MojaWyspa.co.uk - Polski Portal Informacyjny w Wielkiej Brytanii. Polish Community in the UK
Polska strona Wielkiej Brytanii

06/05/2006 09:49:23

Ku wyspom kanibali

Pewnego styczniowego przedpołudnia, kiedy to Europę zwykle mrożą polarne wiatry, a Australia napawa się palącym słońcem lata, udałem się do centrum Melbourne, by spotkać się z Mirosławem - od wielu lat właścicielem polonijnego biura podróży.

Polish Expres - Polski tygodnik w Wielkiej Brytanii

Pytanie, które mu postawiłem, dotyczyło korzystnej dla mnie oferty cenowej biletu na przelot z Australii na wyspy Vanuatu - jeden z najmniej znanych archipelagów południowego Pacyfiku. Niestety, pan Mirek,

pomimo wysiłku z jego strony, nie był w stanie mi pomóc; od lat koncentruje się bowiem na połączeniach Australii z Polską i lotów ponad błękitną przestrzenią Pacyfiku nigdy nie brał pod uwagę. Kiedy dowiedział się o moich planach podróży z namiotem po tamtejszych wyspach, wstał z fotela i spojrzał na mnie z powagą. - Co pan chce zrobić? Czy panu życie niemiłe? Przecież tam żyją sami kanibale! Oni tam pana zjedzą!!!

 

Tak głośno

  Niewiedza zawsze prowadzi do świata półprawd i uprzedzeń, tworzy fałszywe obrazy i mniemania, według których bez zastanowienia i na wyrost postrzegamy nieznany, bo nie doświadczony przez nas świat. Obawy pana Mirka - osoby wykształconej i podróżującej - stanowiły doskonały przykład, kiedy to bojaźń przed nieznanym nakazuje doprawić mu diabelskie rogi i wampirze kły. Jednej rzeczy nie mogę zaprzeczyć: pan Mirek, podobnie jak każdy z nas, słyszał i czytał o ludożercach z wysp Mórz Południowych i ta wiedza absolutnie wystarczyła, by urocze atole Melanezji, Mikronezji i Polinezji automatycznie zakwalifikować do ryzykownych, by nie rzec wręcz niebezpiecznych dla europejskiego człowieka. I od dziesiątek lat niewiele się w tej kwestii zmieniło, pomimo że telewizja dawno wprowadziła nas do najbardziej sekretnych zakamarków naszej planety. Ale „dzisiaj” to nie „wczoraj”, to nie epoka sprzed dwustu lat, kiedy to relacje o ludożerstwie na Pacyfiku dopływały do Europy. Dopiero wydarzenie na wyspach Fiji, to sprzed prawie 140 lat, na dobre uzmysłowiło Europejczykom prawdziwy wymiar pojęcia kanibalizm, a w wiktoriańskiej Anglii na tyle wzbudziło oburzenie, by nie rzec przestrach, że na wieki wypalono tamtejszym archipelagom piętno Wysp Kanibali. Od tego też czasu w Europie na dobre rozbudziły się mrożące krew w żyłach opowieści o okrucieństwie ludożerstwa na tamtejszych wyspach - po części prawdziwe, w przewadze wymyślone i z pewnością ponad miarę ubarwione czerwienią krwi oprawianego, ludzkiego mięsa. Miał się o tym przekonać ksiądz Thomas Baker - najlepszy, jak go ówcześnie oceniano, misjonarz Wesleyańskiego Kościoła Metodystów i jedyna biała ofiara kanibalizmu na Fiji. Tragiczne zdarzenia i nieunikniony los zastały Thomasa Bakera w środkowej części wyspy Viti Levu, gdzie zajmował się nawracaniem ludności tubylczej na chrześcijaństwo. By w pełni oddać klimat towarzyszący narracji zdarzeń z owego pamiętnego dnia, posłużę się rozemocjonowanym doniesieniem prasowym dziennika The Times, z 17 grudnia 1867 roku, który na pierwszej stronie głośno krzyczał czarnymi literami wytłuszczonej czcionki „Masakra na Fiji!”. Nastąpiło to pięć miesięcy po rozegraniu się dramatu - tyle czasu wieści z południowego krańca kuli ziemskiej potrzebowały, by lotem błyskawicy, via Australia, dotrzeć do Londynu.

