12/03/2006 11:17:30
Zabawa była naprawdę przednia. W trakcie koncertu można było usłyszeć m. in. takie hity jak „Gdzie jest Ola", „Panorama Tatr", „Nietykalni", „Naj story" czy „Czarny śnieg". Muzycy znaleźli też czas, by porozmawiać z fanami i pozować do wspólnych zdjęć. Udzielili także wywiadu naszemu tygodnikowi.
Katarzyna Kopacz: Po prawie 10 latach postanowiliście się reaktywować. Co skłoniło was kiedyś do zejścia ze sceny i co sprawiło, że postanowiliście się reaktywować?
Paweł Stasiak, lider Papa Dance: W drugiej połowie lat 80. działaliśmy dość intensywnie. W trasie byliśmy prawie non stop; zagraliśmy ponad 600 koncertów nie tylko w Polsce, ale również w dawnym Związku Radzieckim i Czechosłowacji, gdzie również byliśmy dość popularni. Byliśmy ze sobą praktycznie 24 godziny na dobę i zawsze jest tak, że po pewnym czasie wkrada się jakieś zmęczenie… Poza tym pojechaliśmy także do Stanów, gdzie graliśmy ponad siedem miesięcy: w Nowym Jorku, Chicago, Detroit i innych ośrodkach polonijnych i w pewnym momencie okazało się, że musimy sobie odpocząć. Ponadto część członków zespołu postanowiła zostać w USA na dłużej, ja wróciłem do Polski i powiedzieliśmy sobie wtedy, że na rok, półtora, góra dwa lata „usypiamy” zespół i spotkamy się jak już sobie od tego wszystkiego odpoczniemy. Bo poza zmęczeniem fizycznym było także dość spore obciążenie psychiczne. Byliśmy wtedy bardzo młodymi ludźmi, mieliśmy po 23-24 lata, a zespół szybko stał się popularny i rozpoznawalny więc mieliśmy sporo do udźwignięcia, m.in. żeby nie dać się ponieść jakimś wariacjom, bo to zawsze bywa kuszące, a nigdy nie prowadzi do niczego dobrego. Stwierdziliśmy, że jeśli na chwilę się rozstaniemy będzie jeszcze czas, żeby powrócić, jeśli będziemy mieli jeszcze coś do przekazania fanom albo jeśli stwierdzimy, że nie ma już po co tego robić, będziemy mogli zająć się rzeczami, które nas interesują.
W 2000 roku zaczęły jednak napływać prośby od Polonii amerykańskiej o kolejne koncerty. W Warszawie zaś zaczęły się pojawiać kluby promujące muzykę z lat 80. Okazało się, że znów jest na nią zapotrzebowanie. Jeszcze bez planów reaktywacji postanowiliśmy się więc przypomnieć publiczności – najpierw tej w Stanach. Ale okazało się, że po tym pierwszym koncercie pojawiły się kolejne! Zaczęły się też rozmowy z firmą IMI, która – w ramach tzw. „Złotej kolekcji” chciała wydać nasze stare przeboje w oryginalnych wersjach. Machina ruszyła, kiedy płyta zaczęła się dobrze sprzedawać, było coraz więcej koncertów, coraz bardziej prestiżowych i dla coraz większej publiczności, takiej 50-60 tys. i okazało się, że ludzie chcą znów nas słuchać. A ponieważ w zespole wciąż była energia i chęć do grania, podpisaliśmy kontrakt z Warner Music Poland, wydaliśmy nową płytę, zaczęliśmy ją promować i oto jesteśmy… Bo mamy pomysł na powrót!
No właśnie! Powrót oznacza zazwyczaj nowe pomysły, nowy przekaz… Co tym razem chcecie przekazać Waszym fanom i czym chcecie przekonać do siebie nowe pokolenie słuchaczy?
Jesteśmy w takiej sytuacji, że jeszcze w latach 80. zespół zdobył dość specyficzne brzmienie i melodykę, którą wielu określa kiczem czy obciachem. Ale w muzyce popowej tych określeń nie da się raczej uniknąć, bo w niej właśnie o to chodzi. My także nie zamierzamy się odżegnywać od starych piosenek, nawet jeśli były czy są kiczowate, bo ludzie dalej do nich chętnie wracają. Mamy jednak też nowe pomysły, które w dalszym ciągu będą nawiązywać do starego Papa Dance.
Zdarza nam się także brać udział w projektach innych artystów, które są kompletnie inne od naszego stylu. Ja na przykład ostatnio nagrałem piosenkę na płytę hip hopowego składu D210 z Numerem Raz i DJ-em Zero. My sami robimy jednak ciągle muzykę popową, która ma bawić, przekazać jakąś dobrą energię. Kiedyś Papa Dance był przecież zespołem, który wnosił trochę kolorowego życia w szarą, polską rzeczywistość lat 80., tak bardzo inną politycznie i światopoglądowo od dzisiejszej.
Obecnie, kiedy Polska nie różni się już zbytnio od reszty świata chcemy, żeby moment naszego koncertu czy słuchania płyty był taką chwilą, kiedy można się na chwilę oderwać od pędzącej rzeczywistości, codziennych problemów i na chwilę odstresować.
Mówiłeś o obciachu, kiczu… Po Waszym powrocie na scenę za każdym razem, kiedy dziennikarze zapraszali Was do różnych talk – show czy pisali o Was artykuły przypominali, że byliście mistrzami owego kiczu i obciachu. Czy to zaszufladkowanie nie przeszkadza Wam jakoś? Nie ciąży?
