MojaWyspa.co.uk - Polski Portal Informacyjny w Wielkiej Brytanii. Polish Community in the UK
Polska strona Wielkiej Brytanii

27/10/2005 14:32:22

Qvo vadis, „Dzienniku”?

16 października w Polskim Ośrodku Społeczno-Kulturalnym w Londynie odbyła się otwarta dyskusja nad przyszłością ”Dziennika Polskiego – Dziennika Żołnierza” - najstarszej w Europie Zachodniej polonijnej gazety. Bezpośrednią przyczyną zorganizowania takiego spotkania była katastrofalna sytuacja dziennika, będącego własnością zarejestrowanej 55 lat temu Polskiej Fundacji Kulturalnej. Inicjatorami tego przedsięwzięcia były Zjednoczenie Polskie w Wielkiej Brytanii, Stowarzyszenie Polskich Kombatantów i Polski Ośrodek Społeczno-Kulturalny – jako najbardziej zainteresowane losami swej „podopiecznej” (w sensie finansowym i nie tylko). Zapełniona po brzegi Sala Malinowa, w której odbywała się dyskusja, wskazywała nie tylko na potrzebę takiej debaty, ale także na żywe zainteresowanie tym, co ostatnio się dzieje wokół „Dziennika”.

Podczas spotkania było gorąco – i to nie tylko dlatego, że frekwencja nadspodziewanie dopisała. Temperaturę debaty podnosiły też emocje, z którymi nie kryli się zarówno dziennikarze „Dziennika”, jak i jego czytelnicy – w przeważającej części przedstawiciele powojennej emigracji i tzw. emigracji’80. Padały liczne zarzuty – zarówno w kierunku Rady Powierników, jak i redakcji, która nie była w stanie sprostać wymaganiom rynku. Nie oszczędzono przy tym redaktora naczelnego, Grzegorza Małkiewicza. Ten jednak tłumaczył, że nie jest odpowiedzialny za stan finansowy gazety. Wyjaśniał też, że pogłoski na temat jego zarobków są grubo przesadzone, na początku bowiem pobierał wynagrodzenie w wysokości 1750 funtów miesięcznie, a obecnie jest to 2175 funtów. Głos zabrała również małżonka redaktora naczelnego, zajmująca się składem gazety. Oświadczyła, że za każdą stronę „Dziennika”, którą wykonuje razem z trzema osobami, pobiera opłatę w wysokości ok. 10 funtów.Nie zabrakło też uwag krytycznych pod adresem zawartości merytorycznej „Dziennika”, której zarzucano m.in. brak tematyki interesującej młodych odbiorców. „Przestaliśmy rozumieć, co pisze gazeta, gdyż redakcja zaczęła stosować cenzurę i o bardzo ważnych sprawach, takich jak przystąpienie Polski do Unii Europejskiej czy kontrowersyjna sprawa Jedwabnego – nie poinformowała rzetelnie” – mówili zebrani na spotkaniu  czytelnicy.  Dodawali, że „publicystyka wychodząca spod pióra młodych dziennikarzy nie stanęła na wysokości zadania i jeśli w gazecie ma się coś zmienić, to muszą przyjść inni dziennikarze”. Ktoś nawet zauważył, że „jeśli Zjednoczenie Polskie i POSK będą patronować pismu, to pojawi się problem środowiskowej cenzury”.Padały również propozycje, mające na celu uatrakcyjnienie podupadającego ”Dziennika” i uczynienie go gazetą przyjazną dla szerszej grupy odbiorców. Były to m.in. takie postulaty jak: - konieczność unowocześnienia szaty graficznej i układu stron w gazecie, które przypominają tabloidy z lat 70-tych; - redakcja powinna publikować więcej wiadomości na temat tego, co się dzieje w Wielkiej Brytanii, mając wzgląd na informacje niezbędne dla Polaków; - na łamach gazety powinna powstać „trybuna z wymianą poglądów”; - dziennik musi powstać na