MojaWyspa.co.uk - Polski Portal Informacyjny w Wielkiej Brytanii. Polish Community in the UK
Polska strona Wielkiej Brytanii

14/04/2006 09:45:42

W Londynie miałam szczęście

U rodziłam się w Queen Charlotte’s Hospital na Hammersmith. Wtedy nikt nie wiedział, że tam właśnie powstanie POSK. Nasz pierwszy dom był w Kew Gardens. Główna brama tego bodajże największego na świecie ogrodu botanicznego Kew Gardens, Victoria Gate,  znajdowała się na końcu naszej ulicy.

Kew jest niezwykły. Jako mała dziewczynka chodziłam tam codziennie na spacer. O każdej porze roku coś tam kwitnie, a w oranżeriach orchidee, palmy i inne egzotyczne rośliny. Oczywiście jest tam masę ptactwa, kaczek, wiewiórek i innych stworzeń. Dla mnie był to zaczarowany świat. Stoi tam także bardzo wysoka, autentyczna chińska pagoda, dar Chin dla królowej Viktorii. Tata mi powiedział, że w niej mieszka wiedźma  i że nocą wylatuje przez okno najwyższego piętra na swojej miotle. Ja mu absolutnie wierzyłam i się bardzo bałam blisko do niej podejść. Zbierałam tam, z dziadkiem i moją siostrą,  słodkie kasztany, z których mama robiła pyszny deser i rajskie jabłuszka, z których robiła konfitury. To były cudownie beztroskie czasy.
Piękne były także spacery z dziadkiem wzdłuż Tamizy. Albo od Kew Bridge do Richmond, albo od Chiswick, gdzie zamieszkaliśmy, do Hammersmith. Na tym odcinku,  Strand-On-The-Green, tuż nad rzeką  stoją przepiękne stare domy. Lubiłam tam chodzić i marzyć, że kiedyś będę w takim domu mieszkać. Lubiłam też Richmond, bo dobrze je znałam, ponieważ przez jakiś czas chodziłam tam do szkoły . W samym pięknym Richmond Park, w białym pałacyku mieściła się szkoła baletowa „White Lodge”. Kształciły się tam małe baletniczki Royal Ballet. Mnie, na szczęście dla baletu, wyrzucili z tej szkoły za chodzenie po drzewach. Nigdy bym nie została primabaleriną,  bo nie byłam wystarczająco pracowita i bym się męczyła w corp de ballet. A tak zostałam aktorką.
Właśnie. Chodziłam do szkoły teatralnej  na Gloucester Rd. Wtedy, właściwie jeszcze jako amatorka, zaczęłam grać w teatrze emigracyjnym w Ognisku Polskim, na South Kensington.  Bardzo polubiłam tę część Londynu. Była szykowna i miała bardzo specyficzną atmosferę  podniecającą dla nastolatki, która chciała  bardzo dużo od życia i była zafascynowana wielkim światem! Spędzałam też dużo czasu w Chelsea i na King’s Rd. W latach 60. była tam cudowna atmosfera. Wtedy była to najbardziej ”trendy” część Londynu. Tam powstały pierwsze modne „boutiques”.

