04/05/2006 19:54:13
Tottenham, tam jest duży squat - informuje dziewczyna z osiedlowego warzywniaka na londyńskim Shoreditch. Kruczoczarne dredy z jaskrawo bordowymi pasemkami, dużo piercingów na twarzy. Przyjechała na czarnym holendrze. Z kolei ekspedientka w samym Tottenham nigdy o żadnym nie słyszała. Policjanta na rogu ulicy nie pytam. Lepiej nie drażnić lwa. Ale oto nadciąga odsiecz: dwie dziewczyny - wyglądają jakby właśnie urwały się z alter globalistycznej pikiety. - Tu jest dużo squatów. Pewnie szukasz Polaków? - pochodzą ze Słowacji. Też mieszkają na squacie, tylko innym. - Znasz Ola? - pytają. Nie, nie znam, ale chętnie poznam.
Po chwili staję przed wskazaną posesją. Osiedlowa uliczka. Szeregowa zabudowa. Przydomowe trawniczki bez tropikalnych bluszczy, ale zadbane. Na drzwiach znajduję kartkę zatytułowaną „Legal Warning” z następującym tekstem w języku angielskim: „Powołując się na Part II, Criminal Law Act 1977 znowelizowany mocą Criminal Justice and Public Order Act 1994, ostrzegamy, że: Żyjemy w tej nieruchomości, jest ona naszym domem i mamy zamiar tu nadal mieszkać. (...) Każde wtargnięcie na jej teren lub jego próba jest przestępstwem zagrożonym karą grzywny w wysokości do pięciu tysięcy funtów. Jeśli chcesz nas stąd usunąć musisz przedstawić pisemne orzeczenie sądu o nakazie eksmisji (...).”
Luksus na ulicy
Mimo zwiastującej pewność siebie adnotacji, w środku długo nikt nie daje znaku życia. Jednak przez uchyloną w oknie na parterze roletę zauważam nieco spłoszoną twarz młodego chłopaka. Dopiero w odpowiedzi na bardziej natarczywe nawoływania słychać kroki na schodach i dojrzalej brzmiący męski głos: - No otwórz, otwórz - to właśnie Olo. Ma 32 lata, jest doświadczonym squatersem. On pierwszy zasiedlił ten dom. Hol na dole, schody i korytarz sprawiają wrażenie jakby były w stanie wiecznego remontu: posadzka z gołego betonu, stopnie drewniane - mocno wytarte, na ścianach różnobarwne połacie farby na przemian z gipsowymi łatami, jakby ktoś wciąż nie mógł się zdecydować, na jaki kolor wszystko pomalować. Po chwili siadamy w living roomie na pięterku. Sofa z Ikei, chociaż miejscami nieco postrzępiona, kolorowy dywanik, stolik do kawy, półki z kolekcją filmów na DVD. W nobliwym skórzanym fotelu obok ktoś gra na PlayStation wpatrzony w duży ekran telewizora.
- To wszystko znalezione na wystawkach - tłumaczy Olo i zapuszcza z kilkupiętrowej wieży stereo ostre techno. - Marcin, który z nami mieszka, zna się na elektronice. Nawet nie wiesz, jakie rzeczy ludzie tu wystawiają na śmietnik. Na przykład zepsuje im się telewizor i oni kupują następny. A w nim trzeba wymienić tylko jeden bezpiecznik i gra jak nowy.
W ten sposób też zresztą dorabia. Naprawiony sprzęt można sprzedać z powrotem na targu.
- Za 10 - 20 funtów każdy weźmie z pocałowaniem ręki.
Ziom komuna
W domu oprócz Ola mieszka jeszcze sześć osób, w tym jedna para. Pracują różnie: raz się trafi coś na budowie, kiedy indziej jakieś malowanie. Ale nikt głodem nie przymiera. Są jak jedna, wielka rodzina. W potrzebie każdy każdemu pomoże.
- W końcu jesteśmy ziomalami z jednego miasta - z Rzeszowa. Znamy się od urodzenia.
