15/06/2006 06:51:08
Do Londynu, po raz pierwszy przyjechał w 2001 roku. - Miałem nadzieję na kurierkę rowerową w Holandii, ale w efekcie „rzuciło mnie” tu i mimo pogoni za kasą, nie zapomniałem o robieniu sobie „przerw na życie” - podkreśla na co dzień pracujący na londyńskich budowach Krzysztof.
Początki
Na rowerze, jak i wielu, lubił jeździć niemal „od zawsze”. Jednak pierwszym sportem, jakim się zajął w profesjonalny sposób było ... modelarstwo lotnicze. W pierwszych zawodach obecny 45-latek wziął udział mając 14 lat, po raz ostatni zaś zaledwie 10 lat temu. - W latach 80-tych pracowałem w Miejskim Domu Kultury w rodzinnym Chrzanowie. Tam była też pracownia modelarska, w której byłem instruktorem. To były czasy, gdy za jedną przepracowaną nadgodzinę dostawałem 2 godziny wolne. Zawsze miałem ok. dwumiesięczne wakacje - wspomina. Działalność modelarska w pewnym momencie byłą ściśle połączona z zamiłowaniem do eskapad rowerowych. Pierwszym rowerem, na którym jeździł była czeska kolarzówka jego ojca. - Niestety, skradziono nam ja, ale w zamian dostałem od rodziców inną, z dwoma przerzutkami, to było wówczas coś naprawdę rzadkiego! - mówi z nutką dumy w głosie. Zaczął coraz więcej jeździć. Z początku np. po 45 km na praktyki szkolne, później zaś stopniowo coraz dalej. Normą w pewnym momencie było już 100 km. - Działała wyobraźnia. Już w roku 1980-tym wybrałem się w pierwszą rowerową podróż dookoła Polski, później uczyniłem to raz jeszcze, chcąc pobić rekord w przebyciu tego dystansu. Niestety, jechałem po raz pierwszy na oponach wyścigowych, bardzo rzadkich i niemal niemożliwych do zakupu w ówczesnym czasie. Gdy przebiłem jedną z nich, musiałem po prostu zrezygnować z bicia rekordu - dodaje. Krzysztof Gzyl jest człowiekiem, który do tego, co robi podchodzi za szczególną starannością, lubi się niemal delektować tym. Czas wolny dzielił, więc na obydwa hobby. - Miałem dużo czasu, a wydawało mi się, że nie mam go w ogóle - wspomina z nutką zadumy w głosie. Działalność modelarska zaowocowała oprócz oczywistej satysfakcji także i licznymi nagrodami. Najcenniejsze zdobył jeden z jego wychowanków, dwukrotny wicemistrz świata juniorów. - Robiąc modele jeździłem na rowerze 4 tys. kilometrów rocznie. Kolarze mówili wówczas, że to dużo, a przecież teraz robię 3-4 razy więcej - mówi.
Przełom
Przełomem w modelarstwie, także nieco później w kolarstwie, było wprowadzenie do użytku włókien węglowych. W głowie Krzysztofa, jako kolarza i konstruktora zarazem, rodził się pomysł przeniesienia nowoczesnej techniki do branży rowerowej. Na początku lat 90-ych zaczął więc projektować wg, własnego planu nowoczesny rower. Z racji ograniczonych funduszy podstawą było doświadczenie konstruktorskie, zapał i ... kewlar, który kupował od jeszcze wówczas stacjonujących w Polsce żołnierzy rosyjskich po cenie, mówiąc delikatnie, o wiele niższej niż ceny rynkowe. - Nowinki w tej branży zaczęły dopiero się pojawiać na rynku właśnie na początku lat 90-tych, natomiast ja swój ukończyłem w roku 1993. Na świecie był wówczas tylko jeden podobny egzemplarz, którego zrobił pewien konstruktor współpracujący z Lotusem - podkreśla z satysfakcją. Trzy lata później na rowerze o bardzo zbliżonej konstrukcji Chris Boardman bił torowe rekordy świata. Były wówczas tylko trzy takie rowery, a każdy z nich wart był... 15 tys funtów! - Ja swój rower wykonywałem niestety bez formy, która jest bardzo droga. Zajęło mi to 9 miesięcy i ok. 1000 godzin pracy. Wracałem do domu o 1.00 lub 3.00 w nocy, a rankiem wstawałem do pracy - wspomina. Warto wspomnieć, iż Krzysztof Gzyl skonstruował także już w 1991 roku, np. szczęki rowerowe z włókna węglowego, które do ogólnego użytku weszły w życie dopiero przed kilku laty!
