11/01/2006 22:15:45
8 maja był szczególnym dniem w życiu Adama i Joanny. Wówczas to właśnie przyjechali na Wyspy Brytyjskie na kurs językowy w Oxford House College. W międzyczasie postanowili jednak, podobnie jak większość kursantów, poszukać sobie pracy. Adam, z wykształcenia jest elektronikiem. W Polsce pracował m.in. w warsztacie samochodowym Scanii i w takim też charakterze poszukiwał zajęcia w Anglii. - Byłem nawet blisko zatrudnienia w tej branży - mówi, po czym dodaje - w dwie godziny zrobiłem przegląd samochodu ciężarowego, jednak sprawa rozbiła się o to, że musiałbym „przy okazji” kupić tam komplet kluczy za £2000. Oni nie chcieli czekać, więc poszukiwałem pracy dalej.
Niedługo po tym, w czerwcu ubiegłego roku trafili do agencji rekrutującej dla firmy Barchester Healthcare, mającej swoje ośrodki rozproszone na terenie całej Wielkiej Brytanii. Oboje przeszli obowiązkowe, niezbędne szkolenia i od 4 lipca podjęli pracę w Tixover House Care Home w Rutland, na stanowisku Care Assistant. To odpowiedzialne stanowisko. Osoba zatrudniona na nim pracuje jako pielęgniarz. Musi umyć, wyprowadzić, nakarmić, po prostu opiekować się i sprawować staranną opiekę nad osobami w podeszłym wieku, najczęściej ze schorzeniami uniemożliwiającymi normalne poruszanie się i funkcjonowanie.
Oboje, Adam i Joanna dostali £5,25 na godzinę. To i tak sporo, zważywszy na to, iż obecnie zatrudniani mają stawkę £5,05 na godzinę pracy - mówią. Firma obiecała też niezwłocznie załatwić rejestrację w Home Orfice i pomoc w załatwieniu National Insurance Numer. Tego jednak nie uczyniono, więc w efekcie Adam otrzymał go dopiero w grudniu, przez rejestrację w innej agencji. Jego firma, bowiem nie wprowadziła tych dokumentów do obiegu, „kombinując” na zwrocie podatku.
Pierwszą prawdziwą przeszkodą, co szczególnie odczuła dziewczyna Adama, był fakt, iż pomimo że werbuje się w Polsce do pracy w Anglii m.in. pielęgniarki i fizjoterapeutów (Asia jest nią), to ich dyplom nie jest „z miejsca” honorowany. Trzeba jeszcze zarejestrować się w odpowiednim urzędzie oraz dostać tzw. PIN-number - wspomina Adam.
Mimo powyższych kłopotów, praca przez pierwszych kilka tygodni przebiegała bez zastrzeżeń. Dom, którego rezydentami są 32 osoby, funkcjonował pod kierownictwem pochodzącej z Republiki Południowej Afryki kobiety, bez jakichkolwiek „zakłóceń”, zakłóceń wszystkie specjalistyczne wymogi były spełniane. Niestety, została ona wówczas zwolniona, a „władzę” przejął trzydziestokilkuletni Szkot o imieniu Mike.
Na kolana!
Nowy manager swoje „rządy” zaczął od rozszerzenia obowiązków podległych mu pracowników. O kulturze tego pana niech świadczy sposób, w jaki potraktował wtedy trzy ciemnoskóre dziewczyny, pracujące bez umów w pralni. Potrafił podejść do jednej z nich i powiedzieć: „Na kolana! Wąchaj, gdzie śmierdzi moczem i sprzątaj!” - wspomina Adam. Wkrótce już tam nie pracowały. Już pierwszego dnia wszelkie plany w firmie przewrócił do góry nogami, zmieniając m.in. grafik dyżurów. Na pytanie Adama o ten fakt, odpowiedział: ”Każdego ranka macie obowiązek dzwonić i pytać się, czy coś zmieniłem!”.
Adam pracował jedynie w nocy. Prawo nakazuje takim osobom nie pracować więcej, niż 8 godzin na 24. On jednak pracował pięć-sześć dni w tygodniu po 12 godzin na dobę.
Po kolejnej uwadze Adama o tym, jak taki stan dział na ich podstawowy obowiązek, czyli opiekę, Mike niejako „dorzucił” Care Assistantom ... pracę w pralni znajdującej się w innym budynku. Musieliśmy wszystko prać, suszyć i rozwieszać. No i oczywiście w międzyczasie i w biegu pilnować rezydentów. To się robiło nie do wytrzymania - mówi Adam, który postanowił bronić już swoich praw. „Stwarzasz same problemy” - mówił Mike Adamowi, a do innych zgłaszających problemy: „Adam was tu napuścił!”.
