MojaWyspa.co.uk - Polski Portal Informacyjny w Wielkiej Brytanii. Polish Community in the UK
Polska strona Wielkiej Brytanii

27/10/2005 14:58:38

Wehikuł pracy

- Jestem kelnerem, sprzątaczem, barmanem, malarzem i budowlańcem – uśmiecha się Arek. - Jak tu przyjechałem, nie miałem tak na prawdę żadnego doświadczenia. Wszystkiego nauczyłem się tu. Ciepły, wrześniowy dzień. Przed niewielkimi drzwiami stoi grupka osób. Trzy dziewczyny i dwóch chłopaków. Dziewczyny ubrane w cienkie, letnie bluzki i dżinsowe spodnie. Chłopcy w koszulach i ciemnych spodniach. Drzwi lokalu otwierają się. Rozbawiona młodzież zajmuje stoliki.

Goniec Polski .:. Polski Magazyn w Wielkiej Brytanii


 W niebieskiej bluzce i czarnej spódniczce podchodzi dwudziestokilkuletnia Ania. Ciepłym uśmiechem zaprasza do stolika pod oknem. – Przyjechałam tu osiem lat temu. Szukałam pracy przez tydzień. Znalazłam przez przypadek. Koleżanka była w ciąży – mówi spokojnym głosem Ania podnosząc szklankę z sokiem pomarańczowym - Chciała wrócić do Polski, ale musiała znaleźć kogoś na swoje miejsce. Na początku miała obserwować, uczyć się i sprzątać. Nie wchodzić nikomu w drogę i ładnie się uśmiechać. Najczęściej stała na zmywaku. Trzy funty za godzinę to wszystko, na co mogła liczyć. Po kilku godzinach moczenia rąk w wodzie dłonie miałam w opłakanym stanie – przyznaje. W trzecim miesiącu pracy, dwie dziewczyny zachorowały. – Siłą rzeczy musiałam wziąć na siebie ich obowiązki. Nie było nikogo innego, kto by mógł podawać drinki, zabierać puste talerze, sprzątać. Tak było przez tydzień. Pamiętam, że nawet szef biegał z zamówieniami. Była nie tylko kelnerką. Podawała drinki, sprzątała i pomagała czasem na kuchni, stała na zmywaku. Jak każda kelnerka w lokalu. Na początku dziewczyny bardzo mnie nie lubiły. Nie dziwię się, bały się o pracę. Z czasem zaprzyjaźniłam się z nimi. Teraz są wspaniałymi podwładnymi.
Jeszcze kilka razy zdarzyło się, że Ania zastępowała kelnerki, czasem nawet szefa. Kazał jej nadzorować personel i zdawać relacje z czasu jego nieobecności. Po pół roku przestał przychodzić i sprawdzać. Ania została jego prawą ręką. Nazywał mnie swoim managerem – uśmiecha się. Minęło jeszcze kilka miesięcy i kilka sytuacji ekstremalnych. Rozmowy z dostawcami, z zadowolonymi i niezadowolonymi klientami. Minął rok. Ania została współwłaścicielem pubu. – Pewnego dnia przyszedł na zaplecze Chris. Poprosił mnie do biura. Powiedział, że od dłuższego czasu przygląda się mojej pracy i mojemu podejściu do ludzi. Podoba mu się to, że potrafię rozmawiać tak z klientami jak i współpracownikami. Zaproponował mi udział w podejmowaniu decyzji w sprawie lokalu. Teraz jestem współwłaścicielem pubu. Jeszcze kilka lat temu nigdy bym w to nie uwierzyła. – uśmiecha się Ania. Teraz sprawdza, czy posprzątane, czy dostawcy przywieźli towar, czy jest tak, jak być powinno. Ile dziś zarabia? Uśmiecha się. Na pewno nie trzy funty na godzinę – śmieje się.
Polacy są znani z tego, że można na nich polegać, to dobrzy pracownicy. Gdy brakuje personelu, wolę wziąć Polkę. Na Ani nigdy się nie zawiodłem. Ze swoich obowiązków wywiązywała się w 120%. Wiem, że dobrze dba o nasz pub. Zresztą, obroty mówią same za siebie – mówi Chris.

