03/02/2006 08:52:16
Mieli biura w City a w nich długonogie blond sekretarki. Takim facetem był Steve. Zgubiła go miłość do zwierząt jak mówią o nim. Miłość szczególna, do koni i psów. Prawie wszystko przegrał na wyścigach. Resztę przepił z rozpaczy.
Ale to potem, na razie staję w kolejce, bo zbliża się 7.00 o tej porze zaczynają wpuszczać do środka. Wyglądam chyba nieco lepiej niż pozostali, bo zakonnik przygląda mi się uważniej. Na pytanie, kto, co i dlaczego, puszczam mu wcześniej ułożoną legendę (wybacz mi Braciszku) o pracy na farmie oszukańczej agencji i braku forsy. - Mam mieć pracę i mieszkanie, ale od jutra. Dziś nie mam gdzie spać. W to miejsce trafiłem przypadkiem. Pyta się czy piję lub czy coś zażywam. Gdy zaprzeczam, kiwa głową. Potrzebujesz mydło i ręcznik? Nie, mam swoje. Dobrze, możesz wziąć prysznic, potem dostaniesz zupę i miejsce na noc. - Masz jakieś dokumenty - pyta jeszcze. Nie mam, wszystko przepadło.
Steve „od zwierzątek”
Idę pod prysznic. Zapach w tym miejscu jest zupełnie nieciekawy. W końcu to nie Hilton. Nie wiem jeszcze jak przetrwam tą „zadaną” sobie noc, może powinienem się jednak przedtem nieco „uodpornić”. Bałem się jednak, że jak poczują „uodparniacz”, to mnie nie wpuszczą. Pewnie boją się „zabalsamowanych” klientów. Ta woń specyficzna, tak pachnie bieda i bezradność, a może beznadzieja. Wszystko na świecie ma swój zapach. Jestem na zapachy dość wrażliwy. Ten tutaj też znam z innych czasów i sytuacji. Jest wszędzie taki sam. Prysznic jest nadspodziewanie czysty. Zastanawiam się gdzie zostawić ciuchy i plecak. Wprawdzie nie są to moje najlepsze rzeczy, jakie mam, ale bez nich trudno mi będzie jutro wyjść na zewnątrz. Z kłopotu wybawia mnie jakiś „pacjent”, potem okazuje się, że to Steve, ten od zwierzątek. Za papierosa podejmuje się popilnować mojego dobytku, choć twierdzi, że nic tu nikomu nie ginie. Daję mu dwa, ale na wszelki wypadek rzeczy kładę tak, aby je mieć na oku. Siada przy nich chowając papierosy do kieszonki. W środku nie można palić. Jest tylko wyznaczone do tego miejsce. Nie wolno też palić na salach noclegowych.
W prysznicu pachnie środkami dezynfekcyjnymi, ale woda jest gorąca i można się umyć i oprać. „Koledzy” piorą skarpetki i koszulki. Potem wieszają je na sali. Tam jest ciepło i pewnie wyschną im do rana. Ubieram się szybko i idę do jadalni na zupę. Jest też gorąca i gęsta, jakaś jarzynówka, pływają w niej kawałki kurczaka. Do tego chleb taki „Tesco value”, ale za to bez ograniczeń. Jest i herbata z mlekiem także bez ograniczeń. Skąd to wszystko pytam sąsiada z prawej, czarnego jak heban. Ojczulkowie dostają to od jakiegoś „Charity”. Są też ludzie, którzy czasem coś przynoszą. Wchodzi braciszek i oznajmia, że kto się chce pomodlić to za 20 minut jest możliwość w kościele.
Ludzie
Przystań znajduje się przy kościele Św.Marii i Józefa, na Melior Street blisko London Bridge. Przypomina także o zakazie palenia poza miejscem wyznaczonym, o tym, że nie wolno nic zażywać ani „spożywać”. Lekki pomruk w odpowiedzi może oznaczać od biedy, że OK. Niektórzy z „pacjentów: idą po repetę zupy. Braciszek nalewa im bez słowa.
Słychać tylko brzęk łyżek o talerze. Prawie nikt nic nie mówi, a jeżeli to półgłosem.