Wyprawy
W tymże 1991 roku nasz Czytelnik przeczytał o pewnej wyprawie rowerowej na przełęcz Hochtor w Austrii (1900km). I od tego momentu, jak sam przyznaje, wszystko się zaczęło. Zwiedził już całą niemal Europę, oczywiście na rowerze. Był m.in. w Alpach, Pirenejach. Najdalej na Teneryfie, gdzie miejscowe góry są większe niż choćby Alpy. Ostatnią podróż odbył z kolei w Dolomity. Na pytanie z jak dużym wysiłkiem musiał się zmagać, odpowiada krótko: - Trzeba tylko zdobyć kondycję fizyczną i po prostu o nią dbać. Czy ma natomiast jakąś receptę na to jak zdobyć tę kondycję? - Przede wszystkim jeżdżę na rowerze i jeśli skupiam się na pracy, po prostu pracuję, nie palę i muszę się wysypiać. Zdrowo żyję, gdyż to po prostu to lubię... - podkreśla z satysfakcją. Niezbędnym jest także odpowiednia dieta i to, aby umiejętnie jeść i pić. Krzysztof podkreśla, iż dopiero po wielu latach w najlepszych na świecie pismach dotyczących kolarstwa, wydawanych zresztą w Wielkiej Brytanii „Procycling” i „Cycle Sport” dowiedział się, iż to, co robił w tym względzie i do czego sam dochodził, było w pełni prawidłowe.
Dostępność
Polak jest także zapalonym miłośnikiem maratonów kolarskich, w których regularnie startuje. - Mam to do siebie, iż wszystko jedno, czy 20-ty czy 200-ny kilometr pracuję tym samym tempem i gdy np. na magicznej w tym przypadku granicy 150-ciu km większość osób zaczyna narzekać, jak dopiero się rozkręcam - podkreśla, choć od razu zaznacza, iż nie jest typem „wyczynowca”. - Czasami startuję także w tzw. Wyścigach Masters, ale jestem za wolny. Dla mnie przede wszystkim jest to dobra zabawa - kwituje. Zależnie od kraju różne jest także podejście do tego typu działalności. Jeżeli np. w krajach alpejskich w niektórych maratonach bierze udział półtorej lub nawet pięć tysięcy osób, tak np. w Polsce popularność takich przedsięwzięć jest wciąż znikoma. Czy jest to, więc aby na pewno sport dla wszystkich? - Absolutnie tak! Tylko nie można od razu rzucać się na duże odległości, trzeba w to wchodzić stopniowo, aby sprawiało przyjemność. I jeździć regularnie, aby w mięśniach było to „napięcie mięśniowe” - dzieli się wskazówkami. Dzień powszedni Krzysztof spędza jednak w większości na pracy na budowie oraz przejazdach rowerowych przez miasto. - Wbrew pozorom trzeba umieć tu jeździć. To przychodzi z czasem, ale dla początkujących nie radziłbym np. jechać trasą z Marylebone na Kings Cross. To umieją liczni tu kurierzy oraz osoby zaprawione już z jazdą po Londynie - podkreśla.
Plany
Co zaś tyczy się przyszłości Krzysztof zapewnia, iż nie ma w jego planach czegoś takiego jak zwieńczenie działalności, gdyż to jest jego sposób na życie i chce po prostu jeździć. W planach ma, więc wyprawę rowerową w Góry Skaliste, ponownie Teneryfę i prawdopodobnie, gdyż wciąż jeszcze nie podjął ostatecznej decyzji, Grecję (już w następnym roku). Jednak prawdziwym spełnieniem jego marzeń była by wyprawa z Delhi do Leh - stolicy doliny Ladach, najwyższymi drogowymi przełęczami świata. Kiedy to nastąpi? - Nie wiem. To jest marzenie, które jako kolejne zamierzam spełnić. Najważniejsze jest bowiem „przeżyć życie” tak, jak się lubi... - podsumowuje.
Darek Zeller
Bądź pierwszą osobą, komentującą ten artykuł.
Paczki do polski - najtaniej na w...
Szybki, tani i bezpieczny transport paczek oraz przesyłek na...
Poszukujemy lekarzy do polskiej k...
Poszukujemy obecnie lekarzy do dwóch polskich, renomowanych ...
Opiekun seniora care and support ...
Care and Support Assistant Domiciliary (różne lokalizacje: H...