MojaWyspa.co.uk - Polski Portal Informacyjny w Wielkiej Brytanii. Polish Community in the UK
Polska strona Wielkiej Brytanii

03/07/2006 00:58:48

Blues żyje

Kilka tygodni trwało poszukiwanie tych miejsc. Nie żebym się źle bawił przy muzycznej mieszance serwowanej przez DJ-ów. Jestem jednak „starym wujem” i wolę bluesa.

Goniec Polski .:. Polski Magazyn w Wielkiej Brytanii

Kiedy się przyjeżdża do miasta, w którym mieszkali i grali najwięksi: Eric Clapton, John Mayall, Rolling Stones, Peter Green i jego Fleetwood Mac, to jeżeli kochasz bluesa, starasz się go odnaleźć. A nie jest to łatwe.
Po pierwsze – jest to muzyka dla wyjątkowych ludzi: poetów, romantyków, nieudaczników, melancholików i tych, co nie potrafią iść prostą drogą.
Po drugie – Londyn wielki, a miejsc z muzyką ilość przeogromna.
Po trzecie – jak to miejsce znaleźć, kiedy każdy osobnik (płci obojga) zapytany na ulicy o bluesa wzrusza ramionami.
Cóż, sprawa beznadziejna. Młodzież, czyli największy odbiorca muzyki, jest wyznacznikiem nurtów muzycznych w obecnej epoce. Dlatego wszędzie można usłyszeć mniej lub bardziej rytmiczne dźwięki z głębokim basem i wysokim szelestem generowanym z sequencerów. Wchodzę do jednego z londyńskich klubów.

Wejście pierwsze
Gdzie jak gdzie, ale w klubie powiedzą mi gdzie znajdę to, czego szukam. Fajnie wali po uszach. Sprzęt nagłośnieniowy super. Cóż, dla moich zardzewiałych kości to rytm za szybki, a dla uszu wyraźnie za mało środka. To może jednak usiądę.
Jak patrzy się na dziewczyny tańczące przy tej muzyce to można ją polubić. Czy kobiety wyładniały, czy też dawniej nie były tak odważne na parkietach? Jest na czym oko zawiesić. Światła śmigają po odsłoniętych ramionach i rozwianych włosach. Nawet moda jakby za tym nadążyła. Modne są np. spodnie biodrówki zawieszone jak najniżej się da. Fantastycznie wygląda to, gdy dziewczyna ma dobrą figurę. O rany, ta obok mnie akurat jej nie ma. Szybko! Muszę się czegoś napić. Przy okazji pytam barmana o bluesa. Mówi, że nie słyszał o takim środku, ale o prochach więcej powie mi ten gość w pomarańczowej czapeczce. Wyraźnie mnie nie zrozumiał (zadanie domowe – podszkolić angielski). Odpadam z tej knajpy. Nie żałuję. I tak byłem najstarszy. Wiecie co, czterdziecha to jeszcze nie koniec świata.
Jadę do City. Tam jest mnóstwo turystów, a gdzie turyści, tam i oferta dla nich. Na pewno coś trafię. Muszę tylko „wyczaić” konkretne miejsce. Jadę metrem. Wychodzę z metra na Covent Garden. Już to czuję. Jest ciepło i mrowie ludzi. Są pierwsze oferty muzyczne.
Mały pub, ale duża muzyka z niego dobiega. Wchodzę.