Jak było mi smutno i ciężko, to chodziłam albo na South Bank, albo do National Gallery. Szczególnie lubiłam chodzić do NFT, bo tam grali filmy, których nigdzie indziej nie można było zobaczyć. Chyba że w już nie istniejącym Paris Pullman na Chelsea, albo  w Gate Cinema na Notting Hill Gate.  No tak, Notting Hill Gate też lubiłam. Często oczywiście odwiedzałam Portobello Market. Ale wracając do South Bank: atmosfera w Festival Hall jest niepowtarzalna. Poza tym, że koncertują tam największe sławy, to latem jest bardzo przyjemnie usiąść tam, nad Tamizą.
Londyn w ogóle działa na wyobraźnię. Jeśli się tylko tego pragnie. Market w Southhall przenosi nas do Bombaju. Cudowne są City, EastEnd, Docklands, muzea, galerie, piękne parki ze starymi pałacami jak na przykład Osterley, Chiswick,  Syon House. W ogóle w Londynie miałam szczęście. Dzięki serdecznemu przyjacielowi, który był profesorem ekonomii w Cambridge i LSE mogłam zobaczyć kluby, do których on należał jak „Gentleman’s Club”, the Garrick Club. Tam człowiek miał uczucie, że naprawdę odbył podróż w czasie, do czasów minionych. Notabene, chyba pod presją naszych czasów, ale bardzo niechętnie wpuszczali tam kobiety, choć tylko do restauracji i to nie codziennie! Mój miły przyjaciel zapraszał mnie także do Izby Lordów na obiad albo na „tea”. Dzięki niemu zobaczyłam, jak wpływowi i bogaci londyńczycy spędzają czas. Oczywiście między innymi Royal Opera House w Covent Garden, gdzie szampan „in the crush bar” był obowiązkowy.
Tak więc poznałam świat starych tradycji angielskich, chociaż tak naprawdę nie był w ogóle moim światem. Ja byłam córką Polaków. Mój drugi świat to było wszystko związane z londyńską polską emigracją. Chyba połowę życia spędziłam na próbach w Ognisku Polskim i później w POSK-u, gdzie grałam w tylu przedstawieniach. Jako dziecko należałam do polskich zuchów na Fulham, a później byłam zastępową  w harcerstwie na Chiswick. Chodziłam na polskie bale, zawsze urządzone w eleganckich londyńskich hotelach.  Lubiłam chodzić na polską mszę o 13.00 w Brompton Oratory . To było jeszcze nim powstał kościół polski Andrzeja Boboli i oczywiście polski kościół na Ealingu. Spotykaliśmy się tam - młodzież polska emigracyjna i szliśmy na kawę do Cul De Sac - kawiarni na Knightsbridge,  której właścicielem był Polak, Jan Jankowski. Staraliśmy się mówić między sobą po polsku, ale prawda była taka, że nam łatwiej mówiło się po angielsku.
Więc mój Londyn wywołuje we mnie masę skrajnych uczuć i emocji.
Poza tym kochałam wszystkie ciche, spokojne miejsca Londynu. Ogrody, parki, małe uliczki, przejażdżki łodzią po Tamizie. Ale ciągnęły mnie także huk i szum wielkiej metropolii. Centrum, piękne sklepy, restauracje, nawet lubiłam jeździć metrem i po prostu patrzeć na ludzi i na to, co się dzieje wokół.
To dziwne, los sprawił, że teraz mieszkam w Zielonkach pod Krakowem. Już dalej od Londynu nie może być. Tak, tęsknię za Londynem, ale trudno się dziwić. Tu przecież spędziłam cudowne chwile młodości i cudownego dzieciństwa, dzięki moim wspaniałym rodzicom. Teraz cieszę się przyrodą i spokojem, jakie mi ofiarują Zielonki.
Niemniej czekam z niecierpliwością na wyjazd do Londynu, gdzie mam wiele do zwiedzenia, idąc szlakiem moich wspomnień. Już nie mówiąc o tym, że znów mam wystąpić w teatrze w POSKU.

Jej matka była córką Polaka i Niemki żydowskiego pochodzenia. Gdy do władzy doszli naziści, uciekła z rodzicami do Anglii. Tam poznała przyszłego ojca Krystyny. Wszyscy pamiętamy ją z filmu Stanisława Barei „Miś” (1981, jako Aleksandra Kozeł). Niedługo po tym, gdy film wszedł na ekrany, ogłoszono stan wojenny i polska kariera aktorki skończyła się, zanim na dobre się zaczęła. Krystyna Podleska wróciła do Anglii, i dopiero od ośmiu lat znów mieszka w Polsce. Wkrótce będziemy mogli ją zobaczyć w zabawnym monodramie w reżyserii jerzego gruzy „Mój boski rozwód” (organizacja: Irena Delmar i Grzegorz Stachurski, Związek Artystów Scen Polskich za Granicą – ZASP). Spektakle: 22.04, godz.19.00, 23.04, godz.16.00.

 
Linki sponsorowane
Zaloguj się lub zarejestruj aby dodać komentarz.

Komentarze

Bądź pierwszą osobą, komentującą ten artykuł.

Reklama

dodaj reklamę »Boksy reklamowe

Najczęściej czytane artykuły

        Ogłoszenia

        Reklama


         
        • Copyright © MojaWyspa.co.uk,
        • Tel: 020 3026 6918 Wlk. Brytania,
        • Tel: 0 32 73 90 600 Polska