12/05/2006 08:05:12
Wolałbym z panem rozmawiać jako z filozofem niż politykiem, ale czas na to, niestety, nie pozwala. Skąd pańska obecność w Londynie panie profesorze?
Wizyta ma charakter półoficjalny. Właściwie jestem przejazdem, ale postanowiłem wstąpić do Ambasady RP i zobaczyć Polski Ośrodek Społeczno-Kulturalny. Zostałem zaproszony na konferencję, mającą formę seminarium na temat dość popularny obecnie – wielokulturowości. Bierze w niej udział kilkunastoosobowa grupa politologów i socjologów, głównie brytyjskich, a ja jestem jedynym gościem spoza Commonwealth. Seminarium ma charakter zamknięty, potem się rozjedziemy i każdy wyciągnie sobie z tego spotkania wnioski o charakterze naukowym i politycznym dla własnego kraju.
Czy znany jest panu i innym senatorom problem tzw. „podwójnego opodatkowania”, z którym borykają się od czasu wstąpienia Polski do UE Polacy pracujący w Wielkiej Brytanii? Czy Senat uważa obecnie obowiązujące prawo, zmuszające Polaków do płacenia podatku od pieniędzy zarobionych w Wielkiej Brytanii, za prawe i sprawiedliwe?
Problem jest znany. Rozmawiamy o nim od dłuższego czasu. Po paru miesiącach praktyki politycznej, już nie dam panu słowa honoru, że problem zostanie rozwiązany. Bo nauczyłem się, że nie mogę ręczyć za sprawy, o których nie decyduję samodzielnie, choć wydają się oczywiste. Natomiast mogę zapewnić, że senatorowie znają temat i podejmują działania, by ten problem rozwiązać. Taka wola jest w Senacie.
Czy Senat i Wspólnota Polska, będąca stowarzyszeniem, poprzez które, realnie rzecz biorąc, Senat RP redystrybuuje większość pieniędzy przeznaczanych z budżetu państwa na pomoc Polakom mieszkającym poza granicami kraju, widzi potrzebę rozmowy z przedstawicielstwem Polaków, którzy przyjechali tu na krótko przed albo już po 1 maja 2004?
W obecnej sytuacji największej pomocy potrzebują Polacy na wschodzie, z powodów, których chyba nie muszę wyjaśniać. Ale interesuje nas też sytuacja Polaków w krajach zachodnich, współpracujemy ze społecznościami polskimi w Wielkiej Brytanii, Brazylii, Argentynie, Stanach Zjednoczonych, Niemczech. To, o czym pan mówi, ja traktuję jako zjawisko pewnego różnicowania się społeczności, ze względów generacyjnych, ze względów wrażliwości, może jeszcze innych. Natomiast nie wydaje mi się, aby był to problem, w którym Senat RP może i powinien uczestniczyć. Żyjemy w wolnych społeczeństwach i one mają swoją dynamikę. Jest oczywiście pewne naturalne ciążenie, wynikające z tego, że instytucja o dłuższym czasie funkcjonowania ma większe obyczajowe przywileje niż instytucje działające krócej. Stara emigracja ma wielkie zasługi dla pamięci historycznej i trwałości dziedzictwa i tych zasług nikt jej zabierać nie może. Natomiast oczywiście nie istnieje nic takiego, jak pisana lub niepisana umowa, że reprezentacją Polaków w Wielkiej Brytanii jest jakiś jeden podmiot. Drzwi do Senatu RP otwarte są dla każdego.
Jest też problem szczegółowy, ale myślę, że w ramach wpływów ciał ustawodawczych na władze wykonawcze kraju, można go próbować rozwiązywać również z poziomu Senatu – kilkusettysięczna rzesza Polaków jest obsługiwana w Konsulacie RP w Londynie przez kilkanaście osób. Stan osobowy konsulatu nie zmienił się znacząco od kilku lat, czy możemy liczyć, że również senatorowie będą w tej sprawie monitować rząd i odpowiednie ministerstwo?
To nie mieści się w moich kompetencjach jako senatora i wolałbym się na ten temat nie wypowiadać. Polski konsulat znajduje się w gestii Ministerstwa Spraw Zagranicznych. Ja rozumiem, że w tym pytaniu kryje się pretensja do rządu polskiego, że placówka nie nadąża za rzeczywistością społeczną. Ja przyjmuję to jako informację, ale nie jako pytanie.