Wejście drugie
Zrobiło się późne popołudnie i większość stolików jest zajęta. Muzyka z głośników wyraźnie dopasowana do klienteli. To miejsce do odpoczynku po pracy, więc nie atakuje się ich agresywnym rytmem. Przyjemnie jest wypić piwo i posłuchać jazzu z lat 40. Ma się trochę takich utworów
to się człowiek zna. Stoliki oblegane przez elegancko ubranych ludzi. Pewnie wyszli z pracy i oddychają atmosferą swobody. Fajne miejsce, szkoda że nie ma gdzie potańczyć.
Mam już kieszeń pełną ulotek. Nawet w chińskiej dzielnicy trafiłem na ciekawe propozycje muzyczne. Bluesa nie ma, ale jest kawałek innej dobrej muzyki. Wychodzę wprost na Wyndam's Theatre.
Reklamy kuszą. Diana Rigg w sztuce „Honour”. Pamiętam ją. Ale babka. Taki serial „Rewolwer i melonik” – pamiętacie? Piękna. Długie włosy, spodnie „narciary”, początek lat siedemdziesiątych. Teraz patrzy z plakatu dumna staruszka. Cały teatr oblepiony. Jest i druga reklama – „Les Miserables”. Po naszemu „Nędznicy”. Ciekawe zestawienie. Moje rozmyślania przerywa nagle „bluesowy” widok. Pod tymi plakatami: „Honor” i „Nędznicy” rozłożył się bezdomny i śpi z głową i nogami w pudle kartonowym. Oho! Blues jest niedaleko!
Nawet nie wiedziałem jak. Obok teatru stacja metra – Leicester Square. Jadę do domu? Nie, nigdzie nie jadę. Słyszę kojące moje uszy dźwięki. Ktoś gra. I to jak! „Sledge guitar" ciągnięte w kapitalnie akustycznej przestrzeni korytarza metra. Stoję i patrzę na gościa w kapeluszu, który gra tak, że ach! I niech to wystarczy za cały opis. Londyńczycy też lubią bluesa, bo dość szybko dno futerału na gitarę zapełniło się kolorowym bilonem. Nie wiem jak długo tam stałem. W każdym razie na tyle długo, że dowiedziałem się od Martina (to ten gość właśnie), że niewielu „buskerów” – artystów ulicznych – gra bluesa. Nowością była dla mnie licencja na granie w metrze. Okazuje się, że nie wolno tak sobie wejść do metra i zagrać. Aby móc zostać „buskerem” trzeba wystąpić przed specjalną komisją, która wydaje licencje kierując się poziomem wykonawczym muzyka. Faktycznie na smyczy miał kartkę wielkości karty kredytowej z „licencją na granie”. (Inny Brytyjczyk, James Bond miał licencję na zabijanie. Może w Londynie taka moda?)
Ukojony świadomością, że znalazłem już kawałek bluesa w Londynie, oraz tym, że jutro niedziela, ostatnim metrem wróciłem na Wood Green.

Wejście trzecie
Nie spałem dobrze. Jakoś tak koło siódmej postanowiłem zobaczyć poranne miasto. I oto stoję w niedzielny poranek na przystanku linii 34. Piękne słońce, nikogo na około, chwilo trwaj...
Nic podobnego. Już słychać jakieś krzyki. Z daleka idzie na mnie jakiś zwalisty Murzyn i drze się.
Szybkie ruchy głową w lewo i prawo uświadomiły mi nagą prawdę. Znikąd pomocy. Tak zaraz z rana w niedzielę oberwać… Może dam nogę? Kolejne szybkie spojrzenie w kierunku zbliżającej się postaci zmieniły diametralnie moje położenie. Oto bowiem postać okazała się być „Old Black Woman”. Fakt, że „słusznej budowy” i z dwiema ogromnymi torbami. Im bliżej mnie, tym bardziej dostrzegałem w tym krzyku pewną rytmikę i sens. Alleluja! No to byłem w domu. Ona śpiewa!
No w Polsce jak ktoś śpiewa, to na ogół półgębkiem, albo wiadomo, że wariat. Tu natomiast na przystanku stoi koło mnie czarująca w tym co robi i ogromna kobieta. Całym gardłem i sercem śpiewająca Oh Lord... No po prostu ciarki po plecach. Też się odważę. W końcu jestem muzykiem. Z kieszeni wyjąłem harmonijkę i zagrałem przygrywkę. Dama uśmiechnęła się do mnie (Boże, jak oni muszą się pięknie modlić, skoro w tym wieku dajesz im takie piękne zęby) i zaśpiewała, a ja grałem.
I wiecie co? Po raz pierwszy nie przeszkadzało mi to, że ktoś śpiewa obok tonacji. To było coś. Piłem tę chwilę jak najważniejszą rzecz w życiu, przez jakieś 30 sekund. Potem nadjechała czerwona 34 i Czarna Dama i jej dwie torby pojechały gdzieś do miasta.
Zostałem sam na przystanku smutny i szczęśliwy. To blues! Blues żyje!

Jerzy Janicki

 
Linki sponsorowane
Zaloguj się lub zarejestruj aby dodać komentarz.

Komentarze

Bądź pierwszą osobą, komentującą ten artykuł.

Reklama

dodaj reklamę »Boksy reklamowe

Najczęściej czytane artykuły

        Ogłoszenia

        Reklama


         
        • Copyright © MojaWyspa.co.uk,
        • Tel: 020 3026 6918 Wlk. Brytania,
        • Tel: 0 32 73 90 600 Polska