nowych fundamentach – dotychczasowa redakcja musi odejść; - gazeta ma przyszłość jedynie jako tygodnik. Podkreślano też, że powiernicy powinni być wybierani w drodze losowania (i najlepiej byłoby, gdyby nie przekraczali 80. roku życia), a gazeta powinna jasno i zdecydowanie informować czytelników o zmianach w składzie Rady Powierników, redakcji i administracji. Ponadto gospodarowanie publicznymi pieniędzmi, będącymi na koncie Polskiej Fundacji Kulturalnej, ma być prowadzone w sposób całkowicie jawny.A o co właściwie chodzi? Oczywiście - i jak zawsze - o pieniądze. Konkretnie – o 600 tysięcy funtów, które rozeszły się w ciągu roku i 9 miesięcy (jak podano na spotkaniu)...właściwie nie wiadomo gdzie. W gospodarowaniu niemałymi finansami Fundacji gdzieś popełniono błąd. Kto ma za to odpowiedzieć? Czyżby członkowie Rady Powierników – pełniący tę funkcję społecznie, co warto podkreślić – zarządzający pieniędzmi Fundacji? Odpowiedź na to pytanie przyszła dość szybko. Niespodziewanie w poniedziałek 17-go października (a więc dzień po otwartej dyskusji w POSK-u) Szymon Zaremba, prezes nowej Rady Powierników Polskiej Fundacji Kulturalnej (organu nadrzędnego Polish Daily Publishers Ltd - wydawcy „Dziennika) niespodziewanie odwołał... redaktora naczelnego Grzegorza Małkiewicza, o czym gazeta poinformowała  18-go października na swojej stronie internetowej. „Rada Powierników Polskiej Fundacji Kulturalnej (wydawcy pisma) postanowiła pożegnać się z redaktorem Małkiewiczem” – stwierdził powołany niedawno nowy dyrektor wydawcy „Dziennika”, Tadeusz Filipowicz. Zapewnił jednocześnie, że redakcja pracuje i gazeta będzie się ukazywać, zachowując na razie dotychczasowy profil. „Do końca roku mamy zabezpieczenie finansowe” - poinformował również. Jak dodał, obowiązki redaktora naczelnego pełni była redaktor nieistniejącego już „Tygodnia Polskiego”, Tessa Ujazdowska. „Zespół redakcji miał dwa lata, by postawić dziennik na nogi” - oświadczył Filipowicz. Według pracowników gazety wymiana dyrekcji „Dziennika” i kierownictwa redakcji była jednym z warunków postawionych przez Stowarzyszenie Polskich Kombatantów, które wsparło finansowo i uratowało gazetę przed bankructwem. „To wyraźny sygnał, że starsze pokolenie nie chce kompromisu z młodymi Polakami, którzy przyjeżdżają do Wielkiej Brytanii” - powiedział zwolniony redaktor naczelny. „Nawet nie rozważano innego wyjścia z kryzysu” – dodał Małkiewicz. Jego zdaniem przez minione dwa lata udało się zreformować redakcję „Dziennika Polskiego”, która otworzyła się na nową emigrację Polaków w Wielkiej Brytanii, nie zaniedbując jednocześnie przedstawicieli starej emigracji. Powstrzymało to spadek liczby czytelników. Brakowało profesjonalnej promocji i dystrybucji, za które odpowiadały działy pozaredakcyjne. „Nowe, wstępne propozycje reformy ekonomicznej firmy, przedstawione przez dyrekcję, zakładają natomiast m.in. ograniczenie objętości gazety do ośmiu stron przez trzy dni w tygodniu oraz zachowanie dotychczasowej objętości wydania piątkowego przy zwiększeniu ceny o 100 proc. (do 1,20 funta)” - czytamy na stronie internetowej „Dziennika”. Po świętach Bożego Narodzenia ma się odbyć kolejna dyskusja społeczna poświęcona „Dziennikowi”.Adriana  Chodakowska - Grzesińska