Sprzątanie marzeń
Mała uliczka na Actonie. Po lewej stronie stoi wysoki, dwupiętrowy dom. Tuż przy furtce leży kolorowy, dziecięcy samochodzik, koło niego – nieduży rower. Drzwi otwiera wysoka, czterdziestokilkuletnia brunetka. Zaprasza do dużego, przestronnego pokoju. Na ścianach wiszą obrazy przedstawiające panoramę gór. Na podłodze pełno najróżniejszych zabawek, Action Manów i innych kolorowych postaci z bajek i gier. Przyjechałam do Anglii z Podbeskidzia 18 lat temu – zaczyna opowiadać Jola trzymając na kolanach 10-letniego chłopczyka, przyglądającego mi się z zaciekawieniem. Pierwszą pracę dostałam po znajomości. Znajomy znajomego usłyszał od koleżanki kolegi, że w hotelu szukają sprzątaczki. Za dwa i pół funta na godzinę, 10 godzin dziennie. Porządkowała pokoje, toalety. Minęło kilka miesięcy – dostała podwyżkę: trzy funty na godzinę. Po dwóch latach zmieniła pracę. Bar szybkiej obsługi i trzy i pół funta na godzinę. Czasem pracowała 12 godzin dziennie. Tak było przez cztery lata. Awansowała na stanowisko managera. Pracy było coraz więcej, większa odpowiedzialność tak za ludzi, jak i za pieniądze w kasie. Zaczęła odkładać. – Co dwa miesiące wysyłałam trochę do matki, do Polski. Kilka miesięcy później poznałam Zbyszka.
Za jego namową wróciła do sprzątania. Za pięć funtów sprzątała prywatne domy w północnym Londynie. Wzięli ślub. Zbyszek jest w Anglii od 20 lat, na budowie dostawał pięć funtów na godzinę. Po dwóch latach założył własną firmę. Półtora roku później kupili dom. Czteropokojowy, okazały budynek na Chiswicku. Wyremontowali go, z dwóch dużych pokoi, zrobili cztery. Zaczęli wynajmować. Na początku tylko Polakom. Jola zaszła w ciążę. Zrezygnowała z pracy, zajęła się domem i dzieckiem. Nie żyli biednie, pieniądze z wynajmowania pokoi były o wiele większe niż pensja Joli. – Gdybym dodatkowo pracowała, pewnie części pieniędzy za mieszkanie nigdy byśmy nie widzieli. Niektórzy myśleli, że pomieszkają kilka miesięcy i ulotnią się bez zapłaty. Jednemu się udało, straciliśmy przez niego 300 funtów. Od tamtej pory pilnuję, żeby się nikt nie spóźnił z zapłatą. Jednych można było spotkać tylko rano, innych wieczorem. Na tych wieczornych, nie raz po ciemku czekałam w kuchni.
Do pracy wróciła, gdy syn miał cztery lata. Gdy jej nie było, małym opiekowała się babcia. – Mama przyjechała, żeby nam pomóc. Opiekowała się małym i pilnowała, żeby lokatorzy opłacali mieszkanie. Znajoma z agencji zakładała własny biznes. Potrzebowała wspólnika i zaufanej osoby. Jola się zgodziła. Często się zdarza, że na wakacje przyjeżdżają studenci. Długo szukają pracy i często z marnym skutkiem. – Gdy dziewczyna czy chłopak, którzy u mnie mieszkają mówią, że nie mogą znaleźć pracy – przyjmuję ich do siebie. Na kilka dni, tygodni, w międzyczasie szuka im pracy gdzieś u znajomych.
Jeździ granatowym oplem. Na początku, w 1999 r., zarabiała cztery funty za godzinę. Miała duże doświadczenie i dobre referencje. Po przepracowaniu roku, dostawała podwyżkę. O pół funta na godzinę. Na pytanie ile teraz zarabia - lekko się uśmiecha i kręci głową. Niedawno kupiła na aukcji dom w trzeciej strefie. Strasznie zaniedbany, dwupiętrowy, monstrualny budynek. Chce go sprzedać i zarobić na nim jakieś 100 tysięcy. Trzeba tylko skończyć remont. – Znajomi Hindusi od lat tak zarabiają. Kupują na aukcjach nieatrakcyjne domy i mieszkania, remontują, podnoszą standard i sprzedają z niewyobrażalnym zyskiem – mówi Jola. Kiedyś kupili mieszkanie. Było strasznie zaniedbane. Wymielili wszystko. Ile włożyli w remont – nie chce powiedzieć. Za mieszkanie dali ok. 60 tysięcy. Sprzedali je za 98 tys.
Teraz mają dwa domy. Jeden na Ealingu, drugi na Actonie. Pokoje nigdy nie są puste. W jednym domu jest 6 pokoi, w drugim 7. Za osobny pokój – 70-80 funtów, za podwójny – 40-50 funtów od osoby.
Nigdy nie lubiła sprzątać. Teraz dzięki zamiataniu i czyszczeniu ma własną firmę i dwa domy. W przyszłym roku planuje kupić kolejny.

