09/06/2006 14:47:56
Pan Robert, pan Jan, pan Andrzej i ponad 60 innych mężczyzn ogłoszenie biura pośrednictwa pracy „Palider” z Szaflar znalazło w Internecie. Do skorzystania z jego usług przekonało ich m.in. to, że firma działa od 2001 roku i – jak zapewnia w swoich materiałach promocyjnych – do legalnej pracy w Irlandii, Anglii czy Szkocji, a nawet na Islandii wysłała już kilkuset kandydatów w ponad 40 zawodach, takich jak m.in. rzeźnicy, pakowacze mięsa, spawacze, cieśle budowlani, stolarze, kierowcy i mechanicy tirów, płytkarze, tynkarze, murarze czy malarze. Na stronach internetowych widniała też informacja, że agencja „cieszy się dobrą opinią, a jej klienci zadowoleni z polskich pracowników polecają solidną agencję swym znajomym”.
Mężczyźni skontaktowali się więc z firmą i w ciągu trzech tygodni byli gotowi do wyjazdu. – Okazało się, że angielski pośrednik jest zadowolony z naszych kwalifikacji i jak tylko podpiszemy papiery możemy jechać – relacjonuje Jan Miszkiewicz.
Za pośrednictwem biura z Szaflar, wszyscy chętni podpisali więc wstępną umowę z firmą Infinite Recruitment Ltd, zarejestrowaną jako pośrednik w Anglii i Walii. Ta również miała zapewnić Polakom załatwienie wszystkich wymaganych dokumentów takich jak National Insurance Number, rejestrację w Home Office, a także założyć konta bankowe.
Mimo że przetłumaczona na język polski umowa z Initial, którą jeszcze w Polsce podpisali chętni do pracy w Anglii skonstruowana została tak, że wiele z jej zapisów mogło budzić wątpliwości, mężczyźni nie zwrócili na nie uwagi. Agencji z Szaflar zapłacili także 248 zł, które miało być opłatą „z tytułu poniesionych kosztów” – m.in. „przetwarzania danych pakietu osobowego w elektronicznej bazie danych i tłumaczenie ich na język pracodawcy”.
Początkowo termin wyjazd ustalono na 14 marca, potem odłożono go na 5 kwietnia. Teoretycznie wszystko było załatwione. Wyjeżdżający dostali nawet szczegółowe wytyczne co do pensji, zakwaterowania i wyżywienia. Według nich, za godzinę pracy mieli dostawać po 8,5 funta i pracować około 59 godzin w tygodniu. Za jedzenie, nocleg i dojazdy do pracy miało być potrącane z pensji 600 funtów miesięcznie. Wyjeżdżający mieli tylko ubezpieczyć się na własny koszt od następstw nieszczęśliwych wypadków.
Gdy dotarli na miejsce zostali podzieleni na kilka grup. Jedni zajęli się remontowaniem hotelu w Newquay, inni pojechali do Bugle czy do Sidmouth.
– Nas zakwaterowali w hotelu w Newquay, który mieliśmy remontować. Luksusów nie było. Jeść też dawali mało, cały czas musieliśmy coś dokupować, bo jak człowiek ciężko pracuje, to przecież dwa posiłki dziennie mu nie wystarczą – mówi Jan Miszkiewicz, który w Newquay pracował jako cieśla.
Zdaniem mężczyzny i jego kolegów, symptomy tego, że coś niedobrego dzieje się w firmie dało się już zauważyć po dwóch tygodniach.
– Anglicy, którzy mieli nas nadzorować udawali tylko, że pracują, przestali nas sprawdzać, nie uzupełniali kart pracy – opowiadają. – Dzwoniliśmy więc do Szaflar i mówiono nam, że wszystko będzie OK, ale są jakieś kłopoty z pośrednikiem. Pani z biura zapewniała jednak, że agencja może zrezygnować z jego usług i sama podpisać umowę z klientem, albo znaleźć dla nas inną pracę. Na ostateczne rozstrzygnięcie kazano nam czekać do 5 maja – dodają.
Tymczasem, część Polaków, widząc co się dzieje, zaczęła wracać do kraju. Wielu z nich bilety powrotne sponsorowała rodzina. Ci, którzy zostali cały czas mieli nadzieję, że dostaną choćby jakiś niewielki procent swoich zarobków. 5 maja okazało się jednak, że nowej pracy nie ma. Co gorsza, nie będzie także zapłaty za roboty już wykonane, bo firma splajtowała.
– Pośrednik, który nas wynajął – o imieniu Simon – mówił, że jego klient splajtował, a on nie zamierza płacić z własnej kieszeni, bo z własnych środków dał wypłaty już poprzedniej ekipie – żalą się cieśle.
Polskim robotnikom zamiast wypłaty obiecano, że dostaną po 50 funtów i bilety do Londynu, żeby tam szukali sobie nowego zajęcia.