Nie uciekniemy też od polskiej polityki. Czy zdaniem pana daje się budować IV Rzeczpospolitą z Andrzejem Lepperem jako koalicjantem, a prawdopodobnie również wicepremierem? Pytam pana również jako filozofa idei, profesora Uniwersytetu Jagiellońskiego.
Trudno odpowiedzieć na to pytanie abstrahując od kontekstu. Wariant koalicji z Andrzejem Lepperem był wyjściem, które od początku było traktowane przez PiS jako najgorsze z możliwych. Kłopot w tym, że lepszych wariantów nie udało się zrealizować. Więc co w takim razie można robić, skoro odpada nawet scenariusz wcześniejszych wyborów? I tutaj polityk jest w sytuacji przymusu sytuacyjnego. Jako teoretyk mogę się wymądrzać, natomiast jako polityk nie mam już tego komfortu. Np. dobrze by było wejść w koalicję z torysami. Wszelako torysów nie ma w polskim parlamencie. Można jeszcze nic nie robić. Jeśli IV Rzeczpospolita miałaby oznaczać wytworzenie się stabilności politycznej i generalnego oczyszczenia moralnego, no to oczywiście nie da się osiągnąć czegoś takiego, ponieważ czołowi politycy Samoobrony mają zasadnicze kłopoty z prawem, mówiąc delikatnie. No, ale nasz kłopot jest taki, że politycy z innych partii, którzy nie mieli kłopotów, nie chcieli wchodzić do tej koalicji. I to oni ponoszą dużą odpowiedzialność za obecny stan rzeczy. Jeżeli natomiast IV Rzeczpospolita oznacza wprowadzenie w życie pewnych ustaw, które zasadniczo zmienią kształt Polski, to realizacja takiego programu nie jest wykluczona. Ja wcale nie daję gwarancji, że jest to wykonalne, ale nie jest wykluczone. A gdyby się to udało dokonać, to nie ma przecież znaczenia czyimi rękoma.
Na poziomie funkcjonalnym nie ma. Ale nawet dla ludzi, którzy popierają PiS, wejście do rządu Andrzeja Leppera, na poziomie moralnym tworzy dysonans, budzi poważne wątpliwości…
Ja to doskonale rozumiem. To jest sytuacja dwuznaczna moralnie i co do tego nikt nie ma wątpliwości. Natomiast – powtarzam – wytworzyła się sytuacja, która nie ma precedensu w historii światowego parlamentaryzmu. Oto dwie partie polityczne, znajdujące się dość niedaleko od siebie, wygrały wybory i nie weszły w koalicję. To jest absolutne kuriozum polityczne. Mając szansę dokonania zmian, obiecując wyborcom dokonanie tych zmian, prowadząc kampanie w oparciu o wspólne dokonywanie zmian po wygranych wyborach, nie zawiązują koalicji. To jest rzecz niespotykana. W takiej sytuacji PiS próbował wszystkich wariantów, łącznie z wcześniejszymi wyborami. Pozostał ten najgorszy, który trzeba przyjąć jako konieczność sytuacyjną i wykorzystać najlepiej jak się da. Polityk nie powinien się obrażać na rzeczywistość, hamletyzować, ale robić to, co w danej sytuacji jest najlepsze.
No to cóż się stało panie marszałku, że nie zaistniał POPiS. Skoro pan powiedział A, proszę powiedzieć B?
Może ja nie powinienem tego mówić, bo w moich ustach jako polityka zaangażowanego po jednej stronie sporu zabrzmi to dziś mało obiektywnie, ale ja stawiam na tę tezę całą swoją reputację. I to nie jako polityka, tylko jako uczonego, jako profesora uniwersytetu. Mianowicie – decyzja o nie powstaniu koalicji to decyzja polityczna przywódców Platformy. I tę decyzję oni podjęli w stanie silnego wewnętrznego zdezorganizowania, po przegranych wyborach i później się tej decyzji trzymali. Nie pomogła presja społeczna, która zresztą nie było tak duża.