Szafka szczęścia
Marek ma 43 lata. Jest wysokim, dobrze zbudowanym mężczyzną o szpakowatych włosach swobodnie opadających na brązowe oczy. Na Wyspy przyjechał w 1996 roku. Miał 34 lata, parę funtów w kieszeni, bezrobotną żonę i dwójkę dzieci. Sam stracił pracę na Hucie Katowice. Napisał do kuzynki w Londynie, przysłała zaproszenie, na granicy nie było problemów – jedzie na ślub. Pieniądze „na granicę” pożyczył. Miesiąc szukał pracy. Gdy już miał wracać do domu, sama go znalazła. Kuzynce robił szafkę ze starych drzwi z szafy i kilku desek. Malował ją przed domem. Do sąsiada, Anglika, przyszedł znajomy. Obserwował Marka. Po dłuższej chwili zapytał, czy nie szuka pracy. Szukał stolarza i złotej rączki. – Stolarki się uczyłem – ojciec miał kiedyś zakład. Na początku zarabiał trzy i pół na godzinę. Nadgodziny zdarzały się często, ale rzadko za nie płacił ekstra. Często za to stawiał piwo. Po dwóch latach chciał odejść. Znajomy szukał ludzi dla szefa za pięć funtów do pracy poza Londynem. Powiedział szefowi. Dał mu sześć, żeby został.
W 2000 roku Johnny musiał zwolnić część ludzi. Dostałem propozycję przejścia do firmy jego znajomego, Sama. Po czterech latach u Johnny’ego i pięciu u Sama zarabiam dziewięć funtów na godzinę. Zaczynałem od trzech i pół. Żona przyjechała do mnie dwa lata temu. Znalazła pracę w restauracji. W Polsce nie moglibyśmy liczyć na żadną pracę. Żylibyśmy z zasiłku, który by nawet nie starczył na podręczniki dla dzieci. Córka jest na III roku fizjologii w Kielcach, syn kończy metalurgię na AGH w Krakowie. – Jak tylko pomyślę, że to dzięki zwykłej szafce dostałem pracę…
Od 15 lat pracuje u Sama Irek. Na początku dostawał tyle, co każdy – trzy i pół na godzinę. Gdy Sam przyjmował nowych, Irek przestrzegał ich, żeby przypadkiem nie prosili o podwyżkę, bo szef ich zwolni. Myślał, że w Anglii jest tak, jak w Polsce. Pracował tu dłużej, więc młodzi go słuchali. Przez lata pracowali bez szemrania. – Nikt się nie upominał, więc myślałem, że im odpowiada taka płaca. Gdyby było za mało, przecież by powiedzieli. Inni jak mówili, że trochę mało, że im nie starcza, patrzyłem ile u mnie pracują i jak. Jak pracowali kilka lat i sprawdzali się, w tym co robili – dostawali więcej ¬– mówi Sam. Jeden z „nowych” dostał możliwość pracy w innej firmie, za większe pieniądze. Nie miał nic do stracenia, poszedł do szefa i się zapytał się czy może dostać trochę więcej. Pracował u Sama dwa lata. Szef bez problemów dał mu cztery i pół. Reszta załogi się zdenerwowała, dostali po cztery funty na godzinę. Im dłużej i im lepiej się pracowało – można było liczyć na większe pieniądze. Irek teraz, po 15 latach pracy zarabia dziewięć funtów. Gdyby „młody” się wtedy nie spytał, dalej pracowałbym za trzy i pół – mówi.