Zaczęły się także problemy z wypłatami. Manager obcinał, pod byle pozorem pensję, a koszty przeznaczał na remont domu. Poprawiły się walory „wizualne” budynku, kosztem opieki. W ciągu kilku miesięcy swojej pracy liczebność załogi zredukowana została z przeszło 55 do 40 osób. Aby objąć niezbędna opieką wszystkich rezydentów, zasada mówi, iż jeden opiekun powinien przypadać, na co najwyżej 15 osób, ale w zależności od zakresu ruchowego pacjentów! Tymczasem u nas, na 32 rezydentów rozlokowanych na 2 piętrach, tylko kilku i to ze specjalistycznym sprzętem mogło się przemieszczać. Zaangażowałem się w tę pracę, więc dalszego ignorowania praw rezydentów przez tego pana znieść nie mogłem. Zadzwoniłem zatem do Londynu, do kobiety, która nas szkoliła i była zarazem w odpowiedniej komisji nadzorującej pracę Domów Opieki - kontynuuje Adam. Na drugi dzień znalazł się, więc na „dywaniku” managera. Dowiedział się, że nie powinien zgłaszać problemów poza ich zakład. Szczególnie, jako obywatel „kraju będącego częścią Rosji!”. Co gorsza, słowa te wypowiedział jak najbardziej poważnie...
Później było jeszcze kilku innych komisji, które badały warunki panujące w Tixover House Care Home w Rutland. Z różnym efektem. Zawsze jednak, jak np. po wizycie komisji z Peterborough przez moment był spokój. Później pozwalał sobie na jeszcze więcej.
W końcu, żeby mi zamknąć usta napisał na mnie raport, z wpisem do akt, pod byle powodem. Czułem się już osaczony - wspomina Adam.
Skończysz jak Adam!
21 grudnia był jednak początkiem końca pracy Adama w tej placówce. Przy transportowaniu jednego z rezydentów, zerwał mu się mięsień przy kręgosłupie. Otrzymał dwa tygodnie zwolnienia lekarskiego, czym wywołał wściekłość managera. Adam, jak wróci z urlopu, jest do zwolnienia!, usłyszał przyjaciel Adama, Karol, jeden z piątki pracujących tam Polaków. On także ma problemy z managerem. Na przykład przy zatrudnieniu nie otrzymał miejsca w budynku, gdzie zakwaterowana jest obsługa domu i do dziś mieszka razem z rezydentami. Ani w swoim pokoju, za który płaci £75 tygodniowo, ani w kuchni nie może trzymać swojego jedzenia, które zakupić można jedynie w oddalonym o 15 kilometrów sklepie. A jako, że nie ma także klucza od pokoju, ma również częste, niezapowiedziane wizyty Mike’a. Podczas nich słyszy często epitety lub stwierdzenia typu: Masz nie pościelone łóżko... Próba zwrócenia uwagi skończyła się „ostrzeżeniem”. - Będziesz gadał, to skończysz jak Adam. Na „wszelki wypadek” dostał naganę z wpisem do akt. Za co? Ano za to, że oglądał (już po godzinach pracy) wspólnie z rezydentami, wśród których mieszka, telewizję. Tak po prostu. Nieprzyjemności w pracy ma także dziewczyna Adama. Jej błędem jest fakt, że łyżeczka kogoś z rezydentów jest nie tak położona jak trzeba, że o 10 minut za wcześnie karmi podopiecznych, lub, że siedzi nie w taki sposób, w jaki powinna.
Zwolnienie lekarskie Adama upłynęło 3 stycznia. Tego dnia, chcąc „wyprzedzić” zaplanowane, pod kolejnym byle pretekstem, przez szkockiego managera zwolnienie dyscyplinarne (!), złożył dwutygodniowe wypowiedzenie z również dwutygodniowym, trwającym do 17 stycznia urlopem. - Ale nie dałem za wygraną. Chcę pozwać tego pana do sądu. Dla siebie i innych, wciąż psychicznie i fizycznie poniżanych i lekceważonych przez niego ludzi.
Obecnie, mimo iście traumatycznych, niedawnych przeżyć, pełen nadziei szuka pracy w Londynie. Joanna, wciąż jeszcze pracownica firmy Barchester Healthcare w Rutland, dołączy do niego niebawem. Niezwłocznie po tym, gdy Adam znajdzie pracę dla siebie. I mieszkanie, dla obojga.
DAREK ZELLER
Bądź pierwszą osobą, komentującą ten artykuł.
Opiekun seniora care and support ...
Care and Support Assistant Domiciliary (różne lokalizacje: H...
Paczki do polski - najtaniej na w...
Szybki, tani i bezpieczny transport paczek oraz przesyłek na...
Poszukujemy lekarzy do polskiej k...
Poszukujemy obecnie lekarzy do dwóch polskich, renomowanych ...