Wtedy mężczyźni zbuntowali się. W obecności przedstawicieli pośrednika i firmy, która go wynajęła oświadczyli, że zostają w hotelu i nie wyjdą z niego do momentu otrzymania zapłaty. Wtedy Brytyjczycy wezwali policję.
– Wtedy okazało się, że jesteśmy tu nielegalnie. Do dokumenty, które wypełniliśmy dla Home Office, nigdy nie zostały tam wysłane. Nie mieliśmy też odrębnych umów z angielskim pośrednikiem i nasza sytuacja okazała się nieciekawa – relacjonuje dalej Jan Miszkiewicz.
W obecności stróżów prawa angielscy biznesmeni przyrzekli, że 9 maja zapłacą pozostałym jedenastu Polakom dwa tysiące funtów i opłacą im bilety do Londynu. Mężczyznom nie pozwolono jednak zostać w hotelu. Na cztery dni policja zakwaterowała ich w domkach campingowych w Penzance, za które kazano im zapłacić!
– Właściciel ośrodka tak bardzo przejął się naszą historią, że nie wziął ani grosza. Gdyby był sezon, może znaleźlibyśmy jakieś zajęcie u niego, ale tak... – mówi ze smutkiem Miszkiewicz. – 9 maja zabraliśmy więc swoje 90 funtów i wsiedliśmy w autobus do Londynu. Reszta kolegów od razu pojechała do domu, my postanowiliśmy próbować dalej – opowiada.
Jeden z mężczyzn, który znalazł dorywczą pracę, zdecydował się zostać w Sidmouth, by pilnować spraw na miejscu. Jego losem mieszkańcy miejscowości przejęli się szczególnie, gdyż w Polsce zostawił on żonę i dziewięcioro dzieci.
– U nas było jeszcze gorzej niż u kolegów z Newquay; po pierwsze mieszkaliśmy w dużo gorszych warunkach. Także praca była znacznie inna niż ta, którą nam obiecywano. Pojechaliśmy jako cieśle, a robiliśmy czasem nawet za sprzątaczki – żali się Andrzej Pluta.
Mimo beznadziejnej sytuacji postanowił zostać. Przy pomocy miejscowego kościoła udało mu się nawiązać kontakt z prawnikiem, który chce poprowadzić ich sprawę.
– Prawnik mówi, że to było ogromne krętactwo i ma nadzieję, że uda nam się wygrać. W trakcie jego pracy okazało się np., że właściciel firmy – Tony Gill, która za podnajęcie nas miała zapłacić agencji, już raz ogłosił plajtę i uciekał ze Szkocji – opowiada pan Andrzej.
Ze wspomnianym przez cieślę biznesmenem, reprezentującym obecnie PenPol Group, udało nam się skontaktować.
– My nie zatrudniamy żadnych Polaków, korzystamy jedynie z usług agencji, które ich do nas przysyłają – twierdzi Tony Gill. – Domyślam się, że przypadek, o którym mowa miał związek z agencją Infinite Recruitment, która nie zapłaciła Polakom za wykonaną pracę. Dlatego ja z własnej kieszeni dałem im na bilety do Londynu i powrót do domu. Zapewniam jednak, że ci, którzy pracowali dla innych zatrudnionych przez nas agencji zostali opłaceni na czas – twierdzi biznesmen.
Skoro więc jednak PenPol Group zapłacił agencji Infinite Recruitment, a jej przedstawiciel – wspominany przez Polaków – Simon twierdzi, że nie otrzymał od firmy ani grosza, oznacza, że któryś z panów musi kłamać. Który? Nie wiadomo, bo po pierwszej rozmowie obaj stali się dla „Gońca” nieosiągalni.
Ale, zdaniem Polaków, nie tylko oni zawinili w sprawie. Cieśle mają żal także do agencji w Szaflarach, która w ich opinii nie poinformowała ich o prawdziwej sytuacji i zbyt długo pozwoliła im pracować dla niewiarygodnego pracodawcy.
Przedstawiciele firmy, którzy skontaktowali się z „Gońcem” także czują się pokrzywdzeni. Ich zdaniem, oni także padli ofiarą Infinite Recruitment, nad ofertą któregj bardzo długo się zastanawiali. Ostatecznie przekonały ich jednak dobre stawki, które firma zaproponowała Polakom.
Kto naprawdę zawinił? Na razie trudno jednoznacznie orzec, bo Szaflary przekonują, że sprawcą oszustwa jest Infinite Recruitment, przedstawiciele PenPolu także wskazują na tę firmę, a sam Infinite Recruitment twierdzi, że to właśnie PenPol dopuścił się oszustwa nie płacąc za wykonane prace. Ktokolwiek jednak by nie okazał się winny, szans na szybkie odzyskanie pieniędzy raczej nie ma.
Katarzyna Kopacz
*********
„Okazujemy wszelką możliwą pomoc”
Rozmowa z Ewą Palider przedstawicielką Agencji Pośrednictwa Pracy „Palider” z Szaflar.
