15/06/2006 06:50:13
Dlatego też do przekroczenia brytyjskiej granicy należało się przygotować merytorycznie, jak do egzaminów wstępnych na studia. - Chodziło o to, żeby przekonać oficera straży granicznej, że wcale nie chcemy w Anglii pracować. Stąd należało mieć przy sobie odpowiednie zaświadczenie, o tym, że się studiuje lub pracuje, i że w miejsce pełnienia tych obowiązków ma się wrócić w ściśle określonym, nieodległym terminie. Należało mieć tez przy sobie wyciąg z konta zaświadczający o tym, że na kilkudniowe wakacje w Londynie nas stać. Nieodzowna była też dokładna znajomość miejsca i osób, u których chcieliśmy się zatrzymać. - Najistotniejsze było posiadanie specjalnego listu, tzw. zaproszenia, w którym osoba na stałe przebywająca w Wielkiej Brytanii zapraszała nas oraz zapewniała wikt i opierunek - opowiada pani Wiesława. Kontakty i zakwaterowania na terenie wysp były dokładnie sprawdzane. - Pamiętam te telefony z granicy. To była wielka pomoc dla wszystkich przyjeżdżających - wspomina pani Wiesława. - Osoba zapraszająca musiała koniecznie odebrać. W przeciwnym razie o wjeździe nie było mowy.
Niewinne ofiary
Na nieszczęście graniczne przesłuchania cierpieli wszyscy - nawet ci rzeczywiście przybywający z niewinną krótką wizytą. Znajoma pani Wiesławy, też pracująca na Wyspach, zaprosiła do siebie w odwiedziny mamę. Aby zwiększyć prawdopodobieństwo jej wjazdu, córka wykupiła jej zorganizowaną przez biuro podróży wycieczkę z zakwaterowaniem i programem zwiedzania. - Na granicy oficer dociekał, skąd miała pieniądze na taką wycieczkę. Z polskiej emeryturki? - A ja jechałam do Londynu ze szkolną wycieczką - dorzuca Ela. - Oficer zapytał, czy czasem nie zamierzam szybko wydać się za mąż, żeby zostać w Anglii. Niewinna dziewczynka z drugiej klasy liceum była w szoku. Sama pani Wiesława od początku chciała być w Wielkiej Brytanii jak najbardziej legalnie. Wykupiła razem z mężem szkołę językową. Pięćset funtów za osobę. Jednak i te drogocenne referencje wzbudziły wątpliwości służb granicznych. - Zostaliśmy z mężem zatrzymani na granicy i osadzeni za kratkami - opowiada pani Wiesława. - Przez dwie godziny czekaliśmy tam na przybycie tłumacza, chociaż mówiliśmy po angielsku wystarczająco dobrze, by się porozumieć.
Szkoła widmo
Niestety już na miejscu szkoła językowa okazała się nie istnieć. - Na dworcu Victoria przesadzono nas do jakiegoś busa i w środku nocy wywieziono daleko poza Londyn. Pani Wiesława i jej mąż zostali zakwaterowani w ciasnych i obskurnych barakowozach i przydzieleni do pracy w fabryce warzyw. - Przed wyjazdem pytałam organizatora, czy mam wziąć śpiwór – mówi pani Wiesława. - No co pani, obruszył się, pani jedzie do szkoły, na kulturalne warunki. W rezultacie przez pierwsze dni wszyscy marzli w nie dogrzanych barakach i spali w ubraniach. Praca była oczywiście na czarno, bez żadnego kontraktu, za jakąś śmieszną stawkę, która nie odpowiadała żadnym regulacjom prawnym.
Łapanki
Najgorsza była atmosfera zastraszenia. Nigdy nie wiadomo było, gdzie i kiedy pojawi się Home Office, by cię skontrolować, aresztować i deportować do nikąd: - Taka osoba dostawała pieczątkę w paszporcie, że nie ma wstępu na Wyspy przez następne pięć lat, a następnie odsyłano ją do kraju - wspomina pani Wiesława. - A tam przecież ludzie popalili za sobą mosty, posprzedawali mieszania, pozaciągali długi, żeby tylko dostać się do tego wyśnionego raju. Pani Wiesława pamięta sytuację jak z czasów niemieckiej okupacji, gdy busy wiozły Polaków do pracy. Nagle na szosie pojawiała się zasadzka Home Office, tzw. łapanka. - Nasz bus wjechał na teren fabryki, właściciel zamknął bramę i po prostu nie wpuścił urzędników imigracyjnych na swój teren - wspomina. - Wszyscy Polacy z busów jadących za nami zostali aresztowani i deportowani. Wspomina, jak to już w czasach, gdy przeprowadziła się do Londynu i pracowała w hotelu, Polacy potrafili uciekać z pracy i zrywać kontrakty, gdy w hotelu w sąsiedztwie był najazd Home Office. - Tu był najazd, tam był najazd, teraz przyjdą do nas, krążyły spanikowane spekulacje - opowiada. Dodatkowo na rynku nielegalnych pracowników panowała ostra konkurencja. Rywalizowały ze sobą poszczególne mafie. - Jeśli, chcieli zdobyć dla swoich pracowników jakieś miejsce, po prostu organizowali przeciek do Home Office i była łapanka. Rano na taśmie z kalafiorami stali jeszcze Polacy, wieczorem już, dajmy na to, Pakistańczycy.
Wyzwolenie
Pani Wiesława szczególnie wspomina dzień referendum nad przystąpieniem Polski do Unii Europejskiej. - Oczywiście poszliśmy z mężem zagłosować do ambasady. Dla mnie to była historyczna chwila. Nigdy nie mogłam zrozumieć, co się działo z tymi ludźmi w Polsce, że tyle mieli wątpliwości jak głosować - wspomina. - Dla nas to było być, albo nie być. Dzień, w którym Polska przystąpiła wreszcie do Unii wspomina jak wyzwolenie. - Nareszcie poczułam się wolna. To był koniec tego koszmaru. Dziś czuję się tutaj jak u siebie w domu.
Jaromir Rutkowski
Bądź pierwszą osobą, komentującą ten artykuł.
Paczki do polski - najtaniej na w...
Szybki, tani i bezpieczny transport paczek oraz przesyłek na...
Poszukujemy lekarzy do polskiej k...
Poszukujemy obecnie lekarzy do dwóch polskich, renomowanych ...
Opiekun seniora care and support ...
Care and Support Assistant Domiciliary (różne lokalizacje: H...