MojaWyspa.co.uk - Polski Portal Informacyjny w Wielkiej Brytanii. Polish Community in the UK
Polska strona Wielkiej Brytanii

27/11/2005 11:24:24

Felieton muzyczny

Felieton muzyczny  Kate Bush "Aerial" EMI (premiera: 7 XI). Listopad zaczął się ostro od ogłuszającego huku fajerwerków na Divali, a później hinduski festiwal płynnie przeszedł w szalony weekend pod patronatem Guya Fawkesa.

Wszystko to zapewne, żeby nadać godną oprawę wydaniu pierwszej po 12 latach przerwy płyty Kate Bush 12 lat milczenia to mogło być artystyczne samobójstwo, a jednak w pierwszym tygodniu sprzedano w Anglii aż 90 tysięcy egzemplarzy „Aerial" i płyta dostała się na szczyty list przebojów lądując obok nowego albumu Robbiego Williamsa.
Trudno o dwie bardziej różne płyty, na stonowanym, rozwijającym się niespiesznie dwupłytowym albumie Kate Bush nie ma praktycznie przeboju, nie ma melodii, które można by nucić w samochodzie, nie ma nowoczesnych brzmień, wszystko jednak lśni, dopracowane do ostatniego dźwięku i urzeka nastrojem. Piękno tej płyty odkrywa się powoli, z początku może wydać się boleśnie monotonna, ale później zapada w nas na dobre i nie można się od niej uwolnić. Płyta roku? Niewykluczone.  

 Arcade Fire "Funeral" Rough Trade (premiera brytyjska 28 II)

Innego zdania są krytycy magazynu Uncut, którzy wyłożyli swoje karty już w  listopadowym numerze. Tutaj bezapelacyjnie króluje album "Funeral" firmowany przez Arcade Fire. Ta kanadyjska grupa, o której mówią teraz wszyscy, jeszcze parę miesięcy temu, była praktycznie nieznana. Podobno na ich klubowe koncerty w rodzinnym Montrealu przychodziło 20 wiernych fanów. Sukces płyty "Funeral" to nie zasługa inteligentnej i ostrej promocji, bez której nie obyło się jednak w wypadku Kate Bush, lecz internetowych entuzjastów, którzy tak długo głosili dobrą nowinę, aż płytą zainteresowały się media. Do sukcesu przyczyniły się też niewątpliwie entuzjastyczne wypowiedzi Davida Bowie, Bono i Chrisa Martina z Coldplay. "Kiedy usłyszeliśmy "Funeral", myśleliśmy, że będziemy musieli poszukać sobie innej roboty, ale zamiast się poddać postanowiliśmy starać się jeszcze bardziej" – zwierzył się w jednym z wywiadów Martin. Cóż, może powinni to jednak przemyśleć.
 "Funeral" trzeba oceniać jako całość, a nie na podstawie jednej czy dwóch piosenek. Ta płyta to coś więcej niż suma swoich elementów. Siłą Arcade Fire jest niezwykłe brzmienie, karkołomne połączenie nieprzystających do siebie muzycznych tradycji; tradycyjny rockowy skład uzupełniają akordeon, skrzypce, wiolonczela i ksylofon, jest też niesamowity, nieco histeryczny wokal. Miejmy nadzieję, że nie skończy się na jednej płycie.

 White Stripes – Londyn, Alexandra Palace, 9 XI

Dwa lata temu na najlepszy rockowy zespół na naszej małej planecie pasowane zostało pewne rozwiedzione amerykańskie małżeństwo, które uparcie podaje się za rodzeństwo. White Stripes to przede wszystkim Jack White, którego geniusz jako pierwszy rozpoznał Papież błogosławiąc go (jako 12-latka) na prywatnej audiencji w Detroit w 1987. Teraz Jack i Meg przyjechali do Anglii na krótkie tournee promujące nowy album „Get Behind Me Satan” .
To było chyba najgorętsze wydarzenie listopada! Na jednym z koncertów w pojawił się nawet Jimmy Page, nie doszło jednak do wspólnego wykonania Stairway to Heaven. Z Page’m byłoby pewnie wygodniej, a tak Jack, ubrany w czarną pelerynę i kapelusz Zorro, dwoił się i troił, kończąc gitarowe solo biegł do fortepianu, potem wracał aby dotrzymać towarzystwa Meg przy perkusji, a wreszcie próbował swoich sił na marimbie, nie przestając oczywiście grać na gitarze. Promując wcześniejsze, garażowe albumy White Stripes nie mieli takich kłopotów, ale zróżnicowane muzycznie i miejscami bardzo stonowane „Get Behind Me Satan” to dość ryzykowny materiał koncertowy o czym można było się przekonać w Londynie. Mimo popisów Jacka i wypełniającego salę gęstego dymu marihuany, temperatura na koncercie parę razy gwałtownie opadła, a prawdziwą euforię wzbudziły dopiero stare hity: Hotel Yorba, Seven Nation Army czy wyśpiewany z publicznością  I Just Don't Know What To Do With Myself. Jeśli była to jednak katastrofa, to jedna z tych najwspanialszych.