Magister kelner
- Jestem kelnerem, sprzątaczem, barmanem, malarzem i budowlańcem – uśmiecha się Arek. - Jak tu przyjechałem, nie miałem tak na prawdę żadnego doświadczenia. Wszystkiego nauczyłem się tu. Jak się mnie pytali, czy już kiedyś pracowałam w tym czy w innym zawodzie, zawsze mówiłem, że tak. Szybko się uczyłem od innych. – Teraz pracuje w firmie komputerowej. Skończył informatykę.
Arek jest w Londynie od dwóch lat. Wcześniej przyjeżdżał na wakacje zarobić na studia. Przyjechał do Anglii, bo w Polsce nie mógł znaleźć żadnej pracy. Choć nie - znalazł w McDonaldzie. Pracował 16 godzin w miesiącu za 3 zł za godzinę. Mieszkał w podolkuskiej wsi. Żeby dojechać do pracy w Olkuszu, musiał jechać własnym samochodem. Gdy przyjeżdżał, często kazali mu wracać do domu, bo było mało klientów i nie było pracy. Miesięcznie dostawał około 50 złotych, dwa razy tyle wydawał na paliwo. Pożyczył pieniądze od rodziców, kupił bilet i pojechał.
- Liczyłem na to, że pracę znajdę w Polsce, nie chciałem wyjeżdżać. Informatyków owszem potrzebują – 30-letnich z 20-letnim doświadczeniem. Na szczęście w Anglii jest inaczej. Na początku pracowałem w restauracji. Musiałem najpierw podszkolić angielski. Zapisałem się do szkoły językowej. Jako kelner zarabiałem cztery funty na godzinę. Nieźle jak na początek. Powiedziałem, że pracowałem wcześniej w restauracji. Rodzice kumpla ze szkoły mają restaurację. Poprosił ich o referencje. Nie było problemu. Po kilku miesiącach dla żartu zadzwonił do agencji sprzątającej. Szukali „window cleanerów”. Oddzwonili. Na starcie dostał cześć funtów za godzinę, ale praca była ciężka. W okolicznym barze szukali barmana. – Poszedłem się spytać jak by to wyglądało. Trochę się znam na alkoholach, drinkach. Na początku miał przez tydzień okres próbny. W ciągu dnia mył okna, wieczorami mieszał drinki.
Jakiś czas później do współlokatora przyszła kobieta. Krzysiek pracował w firmie budowlanej. Chciała, żeby jej pomalować dwa pokoje i naprawić schody. Krzysiek nie mógł, miał pełno zleceń. – Kazał mi iść, powiedział, że wszystko mi wytłumaczy jak robić. Miałem mu tylko kiedyś postawić piwo. Wziąłem kilka dni wolnego w firmie i poszedłem malować. Gdy skończył kobieta dała mu numer do swojej znajomej. Chciała wyremontować dwa pokoje. Zgodził się. Z polecenia dostał jeszcze kilka adresów. Jeden – do Mike’a, szefa w jednej z firm komputerowych. Podczas odnawiania łazienki, zaczęli rozmawiać. Arek powiedział, że skończył informatykę. W następny poniedziałek siedział już przed komputerem w dużej firmie i robił projekt dla szefa.

Otwarta szansa
Od ponad roku angielska granica jest otwarta dla Polaków. Ściągają na Wyspy z każdego zakątka Polski. Dziennie odjeżdża do Londynu kilka pełnych autobusów, szczególnie w wakacje. Przyjeżdżamy, żeby zarobić, żeby poczuć różnicę tak w pracy, jak i w płacy. Na początku stawka jest niska. Czasem, głównie w wakacje, można się nawet spotkać z propozycją dwa, dwa i pół na godzinę, co ciekawe, głównie u Polaków. Rodacy wiedzą, jaka sytuacja z pracą jest w ojczyźnie i potrafią to sprytnie wykorzystać.
Jakiś czas temu poszłam na rozmowę w sprawie opieki nad rocznym dzieckiem. Drzwi otworzył mi uśmiechnięty, wysoki mężczyzna z rozkosznym bobasem na ręku. Ucieszył się, ze przyszła rodaczka. Z miejsca powiedział, że za opiekę nad małą – od 8 do 18 przez pięć dni w tygodniu - 100 funtów…
Nieraz zdarza się, że pod POSK przyjeżdżają Polacy poszukując ludzi na dwa – trzy dni. Za dwa funty wykonują pracę, której etatowi pracownicy nie chcą się podjąć za pięć czy sześć funtów.
Wystarczy, że miną wakacje, wyjadą studenci, stawki idą w górę. Ale nie tak szybko, jak kiedyś. Winą za to obarcza się Polaków, którzy nawet za dwa funty gotowi są pracować, byle zarobić na chleb.
Im dłużej jest się na Wyspach, im większe ma się doświadczenie, tym lepszej pracy można się spodziewać. A po kilku latach założyć własny interes. To ci, zarabiający jeszcze kilka lat temu dwa funty na godzinę, mają teraz własne firmy i dają pracę innym.

Marta Sadurska

 
Linki sponsorowane
Zaloguj się lub zarejestruj aby dodać komentarz.

Komentarze

Bądź pierwszą osobą, komentującą ten artykuł.

Reklama

dodaj reklamę »Boksy reklamowe

Najczęściej czytane artykuły

        Ogłoszenia

        Reklama


         
        • Copyright © MojaWyspa.co.uk,
        • Tel: 020 3026 6918 Wlk. Brytania,
        • Tel: 0 32 73 90 600 Polska