Podchodzimy do tego inaczej! To nam nie przeszkadza i nie ciąży, ale wręcz odwrotnie to dało nam jakąś tożsamość. Bo kiedy np. mówi się o kiczu lat 80. to Papa Dance jest zawsze na pierwszym miejscu! W pewnej specyfice stylizacji jesteśmy więc numer jeden i to dobrze (śmiech!).
Tak jak teraz Mandaryna i Doda…
Tak dokładnie! No i jeszcze jak Michał Wiśniewski… Zdajemy sobie z tego sprawę i odbieramy to na zasadzie zabawy! Przecież specjalnie zakładamy na scenę te wszystkie świecące czy błyszczące ubrania… Gdybyśmy założyli garnitury i zaczęli grać taką muzykę, jaką gramy nikt by nam nie uwierzył! Ale kto wie, czy kolejne nagrania dalej będą określane mianem kiczu, bo nasza stylistyka ciągle się zmienia. Ciągle jednak będzie to Papa Dance.
Wspomniałeś o wyglądzie scenicznym, o waszym wizerunku. Od lat 80. zmienił się on bardzo. Czy ktoś czuwa teraz nad waszym wyglądem?
Kiedy podpisywaliśmy w zeszłym roku kontrakt z Warner Music, byli zatrudnieni przez tą firmę styliści, którzy mieli nas „wymyślić” i zbudowali na nowo nasz wizerunek tak, by zgadzał się z muzyką, którą wykonujemy i żeby był odpowiedni w stosunku do grupy wiekowej, która nas słucha. Przecież nie możemy być zbyt poprzebierani, bo nie na tym to polega… Mamy więc kilka gotowych zestawów, które podczas trasy koncertowej wykorzystujemy dość chętnie. Sami zrobilibyśmy to chyba gorzej. Tym bardziej, że jesteśmy zespołem i jakaś spójność musi być. Prywatnie ubieramy się nieco inaczej.
A do jakiego stopnia wymyślali Was ci styliści. Czy macie taki „rygor”, że nie wolno Wam utyć np. dwa czy trzy kilo, albo obciąć włosów?
Na szczęście aż tak źle nie jest… Ale to pewnie także zasługa tego, że jesteśmy na rynku muzycznym prawie 20 lat, więc mamy zupełnie inną pozycję niż ci, którzy dopiero zaczynają. Gdybyśmy jednak dziś zaczynali, niewykluczone, że takie zapisy w kontrakcie mogłyby się pojawić, bo jeszcze w latach 80. podpisywaliśmy takie zobowiązania. Przede wszystkim dlatego, że byliśmy grupą stworzoną sztucznie, z castingu. Można powiedzieć, że byliśmy czymś w rodzaju boysbandu, jednym z pierwszych tego typu w kraju.
Wróćmy jeszcze na chwilę do zasad. Już może nie tyle tych, których wymaga od Was firma fonograficzna, ale Waszych własnych. Czy jest jakaś impreza, na której nie zagraliście albo „zlecenie”, którego nigdy byście nie przyjęli. Bo mamy takie czasy, że artyści grają na weselach, wiecach wyborczych albo imprezach w centrach handlowych.
Mieliśmy taką propozycję, która z tyłu miała aż sześć zer, ale się na nią nie zgodziliśmy. Chodziło o dużą trasę koncertową dla pewnej partii. Po pierwsze dlatego, że Papa Dance do polityki wcale nie pasuje, a po wtóre było to ugrupowanie, które wszystkim członkom zespołu było programowo daleko. Może za parę lat zgodzimy się na coś takiego, ale na razie mówimy: nie. Ale w centrach handlowych graliśmy, bo nasz rodzaj muzyki pasuje do tego typu imprez. Anny Marii Jopek nie jestem sobie jednak w stanie wyobrazić w markecie.
Zapytam jeszcze o niezwykle ciekawy tytuł ostatniej płyty „Milion fanek nie może się mylić”. Pomysł podpatrzony z Elvisa. Nieprawdaż?
U Elvisa było 50 milionów fanek. Dwa lata temu podobny chwyt zastosował także zespół Bon Jovi na swoim specjalnym DVD. U nich w tytule było 100 milionów fanek. Więc pomyśleliśmy, że skoro my sprzedaliśmy tyle płyt (ponad pół miliona – przyp. red.) fanów na pewno było więcej. Stąd właśnie tytuł…
W taki razie jeszcze słowo o fanach… Kto przychodzi na Wasze koncerty? Czy są to słuchacze sprzed 10 lat, czy może ich dzieci?
Na początku byli to głównie starzy fani. Po wydaniu ostatniej płyty ta publika się trochę zmieniła. To trochę zależy także od tego z jakiej okazji i gdzie gramy. Czasami gramy na imprezach dużych targów, innym razem na otrzęsinach studentów, więc publika jest naprawdę bardzo różna. Na imprezach plenerowych pod sceną bawią się nawet całe rodziny.
A czy myśleliście, kto zjawi się na londyńskim koncercie? W Wielkiej Brytanii gracie bowiem po raz pierwszy!
Publiczność polonijna ma to do siebie, że już po pierwszych taktach lgnie pod scenę i zaczyna się bawić. W Londynie jeszcze nie graliśmy i nawet w samolocie zastanawialiśmy jaka publiczność przyjdzie nas posłuchać….
Rozmawiała Katarzyna Kopacz
Bądź pierwszą osobą, komentującą ten artykuł.
Opiekun seniora care and support ...
Care and Support Assistant Domiciliary (różne lokalizacje: H...
Paczki do polski - najtaniej na w...
Szybki, tani i bezpieczny transport paczek oraz przesyłek na...
Poszukujemy lekarzy do polskiej k...
Poszukujemy obecnie lekarzy do dwóch polskich, renomowanych ...