10/01/2006 23:44:40
Angielski rynek pracy, a londyński w szczególności jest jednak dość szczególny i wymaga szerokich kwalifikacji, a nierzadko też przekwalifikowania. Z tym akurat Marcin, który w Londynie mieszkał z żoną i córką, nie miał najmniejszego problemu. Imał się różnych zajęć, aż w końcu trafił do fabryki produkującej i modelującej sklejkę. - Pracowałem jako suprwiser, czyli, powiedzmy, brygadzista - dodaje. Pół roku temu jego fabryka przeniosła swoją produkcję do Bicester. Marcin dostał zapewnienie, że warunki, jakie miał w Londynie, tam także nie ulegną zmianie, więc razem z rodziną zmienił otoczenie. Jednak życie, jak to często bywa, okazało się bardziej „surowe” od przewidywanego.
Według ustaleń
- 18 listopada ubiegłego roku, kiedy zapadła decyzja, że wracamy do Londynu, spakowałem parę swoich rzeczy, trochę bielizny, kosmetyki i małą nadzieję na lepsze życie - wspomina. Wyjechał z zamiarem znalezienia mieszkania. Żona z córką zostały jeszcze w Bicester, ale już wg. własnych ustaleń, 3 grudnia miały przyjechać do Londynu na „nowe”.
Planował znalezienie mieszkania blisko szkoły Holly Ghost na Baham. Okazało się to jednak niezwykle trudne. Dlatego też, kiedy nareszcie w agencji Winkworth jej pracownik, Damian (Polak) oznajmił mu, że może wynająć mieszkanie blisko owej szkoły, na 72A Vant Road poczuł ulgę, ale postanowił też je obejrzeć.
Mieszkanie okazało się być obszerne, jednak i bardzo zaniedbane. Damian oznajmił jednak Marcinowi, że do 3 grudnia, czyli do czasu przyjazdu jego rodziny, zostanie ono wysprzątane, łącznie z wymianą bojlera, mebli itp. Po takim zapewnieniu wpłacił tzw. holding deposit, który wynosił 380 funtów. Dzień przed planowaną przeprowadzką w nowe miejsce, do Londynu, Damian powiadomił go o pierwszych, jak się okazało problemach. Wszystkie dokumenty, m.in. referencje i dane bankowe były w porządku, jednak zamieszkać tam będzie można „dzień lub dwa później”, jak poinformował go Damian. Nic jednak nie stało na przeszkodzie, aby pozostawić tam wszystkie swoje rzeczy, co też, mimo rozczarowania, uczynili. Do tego czasu o kąt do spania poprosili znajomych. Następnych kilka dni spędzili jednak, zamiast w nowym lokum, przy telefonie. Damian i inni pracownicy Winkworthu zapewniali, że „jutro lub za godzinę dwie” będzie można zapłacić resztę należności, podpisać kontrakt i otrzymać klucze od mieszkania.
Pozostało podpisać kontrakt
8 grudnia Marcin dowiedział się, że firma, która miała wyprać wykładziny, nie wywiązała się z umowy. Jeżeli jednak sam je upierze, to otrzyma i zwrot kosztów i klucze. Tego też dnia, wspólnie z żoną i 8-letnią córką Marcin ochoczo zabrał się za sprzątanie jeszcze brudnego, ale już swojego, jak myślał, lokum. Zwłaszcza, iż obecny przy tym Damian poinformował go, „że w zasadzie gdyby przetransferował pieniądze, tj. depozyt 6 tygodniowy oraz miesiąc rentu, to już kluczy nie musi oddawać, a pozostanie tylko podpisać kontrakt, który powinien być gotowy następnego dnia, w piątek, 9-go grudnia - mówi Marcin.
Umówił się, więc na godzinę 10-tą na sfinalizowanie umowy wynajmu, przedtem jednak, jeszcze 8-go grudnia wpłacając £1704,04 jako niezbędny depozyt i rent. Z radością kupił, więc środki czystości i z jeszcze większym zapałem kontynuował, wraz z rodziną, sprzątanie „swojego” mieszkania. Z oczywistą nadzieją na koniec koszmaru.
