeżdżać nowa fala emigracyjna, pod POSKiem podszedł do niej 50-letni pan i mówi: „Proszę pani ja już dziesięć dni się nie myłem. Mam wszystko brudne”. Długo się nie zastanawiała. Wzięła go do samochodu i zawiozła do swojego domu. A mieszka sama. Przygotowała mu kąpiel. Wzięła wszystkie jego rzeczy, które miał w worku i wyprała. Potem nakarmiła go, dała mu 20 funtów z własnej kieszeni i z powrotem przywiozła pod POSK. Na drugi dzień oddała mu wyprane rzeczy. Córka kiedy się dowiedziała o całej tej sprawie, była bardzo niezadowolona. Mówi: „Przecież nie znałaś tego człowieka i nie wiedziałaś, kogo wpuszczasz do domu”.

Gdy zaczął się w Polsce stan wojenny, wysłała do kraju 96 wielkich paczek. Jak mówi, robiła to, bo sama przeszła piekło w czasie wojny, dlatego rozumiała dobrze co to znaczy bieda.

Takich wypadków spontanicznej, bezinteresownej pomocy, jest w życiu p. Kwiatkowskiej bardzo dużo.

Gdy pytam, dlaczego z takim oddaniem pracuje społecznie, skromnie i z uśmiechem odpowiada, że to jest jej obowiązkiem, by pomagać innym wewnętrzną potrzebą. Mówi, że nic wielkiego przecież nie robi, że na jej miejscu każdy by tak postępował. Po namyśle dodaje, że ma do spłacenia dług wdzięczności Panu Bogu, za trzykrotnie darowane jej życie.

 

Trudne lata młodości

Przeszła Rosję sowiecką, gdzie przeżyła istne piekło. Jako 9-letnie dziecko została sama z siostrą. Przez sześć lat przebywały w rosyjskich sierocińcach. Były tam bite, kopane, upokarzane. Jednak mimo niesamowitej nędzy i wprost nieludzkich warunków, wbrew wszystkiemu, przeżyły.

Do Anglii przyjechała w 1959 r. Miała 32 lata, małe dziecko i była wdową. Nie znała języka angielskiego. Początki życia na Wyspach Brytyjskich były więc bardzo trudne. Podjęła pracę jako pracownik fizyczny w RAFie. Po dziewięciu miesiącach, gdy nauczyła się trochę języka angielskiego, awansowała na asystentkę tzw. „house keeper”. Dopiero po czterech latach zaczęła pracować na samodzielnym stanowisku. Znalazła zatrudnienie w hotelach. Ostatni hotel, w którym pracowała przed przejściem na emeryturę, znajdował się przy Oxford Street. Pracowała tam jako dyrektor administracyjny. Podlegało jej 150 pracowników i 750 pokoi. Nie było łatwo – jak wspomina. Gdy mąż rozchorował się na raka i przez cztery lata leżał w łóżku obłożnie chory, pracowała od 7.00 rano do 16.00 w hotelu, a na 17.00 jechała do restauracji Daquesa na Kensington, gdzie posługiwała do 24.00 jako kelnerka. Wszystko po to, by starczyło pieniędzy na spłatę pożyczki za dom. Pracowała tak 5 dni w tygodniu. Sobotę i niedzielę poświęcała na pracę w domu – pranie, sprzątanie, zakupy, gotowanie – i... pracę społeczną. I o dziwo – na wszystko był czas. Nie wie, jak to wszystko się zmieściło. Uważa, że każdy z jej generacji pracę społeczną miał w kręgosłupie i musiał ją wykonywać. A robił to nie myśląc o sobie i nie zastanawiając się, że nie ma czasu dla siebie, czy na odpoczynek.

Pracując w hotelach bardzo wiele pomagała materialnie wszystkim polskim organizacjom. Otóż, gdy w hotelu co 3-4 lata robiono generalny remont, cały ekwipunek zmieniano na nowy i zostawało bardzo dużo cennych rzeczy – meble, zasłony, poduszki, kołdry, koce itp. Szkoda jej było wyrzucać te rzeczy, więc zaopatrywała w nie polskie organizacje. Jak mówi, ćwierć Londynu korzystało z tego. W POSKu do tej pory wiszą hotelowe kotary. Z pomocy tej korzystały nie tylko polskie organizacje, ale i przykładowo afrykańskie placówki charytatywne.

Pani Kwiatkowska bardzo wierzy w drugiego człowieka. Wysoko ceni młodych ludzi z Polski, którzy teraz przyjeżdżają do W. Brytanii. Uważa, że to piękny potencjał. Ocenia ich jako bardzo dobrych pracowników, a nawet jako jednych z najlepszych fachowców. Jest bardzo tolerancyjna i w każdym człowieku widzi tylko dobro.

Prosiła, by napisać o niej bardzo skromnie, bez żadnej gloryfikacji, gdyż uważa, że pomoc innym – to obowiązek każdego Polaka i że każdy z nas pomaga na swój sposób. No cóż, wydaje mi się, że o niektórych osobach nie da się skromnie napisać...

Danuta Mytko

 

Katolicki Ośrodek Wydawniczy „Veritas”, oprócz wydawania „Gazety Niedzielnej”, prowadzi największą w Wielkiej Brytanii polską księgarnię, gdzie można kupić nie tylko dobre książki religijne, ale również słowniki, podręczniki do nauki języków obcych, poradniki, literaturę piękną, beletrystykę, a także pozycje antykwaryczne.

Zapraszamy do przeglądnięcia naszego katalogu w formacie pdf

 
Linki sponsorowane
Zaloguj się lub zarejestruj aby dodać komentarz.

Komentarze

Bądź pierwszą osobą, komentującą ten artykuł.

Reklama

dodaj reklamę »Boksy reklamowe

Najczęściej czytane artykuły

        Ogłoszenia

        Reklama


         
        • Copyright © MojaWyspa.co.uk,
        • Tel: 020 3026 6918 Wlk. Brytania,
        • Tel: 0 32 73 90 600 Polska