Komentarz Stypa po „Dzienniku”„Dziennik Polski” kosztuje 60 pensów. Gdy przyjechałam do Londynu półtora roku temu, było to dla mnie bardzo dużo jak na codzienną gazetę, w której jest niezbyt wiele ogłoszeń i naprawdę niedużo do poczytania. Długa i ciekawa tradycja „Dziennika Polskiego i Dziennika Żołnierza” z pewnością zasługuje na uznanie, ale pismo nie może bazować przecież jedynie na własnej historii. Czasy wciąż się zmieniają, a wraz z nimi – potrzeby odbiorców. Dlatego też powstały bezpłatne, kolorowe pisma, starające się spełniać – choć w połowie – oczekiwania czytelników.Nie oszukujmy się bowiem, że do Londynu z Polski przyjeżdżają jedynie intelektualiści. Za pracą ściągają tu robotnicy budowlani, ślusarze, kierowcy i inni przedstawiciele – jakże popularnych wśród Polaków na Wyspach – zawodów związanych z pracą fizyczną. Dla nich ważne są ogłoszenia, poradniki, dawka informacji z Polski i ze świata oraz rozrywka. Nad Tamizą znajdziemy też wielu młodych Polaków – studentów lub absolwentów szkół wyższych, którzy z kolei z chęcią poczytają artykuły dłuższe od depesz informacyjnych i bardziej ambitne od ogłoszeń.Temu „narybkowi” z uwagą przypatruje się zasiedziała już na Wyspach Polonia, mająca swoje przyzwyczajenia i wymogi co do prasy. To właśnie dla tego kręgu odbiorców jest (był?) „Dziennik Polski”. I nic w tym dziwnego, bo przecież ci ludzie w dużej mierze nie raz łożyli na fundację, dzięki której istnieje wspomniana gazeta. Dlatego pismo można nazwać „własnością społeczną”, stąd także utożsamianie się z tytułem.Gdy redakcję zasilili nowi dziennikarze, po raz kolejny okazało się, że „nowe” niekoniecznie musi znaczyć „lepsze”. Zamiast szukać wspólnej płaszczyzny porozumienia z „Polonią 2004”, jeszcze bardziej dała się zauważyć przepaść między pokoleniami. Niby w redakcji pojawiły się nowe twarze i nazwiska – często zresztą współpracujące wcześniej z młodymi, bezpłatnymi tygodnikami takimi jak Cooltura, ale nie oznacza to, że „Dziennik” wspierał czy akceptował działania młodych. Do dzisiaj nie mogę się nadziwić, jak w tak szacownym tytule z wieloletnią tradycją mógł się pojawić jadowity paszkwil na Coolturę Jędrka Śpiwoka (Andrzeja Bugajskiego) – współpracownika, z którego wcześniej zrezygnował nasz tygodnik... Czyżby ówczesny redaktor naczelny – Grzegorz Małkiewicz – nie wiedział, że „Dziennik” ma łączyć Polonię na całym świecie, a już na pewno ma jednoczyć Polaków w Londynie? Gdzie się podziały wzniosłe hasła, na których gazeta się kształtowała przez pierwszych kilkadziesiąt lat swego istnienia?Takich wpadek i osobistych wycieczek w publikacjach „Dziennik Polski” miał więcej. Któż ich zresztą nie ma? Tyle, że pisanie do tej gazety podwójnie zobowiązuje. Tworzenie tak szacownego pisma również. Tym bardziej więc trudno sprostać wymaganiom wszystkich potencjalnych odbiorców.Choć nie jestem specjalistką w branży marketingowej, rażące wydaje mi się podejście gazety do kwestii reklam czy ogłoszeń. Jak to możliwe, że kiedyś w „Dzienniku” marketingowcy potrafili zarobić na siebie i gazetę, a teraz – przy tak dużej liczbie Polaków w Londynie – nie umieją wypracować wystarczających dochodów z ogłoszeń? Darmowe ogłoszenia? Kto to wymyślił? Takie myślenie nie wróży przyszłości gazecie...Czy „Dziennik Polski” w ogóle szukał jakichkolwiek oszczędności? Dlaczego zatem drukuje się tak daleko od Londynu? Stać go na kosztowny i uciążliwy transport? Stać go na to, by nie przyjąć o 25% tańszej propozycji druku od znajdującej się tuż obok polskiej drukarni?Zastanawia mnie, dlaczego na przykład żaden z członków Rady Powierników nie szukał porady u osób znających się na prowadzeniu gazety? Dlaczego wcześniej nie można było zorganizować takiej debaty, tylko myśli się o niej dopiero w momencie, gdy osiągnięty został punkt krytyczny...I jeszcze jedno – zauważyłam, że podczas wspomnianego spotkania wszelkie wypowiedzi na temat przeszłości były blokowane przez prowadzącego, który podkreślał, że należy skupić się na przyszłości. Proponuję zatem dwa spotkania: jedno – rozliczające przeszłość gazety, a drugie – poświęcone przyszłości. „Dziennik Polski – Dziennik Żołnierza” ukazuje się nieprzerwanie od 1940 roku (od 2003 roku już tylko jako „Dziennik Polski”). Wielką estymą darzę jego tradycję, jego twórców i wielu jego dawnych dziennikarzy, operujących warsztatem godnym do naśladowania. Dzisiejsza formuła gazety to jednak przeżytek. I w tej formie nie ma ona racji bytu...chyba, że jest w s tanie się odrodzić jak feniks z popiołów. Niech więc się zmieni najpierw w popiół, aby później – na zupełnie nowych fundamentach – pokazać swoje nowe oblicze. Tego właśnie życzę „Dziennikowi Polskiemu”.Adriana Chodakowska-Grzesińska

 

 
Linki sponsorowane
Zaloguj się lub zarejestruj aby dodać komentarz.

Komentarze

Bądź pierwszą osobą, komentującą ten artykuł.

Reklama

dodaj reklamę »Boksy reklamowe

Najczęściej czytane artykuły

        Ogłoszenia

        Reklama


         
        • Copyright © MojaWyspa.co.uk,
        • Tel: 020 3026 6918 Wlk. Brytania,
        • Tel: 0 32 73 90 600 Polska