Skąd jesteś pyta „Hebanowy”? Z Polski. Znów muszę „puścić płytę z legendą”. Idę jednak trochę na skróty i pytam się go o to samo. „Hebanowy” ma na imię Cesar i jest z Konga, ale w UK już 35 lat. Nie ma domu, pracy, rodziny. Nigdy tych rzeczy nie miał. Prawie całe życie ćpa. Teraz po raz kolejny ma przerwę, ale czuje, że to już niedługo potrwa. Właśnie wrócił z odtrucia. Praca? Jaka? Gdzie? Choćby na budowie odpowiadam, pełno tu pracy. Praca mówi, ale wiem, że dla niego to pojęcie abstrakcyjne. Cóż mógłby tam robić? Nie mam zawodu. Możesz nosić worki. Jestem za słaby. Istotnie na Herkulesa nie wygląda. Organizm jego już jest bardzo wyniszczony. Często tu jesteś? - Codziennie od kilku lat, chyba, że jestem za bardzo naćpany albo na odtruciu, to wtedy nie.- A gdzie wtedy śpisz? - Gdzie się da - odpowiada. W lecie „no problem” w zimie jest gorzej. - Masz jakąś rodzinę? -Miałem brata i dwie siostry, ale już nie mam.- Co się z nimi stało? - Nic, po prostu ich nie mam.
Nie drążę tematu żeby nie wzbudzać podejrzeń. Zapalisz?- Pytam, to chodź pójdziemy tam gdzie można. Koło popielniczki stoi kilku „pacjentów”. Wszyscy się tu znają ja jestem nowy, więc patrzą na mnie pytająco, ale nikt o nic nie pyta. Pewnie to jest tak, że jak chcesz coś powiedzieć to powiesz a jak nie to nie. Nic, więc nie mówię. Nie chcę znów ciągnąć legendy. Wypalamy w milczeniu po dwa papierosy. Trzeba się rozejrzeć za spaniem. Idziemy do Sali na I piętrze. Kilkunastoosobowa sala z piętrowymi łóżkami. Zajmuję takie na górze. Wolę mieć nad sobą sufit niż „pacjenta” z nieprzewidywalnymi zwyczajami. Na łóżku czyste, choć szarawe prześcieradło drugie do koca. Koc pachnie dezynfekcją. Pod głowę wolę mieć swój polar, więc rezygnuję z poduszki. Słychać pokasływanie. Pomału sala się zapełnia. Gęstnieje też atmosfera, może to jakoś przeżyję. Postanawiam, że spał będę w skarpetkach buty wędrują do plecaka, ten za głowę. Podchodzi jakiś „pacjent”. Masz podobno dużo papierosów, stwierdza bardziej niż pyta. Mam, nie za dużo, ale wystarczająco. Mogę dostać? Możesz, ale tu nie wolno palić. Wiem zapalę na dole.
Losy
Korzystam z okazji, aby go wypytać. Jestem na warunkowym zwolnieniu. Za co siedziałem? Kradzieże, włamania. I co? Ile siedziałeś? Trzy i pół roku. Co dalej? Nie wiem. Na razie jestem na wolności kilka dni. Jeszcze nie zacząłem nic szukać. To robisz po całych dniach? Chodzę po ulicach. Będziesz się starał gdzieś zaczepić? Może. To zależy. Od czego? Od okoliczności. Mój kumpel ma przyjechać za parę dni z Reading. Zobaczę. Podchodzi do nas braciszek. Wszystko OK.? Pyta. Idziecie się pomodlić? Zaraz idziemy odpowiada za wszystkich niski blondyn z piegowatą twarzą. Braciszek znika za drzwiami. Często się tu modlicie? Niektórzy tak, ale większość nie. A ty pytam blondyna. Ja się nie modlę, nie jestem wierzący. Skąd jesteś? Z Polski, znów urywek legendy. (Mam nadzieję, że dostanę kiedyś rozgrzeszenie). Czemu nie wracasz? Bo od jutra mam pracę i mieszkanie. Będzie lepiej, więc zostaję. Na, jak długo ta praca? Nie wiem może na stałe. A co będziesz robił. Stolarkę, jestem stolarzem (Boże wybacz), robię też inne rzeczy. Dużo pijesz? Polacy piją mocną wódkę. Wasza whisky też nie słaba odpalam. Ile piję? To zależy od okoliczności, mówię patrząc na tego z „parolem”. Ten uśmiecha się do mnie. Już wiem, że niedługo wróci tam skąd dopiero, co wyszedł. Oni zawsze wracają i tu i w Polsce.