Natomiast w mediach od samego początku był taki przekaz, że PO robi dobrze nie wchodząc w koalicję. W normalnych warunkach politycy PO powinni byli zostać napiętnowani za to, że zdradzili swoich wyborców i że narazili Rzeczpospolitą na niepotrzebny kryzys. Ja nie mówię, że rozmowy koalicyjne byłyby łatwe. Ale kuriozum stanowi fakt, że do poważnych rozmów koalicyjnych w ogóle nie doszło. I wszyscy, którzy mają wiedzę o zachowaniach przywódców PO, to potwierdzą. Ja celowo wskazuję na przywódców. W przeciwieństwie do nich wielu znanych mi senatorów i posłów PO z oczywistych względów chciało tej koalicji. I to jest dla nich wielkie rozczarowanie. Postawiono ich bowiem w bezsensownej sytuacji. Siedzą, słuchają agresywnej retoryki swoich przywódców i nie mogą niczego zrobić dla Polski. Twierdzę, że zachowanie przywódców PO było z jednej strony haniebne, bo wpędzające Polskę w kryzys, a z drugiej kompromitujące, bo politycy nie powinni popadać w wewnętrzną dezorganizację.
I na koniec – czy po tych paru miesiącach w nowej dla pana roli – polityka, i w kontekście tego, jak się rozwinęła sytuacja na polskiej scenie politycznej, nie żałuje pan swojej decyzji o kandydowaniu? Czy nie wolałby pan nadal być głównie filozofem, publicystą, pisarzem i wykładowcą?
Ja oczywiście szedłem z tym założeniem, że wygramy wybory, i liczyłem, że być może będzie większość konstytucyjna, umożliwiająca zmianę konstytucji. Tej nie było, ale była znaczna większość. Nie, nie żałuję. Nie jestem człowiekiem naiwnym, nie cierpię na chorobę pięknoduchostwa. Nie mam natury histeryka. Kto przeczytał taką ilość książek o historii polityki jak ja, to nie może też być zaskoczony. Prawie wszystko już zostało tam opisane. Staram się w trudnych warunkach zrobić coś pożytecznego. Nie zrezygnowałem z mojej pracy naukowej, z pisania. Cierpi tylko moja praca dydaktyczna, bo radykalnie ograniczyłem ilość zajęć ze studentami. Oczywiste jest – wracając do pytania o samopoczucie polityczne – że czasami trudno nie odczuwać rozczarowania, zwłaszcza wtedy, gdy się widzi, jak wiele czasu i energii tracimy na rzeczy niepotrzebne. Ale nie żałuję wejścia do polityki. Dla mnie osobiście jest to ciekawa przygoda. Przede wszystkim jednak uważam, iż udaje mi się czasami coś dobrego dla Polski zrobić, także przy wsparciu koleżanek i kolegów z PO.
&&&
Notka biograficzna
Ryszard Legutko, 56 lat – profesor filozofii, wykładowca Uniwersytetu Jagiellońskiego i Wyższej Szkoły Europejskiej im. ks. Józefa Tischnera. Do października 2005 był prezesem Ośrodka Myśli Politycznej – czołowej polskiej instytucji zajmującej się niezależną analizą polityczną. Współtworzył ją w 1992 r. jako jedną z pierwszych w Polsce organizacji pozarządowych tego typu. Jako prezes OMP uczestniczył w licznych projektach badawczych poświęconych analizie polskiej polityki. Współpracował wówczas z najlepszymi polskimi politologami, filozofami, socjologami i prawnikami. Wśród konferencji, którym przewodniczył, warto wymienić „Narody i historia" (Kraków 1999) z udziałem premierów Polski i Ukrainy oraz „Solidarność narodów" z udziałem premierów Polski, Niemiec, Czech, Węgier i Słowacji (Gniezno 2000).
Zaangażował się także w projekt „Państwo polskie wobec Polaków na Wschodzie”, dotyczący jednego z najważniejszych zadań Senatu wspierania naszych rodaków za wschodnimi granicami RP. Od lat należy do najchętniej czytanych polskich publicystów. Znany jest z łam m.in. „Wprost”, „Rzeczpospolitej”, „Nowego Państwa”, „Życia”.
W latach 80. Ryszard Legutko między innymi redagował w Krakowie podziemną „Arkę”, jedno z najważniejszych niezależnych pism wydawanych w Polsce. W związku z działalnością opozycyjną w 2005 r. Instytut Pamięci Narodowej przyznał mu status pokrzywdzonego.
Na podstawie strony www.ryszardlegutko.pl
Bądź pierwszą osobą, komentującą ten artykuł.
Opiekun seniora care and support ...
Care and Support Assistant Domiciliary (różne lokalizacje: H...
Paczki do polski - najtaniej na w...
Szybki, tani i bezpieczny transport paczek oraz przesyłek na...
Poszukujemy lekarzy do polskiej k...
Poszukujemy obecnie lekarzy do dwóch polskich, renomowanych ...