
Chętnie służę jednym z moich sąsiadów. Jest to duży, tęgi mężczyzna około 40, napakowany po kark i ogolony na łyso. Ma on zwyczaj wyprowadzać swojego bulteriera na spacer krokiem chwiejnym i spoglądając na świat z wyrazem twarzy bardzo podobnym do tego, który maluje się na pysku psiego pupilka. Różnica polega na tym, że pies ma nieco bardziej inteligentne i łagodniejsze spojrzenie. Trzeba widzieć, jak na widok tej pary wieją paniusie z małymi suczkami i dzieciaki z ulubionymi Pimpkami. Niestety, ten sąsiad nie jest wyjątkiem. Moda na psy „ras niebezpiecznych” upowszechnia się w Polsce błyskawicznie. Spod Warszawy dotarła już na głęboką wieś i dlatego coraz częściej można w prasie czytać makabryczne historie o psach mordercach, zagryzających swoich właścicieli albo niemowlęta. Co gorsza, w kręgach bandytów odnoszących sukcesy finansowe, nastała ostatnio moda na organizowanie walk psów. Legendy krążą o wysokości zakładów zawieranych na takich imprezach i rewii najdroższych mercedesów i BMW, które parkują w pobliżu ustronnych polan, gdzie odbywają się psie jatki. Policja od czasu do czasu likwiduje nielegalne hodowle psów, gdzie nieszczęsne zwierzęta są do walk „szkolone”, co oznacza poddawanie ich nieprzerwanym torturom fizycznym i psychicznym, biciu, głodzeniu, drażnieniu. Psa – by stał się stosownie krwiożerczy, trzeba bowiem doprowadzić do szaleństwa i utraty psiej duszy. Skąd przywlokła się do Polski ta moda? Z globalnego świata międzynarodowej brutalności i ponadnarodowego zdziczenia. A ja tak jeszcze dobrze pamiętam czasy, kiedy w Warszawie królowały pudelki, jamniki, bassety, a za psie bestie uchodziły grzeczne owczarki niemieckie.
Młody rolnik i hodowca bydła z okolic Darłowa dla fantazji i z godnej pochwały chęci eksperymentowania postanowił hodować sobie stado amerykańskich bizonów, w celach trochę hobbystycznych, a trochę biznesowych, bo na mięso bizonie zbyt podobno jest. Naukowców, przewidujących skutki bizonich amorów z wdzięcznymi żubrzycami, obecność jankeskich przeżuwaczy drażni. – Tak naprawdę nie powinno być żadnego bizoniego stada w Polsce poza ogrodami zoologicznymi. Nasz kraj to kraj żubra – denerwuje się prof. Zdzisław Pucek z Zakładu Badania Ssaków PAN w Białowieży i były przewodniczący Grupy ds. Żubra, Światowej Unii Ochrony Przyrody. Tak się składa, że hodowca, który zdenerwował profesora, nazywa się Tomasz Lepper i jest synem Andrzeja, wodza „Samoobrony”. Swojaka, ale – jak widać – nie ksenofoba. Bizon, genetycznie psujący polskiego żubra, może się nie wydawać największym z narodowych nieszczęść. W końcu ci faceci, których rajcuje widok zagryzających się psów, po zaspokojeniu duchowych potrzeb, mogą odczuć apetyt i z pewnością stek z bizona zjedzą chętniej niż zwykłą wołowinę. Poczują się bardziej światowo, bez konieczności nauki języków obcych. A jest korzystne dla otoczenia, żeby bliźni tego rodzaju byli syci i zaspokojeni. Kagańca, niestety, nie da się im nałożyć. Mimo wszystko amerykanizacja żubra jest jednak perspektywą niezwykle przykrą.
Bulterier Kurski zawiódł Kaczyńskich, dobierając się do antenatów Donalda Tuska. Co prawda, znieważanie zmarłych nie tyle z psem zabójcą się kojarzy, ile z padlinożercą szakalem, ale kto wie, czy szakal, przeglądając się w lustrze nie widzi bulteriera… Kurski popełnił błąd diagnozy. W Polsce bulteriery i bizony jeszcze się nie do końca przyjęły. Co prawda, powtarza się w kółko, że tak w Polsce, jak w Ameryce, między politykiem a proszkiem do prania, z punktu widzenia marketingu nie ma większych różnic. Co prawda, polscy publicyści coraz częściej oglądają kampanię wyborczą amerykańskimi oczyma, narzekając na niedostatek gier, chwytów i prowincjonalizm w śledzeniu poczynań krewnych i znajomych kandydata. Ale wciąż jeszcze brzmią te narzekania, jak porykiwania snobistycznych żubrzyc, tęskniących za bizonem od Leppera juniora. I wciąż jeszcze w Polsce ludzie może się i boją bulterierów i ich właścicieli, ale na pewno ich nie lubią.
A ponieważ przy angażowaniu Jacka Kurskiego upierał się Jarosław, wbrew zdaniu Lecha, to powiem prezesowi PiS tylko tyle: trzeba było zapytać kota.
Podziomek
Bądź pierwszą osobą, komentującą ten artykuł.