Jak ci na imię? Andrew. Powiedz mi Andrew, są w Polsce takie miejsca jak to? Są oczywiście. Dużo jest w Polsce bezdomnych? Trudno powiedzieć, ale chyba sporo. Szczególnie w wielkich miastach. Tacy są wszędzie. A wy, ty na przykład pytam blondyna. Ja? Po rozwodzie zostałem bez domu. Już osiem lat jestem bezdomny. I co? Nie starasz się o mieszkanie z councilu? Nie. Dlaczego? Nie mam stałej pracy. Pracuję tylko dorywczo. Zresztą nie chcę. Tak mi jest dobrze. Może kiedyś wrócę w swoje strony. A skąd jesteś. Z Walii. Podchodzi braciszek. OK. Gentelmen za 10 minut gasimy światło. Jak sobie chcecie porozmawiać to możecie na korytarzu. Chyba pójdziemy też spać. Sala już jest pełna. Wszyscy się krzątają koło swoich spraw. Moi rozmówcy rozchodzą się. Good night. Good night. Kładę się i ja. Już nie czuje tego zapachu, chyba nos mi się przyzwyczaił. Zastanawiam się czy tu są jacyś „dzicy lokatorzy”. Póki, co nic mnie nie gryzie, ale nie wiadomo jak będzie w nocy. Niby wszystko pachnie dezynfekcją
To miejsce. Przystań dla rozbitków życiowych. Wielu z nas, którzy przyjechali tu też jest w jakimś sensie rozbitkami. Może nie aż takimi, ale zawsze. Ilu ludzi wyjechało z Polski, bo tam może wkrótce znaleźliby się w takich miejscach. Chyba jednak przesadzam. To miejsce nie nastraja optymistycznie. Czuję się zmęczony i senny. Powietrze jest ciężkie od oddechów. Ktoś kaszle uporczywie. Słychać i inne „odgłosy” To będzie ciężka noc. Na szczęście mam mocny sen i na to tylko liczę. Chyba mnie nikt tu nie okradnie. Zresztą nie ma, z czego...
Zasnąłem twardo. Rano obudził mnie sąsiad z dołu. Ale ty chrapiesz. Powinieneś z tym iść do lekarza. Pewnie pójdę, przepraszam, staram się usprawiedliwić. All right, wszyscy tu chrapią.
Nie idę do jadalni na herbatę. Szybko ubieram się i wychodzę, natykam się w korytarzu na braciszka. Do widzenia, mówię i w tym momencie uświadamiam sobie, że to nie jest najlepsze pożegnanie w tym miejscu. Braciszek uśmiecha się i mówi do mnie po słowacku. Na zdar! Na zdar! Odpowiadam. Zostawiam mu resztę moich polskich „Marlboro” żeby rozdał tamtym. I tak normalnie ich nie palę.
„Przystań: prowadzą księża słowaccy. Nazwałem to miejsce tak dla siebie. To smutne miejsce i nie chciałbym tam trafić jako „pacjent”. Polaków tam nie spotkałem. Widać, że albo nie korzystają z takich miejsc albo korzystają tylko nie z tego. Ludzie, których tam zobaczyłem są jak statki, które dryfują po morzu życia bez celu i czasem uda się im zawinąć na jedną noc do przystani gdzieś na końcu portu, gdzie nie cumują wielkie luksusowe „pasażery”.
Jest ich dużo, za dużo jak na bogaty świat, w którym żyjemy. Podziękujmy też, komu tam chcemy za to, że mamy jakiś tam macierzysty port, nawet, jeżeli w tej chwili jest on gdzieś daleko.
J.S.
Bądź pierwszą osobą, komentującą ten artykuł.
Opiekun seniora care and support ...
Care and Support Assistant Domiciliary (różne lokalizacje: H...
Poszukujemy lekarzy do polskiej k...
Poszukujemy obecnie lekarzy do dwóch polskich, renomowanych ...
Paczki do polski - najtaniej na w...
Szybki, tani i bezpieczny transport paczek oraz przesyłek na...