 

 

Pióropusze palm

  Informacje w całości opierały się na szczegółach uzyskanych z gazet australijskich. Według nich ofiarami mordu padł nie tylko sam ksiądz Baker, ale i jego pomocnicy w posłudze misyjnej, między innymi Shadrach Seileka - krajowiec i osobisty asystent misjonarza, miejscowy katecheta oraz sześciu uczniów, także krajowców, biorących udział w przyuczeniu do pracy misyjnej. Grupa misjonarzy podróżowała po wioskach Viti Levu, goszcząc tym razem na terenach plemienia Navosa. W sobotę, 20 lipca, misjonarze przybyli do wioski Gayadelavatu - największej z osad plemienia Navosa. Aczkolwiek mieszkańcom osady daleko było do okazania radości z tytułu pojawienia się „intruzów”, to najmniejszym nawet gestem nie okazano przybyłym wrogości. W pokoju także goście jak i mieszkańcy wioski udali się na nocny spoczynek. Następnego dnia rano, gdy słońce grzało pióropusze palm, Baker zwrócił uwagę na zachowanie tubylców, które wprowadziły go w zaniepokojenie. Przeczuwając niepokoje, ksiądz postanowił opuścić wioskę. - Ubierzcie się i niedługo wyjdziemy stąd, bo inaczej mogą z nami źle postąpić - ostrzegł spokojnym i ciepłym tonem. Po modlitwach, w trakcie intonowania pieśni, gdy drużyna gotowała się do wymarszu, podszedł wódz Nakatakataimosi. - Chodźcie, pokażę wam wygodną ścieżkę idącą na wybrzeże Vuda - zaproponował gościnnie. A że był to zamierzonego cel przeprawy misjonarzy, chętnie na to przystali. Baker dał sygnał do wymarszu. Na czele kolumny pomaszerował wódz z bitewną pałką przesadzoną przez opaskę biodrową. Za nim podążył Baker. Podczas marszu od grupy odłączył się jeden z uczniów, by zapytać o coś napotkanego krajowca. Zauważył wtedy, że w wiosce nastąpiło niezwyczajne ożywienie: mężczyźni opuszczali chaty i uzbroiwszy się w pałki i włócznie podążali śladem misjonarzy. Pobiegł co sił, by ostrzec towarzyszy. Dogoniwszy kolegów zdał gorączkowo relację ze swojego spostrzeżenia. - Oni nas zaatakują! - na chwilę podniósł głos, by nadać mu błysk całkowitej pewności. Ledwie katecheta Aisea pomyślał o realnym zagrożeniu, mocne uderzenie wymierzone w jego głowę nieomal pozbawiło go życia. Na lewym ramieniu niósł niewielkie drewniane pudełko i ono szczęśliwym trafem przejęło impet morderczej pałki. Lekko tylko zamroczony, odruchowo rzucił się w gęstwinę dżungli. Thomas Baker odwrócił się, by natychmiast pojąć powagę zaistniałej opresji. - Nie uciekajcie! - krzyknął w pierwszym odruchu, ale nie dokończył komendy, bowiem potężne uderzenie od tyłu rozpłatało mu potylicę. Nad ciałem misjonarza pojawił się cień jego oprawcy – wodza Nakatakataimosi.  Zginęli wszyscy pominąwszy Aisea i Josefata. Dotarli do kwatery misji, gdzie opowiedzieli o szczegółach zdarzeń. W dalszej części relacji The Times podał, że podjęto natychmiastowe kroki służące wyjaśnieniu okoliczności zbrodni i poinformował o decyzji wysłania oddziałów wojska, celem przeprowadzenie akcji odwetowej pośród plemion zamieszkujących owe tereny. Kilkunastu Białym, zamieszkującym wyspę, rozdano broń i dodatkowe zaopatrzenie. By uniknąć represji na dużo większą skalę, Thakobau - główny wódz wyspy Viti Levu - zobowiązał się do ukarania sprawców mordu. W akcji, którą przeprowadził na terenie plemienia Navrosa, stracił prawie 100 wojowników.

Tyle relacja gazety. Nieznacznie później, w kolejnych rewelacjach z wysp i w toku dochodzenia podano detale dotyczące tragicznego dnia: pisano o sprofanowaniu ciał i ich rytualnym skonsumowaniu. Ciało Thomasa Bakera rozczłonkowano i ugotowano w pokaźnym garnku, po czym spożyto. Jeden z jego butów gotowano ponad miesiąc, lecz skóra nadal była zbyt twarda, by dać się pogryźć. Dzisiaj owy but i rytualny gar, w którym gotowano ofiary, zobaczyć można w Muzeum Narodowym Fiji w Suva. W liście, jaki na kilka miesięcy przed śmiercią Thomas Baker wysłał do żony, pisał, że jego misja bez wątpliwości dowiedzie, iż „ …tubylcy z Fiji nie są amatorami ludzkiego mięsa”. Morderstwo krańcowo podzieliło mieszkańców samej wyspy. Do uczestniczenia w przygodach podczas podróży po archipelagu Vanuatu - wyspach ludożerców - zapraszam Czytelników w następnych wydaniach Polish Express.

 

Andrzej Łapiński

 
Linki sponsorowane
Zaloguj się lub zarejestruj aby dodać komentarz.

Komentarze

Bądź pierwszą osobą, komentującą ten artykuł.

Reklama

dodaj reklamę »Boksy reklamowe

Najczęściej czytane artykuły

        Ogłoszenia

        Reklama


         
        • Copyright © MojaWyspa.co.uk,
        • Tel: 020 3026 6918 Wlk. Brytania,
        • Tel: 0 32 73 90 600 Polska