 Bob Dylan – Londyn, Brixton Academy, 21 XI

Prawie dwugodzinny koncert Boba Dylana w Brixton Academy skończył się o 21:40 czyli w porze gdy White Stripes dopiero instalowali się na scenie. Dylan pojawił się z pięcioosobowym zespołem w szarych garniturach i przez większość koncertu stał odwrócony profilem grając na keybordzie. Mimo, że był to jeden z najbardziej statycznych i najbardziej ascetycznych koncertów jakie udało mi się w życiu zobaczyć nikt nie był chyba rozczarowany. I ci, którzy przyszli zobaczyć jedną z prawdziwych legend rocka, póki jeszcze nie jest za późno, i ci, którzy bywali na koncertach Dylana już w latach 60. i krzyczeli „Judas!” gdy pojawił się pierwszy raz z elektryczną gitarą.

 

Właśnie utwory z tamtych czasów zdominowały ten londyński show, choć łatwiej rozpoznawać je było po tekstach niż po brzmieniu. Dramatycznie zmienił się nie tylko głos Dylana, ale i aranżacje. Czasem sprawiało to wrażenie niezamierzonej parodii, ale np. Highway 61 Revisited zabrzmiało genialnie, niczym kawałek solidnego współczesnego rocka. Prawdziwym nokautem były jednak bisy. Pierwsze nuty nie pozostawiały wątpliwości, Dylan zagrał London Calling i to wcale z nie mniejszą energią niż The Clash. Ludzie jakby nie wierzyli własnym uszom, dopiero po chwili sala eksplodowała największym tego wieczoru aplauzem. Później były jeszcze Like a Rolling Stone z wyśpiewanym przez publiczność chórkiem i na pożegnanie All Along the Watchtower. I dla tych niezapomnianych 20 minut trzeba było tam być.

 Babyshambles "Down in Albion" Rough Trade (premiera 14 XI)

Skoro jednak mowa o The Clash, warto też wspomnieć o ciepłej jeszcze płycie wyprodukowanej przez gitarzystę tej legendarnej grupy Micka Jonesa. "Down in Albion" Babyshambles to drugie miejsce na liście najbardziej oczekiwanych płyt roku, przynajmniej w Anglii. Jeżeli nazwa Babyshambles wydaje się zagadkowa, to wyjaśnię, że liderem grupy jest "ulubieniec" brytyjskich tabloidów Peter Doherty.
Przyznam, że nigdy nie byłem fanem ani Doherty’ego ani jego poprzedniej formacji The Libertines i do płyty podchodziłem z nieufnością, jest jednak naprawdę znakomita. Nie drażnią nawet wokalne popisy ex-narzeczonej lidera - Kate Moss w otwierającym album kawałku La Belle et la Bête. Ta brudna, niepokojąca i mocno rozkojarzona muzyka czerpie garściami z The Clash, ale brzmi przy tym zaskakująco świeżo, Doherty natomiast sprawia wrażenie nie tylko do bólu szczerego, ale także bardzo inteligentnego, o co wcześniej nie wszyscy go chyba podejrzewali. Choć to płyta bardzo angielska, jeszcze lepiej pasowałby do niej zaanektowany ostatnio przez Paula McCartneya tytuł "Chaos and Creation in the Back Yard". Jak ujął to jeden z recenzentów: Babyshambles są “shambolically beautiful"!

Piotr Szarota

 Piotr Szarota

Wykłada w warszawskiej Szkole Wyższej Psychologii Społecznej. Jako publicysta współpracował m.in. z Gazetą Wyborczą, Vivą!, Zeszytami Literackimi i Charakterami, wkrótce ukaże się jego książka „Psychologia uśmiechu” (GWP, 2005).
Mieszka w Londynie i w Warszawie.

 
Linki sponsorowane
Zaloguj się lub zarejestruj aby dodać komentarz.

Komentarze

Bądź pierwszą osobą, komentującą ten artykuł.

Reklama

dodaj reklamę »Boksy reklamowe

Najczęściej czytane artykuły

        Ogłoszenia

        Reklama


         
        • Copyright © MojaWyspa.co.uk,
        • Tel: 020 3026 6918 Wlk. Brytania,
        • Tel: 0 32 73 90 600 Polska