Olo jest w Londynie od trzech i pół roku. Do Polski z powrotem się nie wybiera. Kumple dojechali później:
- Któregoś dnia dzwoni do mnie Student: „Czy możesz po nas przyjechać?” Ja mówię, że do Polski nie jadę. A on na to: „Ale my jesteśmy pod Tesco, koło Victoria Station” - wspomina z uśmiechem Olo. - Sprzedaliśmy z kumplem samochód, popatrzyliśmy się na siebie i ja się go spytałem: To, co jedziemy do Ola do Londynu? Kupiliśmy bilety i jesteśmy - odzywa się miłośnik PlayStation. To właśnie Student. W domu jest jeszcze Manix - nieśmiały gość z okna. Siedzi przy komputerze w swoim pokoju, zanurzony w wirtualnej rzeczywistości.
Squatersi zamierzają wkrótce założyć stacjonarną linię telefoniczną, więc będzie miał i Internet. W domu każdy ma swój pokój - dopieszczone własne miejsce na ziemi. Wspólna jest łazienka z gorącym prysznicem i kuchnia - bez gazu, ale i tak wszystko można podgrzać elektrycznie, bo jest prąd. - Chcieliśmy za niego nawet płacić. Zadzwoniłem do tych z elektryczności, ale przyszli i powiedzieli, że nie ma liczników - opowiada Olo. - Po jakimś czasie przyszli je założyć, ale się okazało, że znowu czegoś tam nie ma. No i jakoś tak do dziś nie odłączyli.
NOMADZI
Olo mieszkał już kiedyś na innym squacie. Nieruchomość była własnością miasta i po kilku miesiącach przyjechała policja z nakazem eksmisji. Opuścili ją, ale stoi pusta do dziś. Wprowadzili się do innego domu. Po jakimś czasie zjawili się jednak ludzie twierdzący, że są prawowitymi lokatorami. Nie potrafili tego udowodnić, więc doszło do awantury i bijatyki:
- Straciliśmy wtedy dużo rzeczy, ale jak widać szybko odrobiliśmy straty. Do obecnego domu wprowadzili się siedem miesięcy temu. Stał pusty, z oknami zabitymi blachą. W środku śmieci po pas, zapchana kanalizacja. - Uprzątnęliśmy wszystko. Sąsiedzi są zadowoleni, że im się robactwo nie lęgnie. Nawet właściciel nas odwiedził. Ale zobaczył, że dbamy o dom, więc na razie nas zostawił. Powiedział nawet, że jak będzie miał kasę, to nas wynajmie, żeby to wyremontować. Ich nadzieją jest dziewczyna kumpla, który z nimi mieszka. Zaszła w ciążę. A brytyjskie prawo stanowi, że kobiety z dzieckiem nie można eksmitować. W każdym razie nie na bruk. Więc miasto będzie musiało zapewnić lokal zastępczy.
Nowa kolonizacja
Moja filozofia jest taka: Jak nie muszę za coś płacić, to nie płacę - deklaruje Olo. - A w tym kraju prawo jest takie, że jak dom stoi pusty i nie ma właściciela, to można się do niego wprowadzić i starać się o zasiedlenie. Jak nie robisz burd i nie dilujesz narkotyków to nikt nie ma cię prawa wyrzucić bez nakazu eksmisji. A sądowy proces o eksmisję trwa zwykle około sześciu miesięcy. To wystarczająco długo, żeby sobie pomieszkać. Olo wie nawet skąd takie prawo się wzięło: - Zostało ono wprowadzone dawno temu z myślą o zasiedlaniu kolonii Zjednoczonego Królestwa, takich jak Stany Zjednoczone czy Australia. I tylko, że Anglia to wciąż Zjednoczone Królestwo - rozpościera ręce w geście legislacyjnego tryumfu.
Opuszczam squot z niejasnym poczuciem, że płacąc miesięcznie niezłą fortunkę za ciasną klitkę, wychodzę na strasznego frajera. Zauważam jednak przed domem piętrzące się czarne worki ze śmieciami: - Co, nie starcza wam, żeby płacić za wywóz śmieci?
- Zwykle sam wszystko wywożę na śmietnisko tu w okolicy - jest darmowe. Ale to są resztki z czyszczenia rynien i nie chcę poplamić tapicerki - Olo wskazuje na pyszniącego się przed domem bordowego forda escorta.
Jaromir Rutkowski
Bądź pierwszą osobą, komentującą ten artykuł.
Poszukujemy lekarzy do polskiej k...
Poszukujemy obecnie lekarzy do dwóch polskich, renomowanych ...
Opiekun seniora care and support ...
Care and Support Assistant Domiciliary (różne lokalizacje: H...
Paczki do polski - najtaniej na w...
Szybki, tani i bezpieczny transport paczek oraz przesyłek na...