Niestety, 9-go grudnia o dziesiątej z powodu nieobecności Damiana w biurze, nie doszło jednak do podpisania umowy. Oddzwonił jednak wieczorem, niezwykle zdenerwowany, prosząc o spotkanie. Nalegał na Marcina, mówiąc, że powie mu prawdę, „co się dzieje”. Spotkali się przed mieszkaniem na Vant Road, gdzie niezwłocznie przyjechał. Pechowy najemca dowiedział się od Damiana, mimo iż zostały opłacone wszystkie należności, kontrakt będzie mógł być podpisany, już na 100%, w poniedziałek, 12 grudnia. Z powodu rzekomych problemów z „landlordem”. To zaś oznaczało, iż kolejny weekend Marcin z żoną i córką spędzą u kogoś, kto zlituje się i ich przygarnie. Przynajmniej na dwie doby. Musiał także oddać klucze od wysprzątanego mieszkania, z wykładzinami wypranymi za £113.
Zwrot pieniędzy
Kłopotów trzyosobowej rodziny z agencją nastąpił w poniedziałek, 12 grudnia. Po wielu telefonicznych staraniach kontaktu z Damianem, ten w końcu poinformował, że mieszkania przy Vant Road po prostu wynająć nie można, ale że ma w zastępstwie inne. To, jak się okazało, było zupełnym nieporozumieniem. Bardzo brudne, śmierdzące, z pleśnią, obskurne mieszkanie, którego nie mogliśmy wynająć, choćby ze względu na dziecko - wspomina Marcin, który w tym momencie stracił już wszelkie złudzenia na wywiązanie się Damiana i jego firmy ze swoich obietnic.
Zaczął, więc szukać lokum dla siebie i rodziny w innych agencjach mieszkaniowych. W ciągu kilku następnych dni ani Damian, ani nikt z Winkworthu nie skontaktował się z nim.
15-go grudnia, w czwartek poprosił telefonicznie Damiana o zwrot pieniędzy, podając przy tym listę wydatków oraz swój numer konta. Problemy pojawiły się i tym razem. Jednak po wielu dramatycznych telefonach, pełnych próśb i gróźb, Marcin otrzymał £2085 w gotówce. £113 za wypranie wykładzin, £475 za kupno środków czystości, nie mówiąc o opłacie za dwa dni mozolnego sprzątania, pracownik agencji obiecał wyrównać „w przyszłości”.
Kolejne poszukiwania
W niedzielę, 18 grudnia wszystkie rzeczy Marcina, jego żony i córki, w zasadzie cały majątek, znajdowały się wciąż przy 72A Vant Road, do którego klucze i wstęp miał jedynie Damian i letting manager firmy Winkworth. Jednak Damian okazał się być wkrótce „byłym managerem”, zmieniając przy tym numer telefonu, jego dotychczasowy przełożony natomiast również zmienił pracę.
Rozpoczęli, zatem ponowne poszukiwania mieszkania, a czasu przed świętami Bożego narodzenia było coraz mniej. Obejrzeli w krótkim czasie przeszło 25 mieszkań i 22-go grudnia znaleźli nareszcie to upragnione, a w Wigilię 24-go grudnia odebrali od niego klucze. - To był super prezent pod choinkę! - przyznaje dziś z nieskrywanym uśmiechem Marcin.
Od 22-go grudnia próbowali skontaktować się z Damianem w celu zabrania rzeczy z mieszkania, w którym nie mieli nawet okazji zamieszkać. Podjęli niemalże wszystkie możliwe kroki, z powiadomieniem Policji włącznie. W końcu, 28 grudnia pechowe mieszkanie zostało w końcu im otwarte i mogli przewieźć dobytek z pięcioletniego pobytu w Londynie, na Tooting, gdzie obecnie mieszkają. W pięknym, a najważniejsze czystym mieszkaniu. I z nową wykładziną! - radośnie podkreśla Marcin.
DAREK ZELLER
Bądź pierwszą osobą, komentującą ten artykuł.
Paczki do polski - najtaniej na w...
Szybki, tani i bezpieczny transport paczek oraz przesyłek na...
Opiekun seniora care and support ...
Care and Support Assistant Domiciliary (różne lokalizacje: H...
Poszukujemy lekarzy do polskiej k...
Poszukujemy obecnie lekarzy do dwóch polskich, renomowanych ...