MojaWyspa.co.uk - Polski Portal Informacyjny w Wielkiej Brytanii. Polish Community in the UK
Polska strona Wielkiej Brytanii

09/04/2006 10:50:16

O trzech takich, co ukradli Księżyc

Szulandii próżno szukać na mapach świata. Uwierzcie jednak, że zamieszkuje go blisko 40 milionowy naród. Ich mieszkańcom przyświeca kredo życiowe: czy się stoi, czy się leży sto szulandów się należy...

Polish Expres - Polski tygodnik w Wielkiej Brytanii

Szulandzkim obywatelom praca przychodzi ciężko. Po pierwsze, nie ma jej. To znaczy jest jej mnóstwo, bo na przykład drogi są najgorsze w całym okolicznym świecie.

Jest jeszcze jedna przyczyna powszechnego nieróbstwa. Ewolucja zmieniła kończyny górne Szulandczyków. To znaczy nadal mają oni ręce jak inni ludzie, ale jakby inne. Niby ręce, ale służące, do czego innego. Jednemu do pokazywania palcami tego, czego nie zrobiono, drugiemu do wygrażania pięścią innym, trzeciemu do wzruszania ramionami, a jeszcze innym do ich rozkładania w geście zdziwienia. Robert, Kinga i Bogdan znali się już w Szulandii. Byli wytworem tamtejszej cywilizacji wychowanym na przekazywanym od pokoleń staroszulandzkim powiedzeniu, będącym kredo życiowym znakomitej większości: czy się stoi, czy się leży sto szulandów się należy.

Trójka bohaterów od dawna zamierzała opuścić Szulandię. Mieli rodziny, ale nie mieli pomysłu jak je utrzymać. Dawno już spieniężyli to, co posiadali. Kable wysokiego napięcia to aż do sąsiedniej wioski zwinęli. Potem rozkręcili tory, a później nadziwić się nie mogli, że pociągi nie jeżdżą.

I tak Kinga, Robert i Bogdan w ciemny listopadowy wieczór dotarli do Londynu.

 

Kinga w tomacie

Kinga był chyba najsprytniejsza z całej trójki. Bardzo szybko zorientowała się, że aby zarobić przyzwoite, tzn. duże pieniądz potrzebne są dwie rzeczy. Po pierwsze znajomość języka, a po drugie dar przekonywania. Tę drugą cechę miała wrodzoną.  Dość szybko poznała Piotra, trzydziestokilkuletniego młodzieńca. Spodobała mu się Kinga i jej szalone, aczkolwiek proste i w sumie prymitywne pomysły. Przy jego znajomości angielskiego, manierach, sposobie ubierania się i jej darze sugestii - powinni zajść daleko.  Zamieścili w internecie ogłoszenie o poszukiwaniu do pracy kilkunastu osób. Znajomość języka nie była wymagana, a nawet jak się później okazało niepożądana.

We wskazane miejsce zgłosiło się w sumie około trzydziestu młodych ludzi. Rozpoczęła się selekcja. Miał to być legalny, dwuletni kontrakt w przetwórni ryb u wybrzeży Szkocji. Należało mieć masę niezbędnych dokumentów, szkolenie BHP, no i... pieniądze. Po tym warunku połowa odpadła. Kinga jednak z takim zapałem i przekonaniem mówiła o wspaniałych perspektywach, że do pracy udało się zwerbować 14 osób. Koszty CV, CRB, szkolenia, badań lekarskich, transportu do miejsca przeznaczenia i zakwaterowania, w kwocie 760 Funtów trzeba było uiścić przed podróżą. Na miejsce dojechali po 11 godzinach podróży. Hotel, zakwaterowanie, kąpiel. Kinga zawołała wszystkich do holu, bo o 12 w południe miała przedstawić ich w fabryce. Przetwórnia ryb, jakich w Szkocji sporo. Łącznie pracuje tu siedemdziesiąt - osiemdziesiąt osób. Szproty w oleju, w zalewie pomidorowej, kilka odmian tuńczyka, łosoś. W pokoju konferencyjnym dwóch starszych panów długo coś mówiło, uśmiechało się. Piotr tłumaczył cały czas. Tu będziecie to, tam tamto i tak dalej. Po mniej więcej trzech godzinach powrót. Jeszcze była kawa, kruche ciasteczka, no i wizytówki. Uścisk dłoni, uśmiech. Do jutra! Znowu hotel. Serdeczne pożegnanie z Kingą i Piotrem. Byli naprawdę wdzięczni. Pamiętajcie jutro o siódmej przy bramie. Traficie? No bez przesady, my mielibyśmy nie trafić? Za dziesięć siódma cała dwunastka karnie zameldowała się w fabryce. Niestety nie potrafili wytłumaczyć pracownikowi ochrony celu swej wizyty. W końcu podali mu otrzymaną wczoraj wizytówkę. Podszedł do nich dzień wcześniej poznany mężczyzna, dyrektor, lub ktoś nie mniej ważny. Telefon do Kingi i Piotra nie odpowiadał. Wrócili do hotelu. Usłużna recepcjonistka gdzieś telefonowała. Zjawił się staruszek, jak się okazało Polak. Zadzwonił do fabryki. Rozmawiał prawie pół godziny. Starszy pan nie mógł powstrzymać się od śmiechu. Co się stało? Okazało się, że Piotr z Kingą jako przedstawiciele Polskiego Urzędu Morskiego przywieźli pracowników, aby zapoznali się ze szkocką specyfiką produkcji. No i co, i co? Ano nic. Zapoznaliście się i koniec, kwita. Nie wiedzą, co robić. Policja? Wstyd na cały świat.