Dlaczego uspokajaliście Państwo polskich pracowników angielskiej agencji Infinite Recruitment, którzy wyjechali za waszym pośrednictwem na Wyspy, mówiąc, że wszystko będzie OK, zamiast natychmiast przysłać swojego przedstawiciela, by wyjaśnić sprawę?
Pierwszą interwencję podjęliśmy u pracodawcy angielskiego w ciągu godziny po otrzymaniu informacji o czterodniowym opóźnieniu jednej wypłaty grupie dziewięciu zainteresowanym. Wysłaliśmy bezzwłocznie przedstawiciela firmy (z biegłym językiem angielskim), który przez kilka dni pobytu w Newquay wyjaśniał: powód konfliktu pomiędzy pracodawcą – Infinite Recruitment a angielskim właścicielem budowy z siedzibą w Newquay, który spowodował niewypłacenie w terminie należnych poborów grupie zainteresowanych zatrudnionych przez Infinite Recruitment; kondycję firmy budowlanej, możliwość dalszego zatrudnienia zainteresowanych przebywających w Wielkiej Brytanii na zakwaterowaniu należącym do firmy budowlanej i korzystających z wyżywienia opłacanego przez tą firmę.
Poszkodowani twierdzą, że nie pomogliście im nawet w zapewnieniu tłumacza
w momencie, gdy okazało się, że nie ma już więcej pracy, a co gorsza nie ma pieniędzy?
Zapewniliśmy pomoc tłumacza przez kilka dni na miejscu w Wielkiej Brytanii w Newquay oraz na bieżąco telefonicznie (na nasz koszt). Podjęliśmy też interwencję u pracodawcy angielskiego – Infinite Recruitment, który przedstawił pisemny kontrakt każdemu z zainteresowanych (w kraju przed wyjazdem) oraz z którym zawarliśmy pisemną umowę precyzującą jego pełną odpowiedzialność za zapewnienie skierowanym do niego Polakom: miejsca pracy, wypłatę poborów, rejestrację w Wielkiej Brytanii, odprowadzanie należnych podatków, pomoc w otwarciu konta bankowego oraz zapewnienie zakwaterowania wraz z wyżywieniem (będącego częścią wypłacanych poborów).
Budowy w Newquay i Sidmouth są na takim etapie, że nie ma obawy braku pracy. Problemem jest wstrzymanie wypłaty przez angielskiego pracodawcę, firmę Infinite Recruitment.
A dlaczego nie udzieliliście poszkodowanym żadnej pomocy prawnej – np. nie pomogliście w znalezieniu prawnika w Wielkiej Brytanii?
Zainteresowani przebywający w Newquay nawiązali kontakt z lokalnym prawnikiem angielskim i oczekują na wynik jego działań. My ze swojej strony wielokrotnie ostro interweniowaliśmy u pracodawcy angielskiego – firmy Infinite Recruitment i nadal to czynimy, a także przekazaliśmy (otrzymane od zainteresowanych) dane dotyczące ilości przepracowanych godzin, będące podstawą naliczenia wypłaty etc. Przekazaliśmy też zainteresowanym dane dotyczące wszelkich organizacji świadczących bezpłatną pomoc prawną w takich przypadkach. Wszyscy zainteresowani otrzymali od nas też propozycję powrotu do kraju na nasz koszt (skorzystało 7 osób) lub zaliczki na poczet biletów powrotnych w wysokości 400 zł (skorzystały 2 osoby). Były też zaliczki od angielskiej firmy budowlanej w wysokości najpierw Ł50 na osobę, a potem Ł100 na osobę, plus koszt biletu powrotnego do Londynu i do kraju dla wszystkich zainteresowanych.
Chcę również zaznaczyć, że część panów, którzy podjęli pracę w firmie Infinite Recruitment na budowie w Newquay w 2005 i 2006 roku jest nadal zainteresowana powrotem na dotychczasowe miejsce pracy.
Wszyscy zainteresowani otrzymali od nas propozycję podjęcia pracy w innych firmach w Europie, część osób już tam pracuje. Należy dodać, że panowie skierowani za pośrednictwem naszej agencji do pracodawcy angielskiego, Infinite Recruitment nie byli nigdy zatrudnieni przez nas. Pomimo tego nadal okazujemy wszelką możliwą pomoc osobom, które nie otrzymały części należnego im wynagrodzenia. Jest to bardzo bulwersujący i pierwszy taki przypadek w naszej pięcioletniej działalności.
Rozmawiała Katarzyna Kopacz
Bądź pierwszą osobą, komentującą ten artykuł.
Paczki do polski - najtaniej na w...
Szybki, tani i bezpieczny transport paczek oraz przesyłek na...
Opiekun seniora care and support ...
Care and Support Assistant Domiciliary (różne lokalizacje: H...
Poszukujemy lekarzy do polskiej k...
Poszukujemy obecnie lekarzy do dwóch polskich, renomowanych ...