 

Robert Company

  Roberta droga do pieniędzy miała być w zamierzeniu znacznie prostsza. Wiedział już po kilku tygodniach pobytu, że tylko budowlane prace mają przyszłość. No tak, ale on do roboty przecież nienawykły. Inwestycję rozpoczął od chodzenia do pubu. Dość szybko poznał kilka osób, które chciały pracować, ale nie wiedziały gdzie i jak się za to zabrać. Postanowili wziąć wspólnie sprawy w swoje ręce i powierzyć je najmądrzejszemu, najlepszemu, słowem wybawcy - Robertowi. Wszak już wiedzieli - właśnie od Roberta - że ma on wspaniały kontrakt budowlany do realizacji. Odnawianie elewacji frontowej Alexandra Pallace w Londynie.

Byli już na miejscu i oglądali front robót. Zrobili masę fotografii, porobili szkice, a Janek zmierzył dokładnie długość i szerokość pałacu. Wysokość wzięli na oko. Zostali stałymi bywalcami pubu, gdyż dyskusjom nie było końca.  Ostatniego dnia, jaki im został, aby przedstawić kosztorys Robert załamał ich. Albo zapłacą 150 tysięcy, albo roboty nie dostaniemy - powiedział. Nieśmiało zaprotestowali, ale Robert postawił na swoim. We wtorek miał dla nich dwie wiadomości, dobrą i złą. Dobra to taka, że jest zgoda na 150 tysięcy, a zła to taka, że muszą dać managerowi 10 procent, czyli 15 tysięcy i to z góry. No to koniec - powiedział Robert. Coś ty, musimy te pieniądze zdobyć. Jak powiedzieli, tak zrobili. Janek sprzedał escorta, Zdzichu golfa, każdy coś tam dopożyczył, w każdym razie po kilku dniach w pubie prawie, że uroczyście wręczyli mu 12,600 Funtów. Robert promieniał. Popili aż miło. Robert stawiał. Fundował, co prawda z tych pieniędzy, co dostał od chłopaków, ale i tak przecież musiał dołożyć do 15 tysięcy. To był czwartek. W poniedziałek zorientowali się, że tak naprawdę to nikt z nich nic nie wie o Robercie. Jego telefon milczał jak zaklęty. Do pubu przestał przychodzić. Byli też przy Alexandra Pallace, ale i tam go nie było.

 

Bogdan LTD

  Bogdana w Szulandii znali wszyscy. Przynajmniej w okolicy, gdzie mieszkał. Sławę zyskał, kiedy z kolegami w biały dzień odłączyli ze składu pociągów wagon, rozładowali go, a później pocięli i sprzedali na złom.

Po przyjeździe do Londynu długo zastanawiał się, co robić. W końcu za radą ojca, który mu jej kiedyś w dobrej wierze udzielił postanowił robić to, co potrafi najlepiej, no i do czego był przyuczony. W dzielnicy White City wynajął magazyn. Zamówił telefonicznie dużą partię wartościowego towaru za kilkanaście tysięcy Funtów. Uiścił przedpłatę. Umówił się na dostawę w piątek po południu. O umówionej porze pod magazyn podjechał samochód. Dostawca upewnił się czy odbiorca uiści zapłatę. Tak oczywiście, zaraz po rozładunku - zapewnił Bogdan. Kilkadziesiąt minut później towar był już zamykany na klucz. Bogdan zaczął wypisywać czek. Dostawca jednak zauważył, że nie taka miała być forma zapłaty. No to cóż jeszcze zdążymy do banku - powiedział Bogdan. Niestety, na koncie nie ma pan pieniędzy usłyszał Bogdan. Nie, to jakieś nieporozumienie. Tak bywa, powiedział miejscowy dostawca, ale niestety towar muszę zabrać z powrotem. No tak, oczywiście, przykro mi - krygował się Bogdan. Wracamy, jadę za tobą. Dostawca nawet nie zauważył, kiedy Bogdan przestał jechać za nim. Zresztą zaraz przyjedzie, a zresztą mam klucz, więc zacznę już załadunek -pomyślał. Jakież było jego zdziwienie, kiedy po otwarciu drzwi zobaczył pustą halę. Okradli go - tak pomyślał o Bogdanie, bo w tym momencie nie miał jeszcze podstaw, aby sądzić inaczej. Każda minuta oczekiwania rozwiewała jednak jego wcześniejsze wątpliwości. Nie ma wątpliwości, gdzie jest Szulandia. Powoli coraz więcej spokojnych obywateli Wysp wie jak ją odnaleźć na mapie świata.

 

T. FoczPański

 
Linki sponsorowane
Zaloguj się lub zarejestruj aby dodać komentarz.

Komentarze

Bądź pierwszą osobą, komentującą ten artykuł.

Reklama

dodaj reklamę »Boksy reklamowe

Najczęściej czytane artykuły

        Ogłoszenia

        Reklama


         
        • Copyright © MojaWyspa.co.uk,
        • Tel: 020 3026 6918 Wlk. Brytania,
        • Tel: 0 32 73 90 600 Polska